W pierwszej części “Ery zagłady” Jeff Lemire w końcu zaczął odkrywać karty i łączyć główne wątki swej opowieści w przejrzystą całość. Co oczywiście wcale nie oznacza, że nie trzymał kilku asów na później. Druga część jest tego najlepszym dowodem. Uwaga – jeżeli nie znasz serii “Czarny Młot”, a chcesz się zagłębić w jedną z najlepszych opowieści o drużynie superbohaterów, która jest kompletnie inna od tego, do czego przyzwyczaił nas Marvel i DC, przestań czytać tę recenzję i sięgnij po pierwszy album.
Tym, którzy są na bieżąco z wydarzeniami z głównej serii “Czarny Młot”, przypominam, że ostatnio widzieliśmy, jak Lucy Weber stała się Czarnym Młotem w miejsce swojego ojca. Przy okazji dowiedziała się, dlaczego obrońcy Spiral City trafili na farmę. I choć z początku nie mogła im tego wyjawić, z czasem cała tajemnica rozsypała się jak domek z kart.
Część druga “Ery zagłady” to kolejne rozdanie dokonane przez znakomitego scenarzystę Jeffa Lemire’a (“Podwodny spawacz”, “Bloodshot – Reborn”, “Łasuch”, “Staruszek Logan”). Autor tradycyjnie dla tej serii unika utartych schematów i zaskakuje czytelnika na każdym kroku. W nowym odcinku “Czarnego Młota” nie mamy bowiem prostej kontynuacji, ale o tym warto się przekonać samemu.
“Czarny Młot” pojawił się na polskim rynku trzy lata temu i od tamtego czasu nie zmieniłem zdania, że to jeden z najciekawszych komiksów superbohaterskich. Scenarzysta unika typowej dla takich opowieści narracji, bawi się konwencją i idzie mocno w obyczaj. Ale jednocześnie nie daje nam zapomnieć, że czytamy komiks o maskach i pelerynach, kosmitach, latających ludziach i magicznych artefaktach. A wszystkiemu zagraża przybycie Antyboga.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS