Minister edukacji Przemysław Czarnek czuł się mocny przed sejmowym głosowaniem w sprawie wotum nieufności, przedstawiając swe kolejne kontrowersyjne pomysły.
Wszystkie one mają wspólny mianownik: władza ministra i jego ludzi wobec szkół – zarówno publicznych, jak i niepublicznych (szczególnie tych drugich) – będzie jeszcze większa i bardziej scentralizowana. Otóż minister w celu realizacji polityki oświatowej państwa będzie mógł ustanawiać kolejne programy i przyznawać im finansowanie. Ciekawe, kto i za ile opracuje program gruntowania cnót niewieścich, a kto cnót męskich. Natomiast gdy kurator oświaty uzna, że jakaś niepubliczna szkoła niedostatecznie owe cnoty gruntuje, nakaże jej zamknięcie, a gdy jakaś szkoła będzie powstawać, to głos kuratora okaże się decydujący przy wyborze dyrektora placówki.
Na studiach prawniczych, których przecież minister jest absolwentem, wspominają coś przecież o tym, że przepisy powinny realizować konstytucyjny wymóg proporcjonalnego wnikania w prawa i swobody obywatelskie. Obowiązek wsłuchiwania się w głos przedstawicieli środowiska przy decydowaniu o ważnych kwestiach to wartość, która może jedynie poprawić jakość wydawanych decyzji. Tymczasem minister Czarnek zachowuje się, jakby nie znał umiaru. Proponuje i wdraża zmiany tak daleko idące, jakby władza sprawowana przez obecnie rządzących nigdy nie miała się skończyć. Wystarczy sobie przecież wyobrazić, jaki krzyk podnosiłby profesor Czarnek z KUL, gdyby jakiś lewicowy minister edukacji wprowadzał takie samo prawo i miał wpływ na jego wykonywanie.
Czytaj też:
Zmiany w systemie edukacji – minister Czarnek pręży muskuły
Czy jeśli dziś minister Czarnek wszelkimi siłami tępi oddolne, pożyteczne inicjatywy oswajające młodzież z tym, że żyją wśród nas o … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS