A A+ A++

PROF. JANUSZ CZAPIŃSKI: Wstaję o czwartej, więc teraz to już dla mnie południe, ale prawdą jest, że ludzie rano czują się mniej szczęśliwi niż wieczorem. I to nie ma związku z zegarem biologicznym, który sprawia, że jedni są skowronkami, a drudzy sowami. Nie ma też tak naprawdę związku ze szczęściem. Po prostu wieczorem jest przyjemniej. Kończy się pracę, można włączyć telewizor.

Dawniej można było wieczorem wyjść gdzieś ze znajomymi.

– Mówi pani o minionych czasach.

Bolesny jest ten brak dawnych możliwości?

– Z badań wynika, że najprzyjemniejsze chwile to te spędzone w restauracji lub w domu przyjaciół. Tam jest nam milej niż u siebie.

Czytaj też: Jak myśleć, aby być pięknym, szczęśliwym, zdrowym i długo żyć?

A teraz własny dom to w dodatku miejsce zdalnych lekcji i zdalnej pracy. Miejsce nieszczęśliwe?

– Okazuje się, że polubiliśmy pracę w domu. Większość tych, którzy spróbowali, jest już teraz za tym, żeby pracować zdalnie. W USA 80 proc. osób w wieku produkcyjnym chciałoby móc pracować wyłącznie w ten sposób, w Polsce ten wskaźnik sięga 70 proc. Natomiast jeśli chodzi o zdalne nauczanie – jest gorzej. Uczniowie są niezadowoleni, brakuje im kontaktów z rówieśnikami.

A dorosłym nie brakuje pogaduszek w biurze? Nie mają wrażenia, że gdy siedzą w domu, coś ich omija?

– Na szczęście ta pandemia, w przeciwieństwie do hiszpanki, która wyniszczała ludzi wiek temu, zdarzyła się, gdy mamy świetnie rozwinięte technologie komunikacyjne. Widzimy tych, z którymi rozmawiamy, możemy obserwować ich mimikę. To przynajmniej częściowo rekompensuje nam brak bezpośrednich kontaktów z innymi. Poza tym nie ulegajmy złudzeniu, że Polacy skrupulatnie trzymają się wszystkich obostrzeń, które rząd wprowadza w życie. Wielu, choć ma objawy COVID-19, wychodzi z domu. Są firmy, w których – jeśli trzeba przyjść do pracy – ludzie przychodzą, mimo że chorują.

Strach o utratę pracy stał się większy niż o życie?

– Tymi podawanymi codziennie raportami o liczbie zakażeń i zgonów już mało kto się przejmuje. Wiosną, gdy było mniej zachorowań, bardziej się baliśmy, teraz jesteśmy oswojeni. Polacy, podobnie jak przedstawiciele innych nacji, ulegli wręcz przesadnemu optymizmowi. Mówią sobie: mnie nic złego się nie stanie. Może inni będą mieć powikłania i umrą, ale przecież nie ja.

Od drugiej wojny światowej nie umierało tyle osób, ile ostatnio. Mając dwa razy więcej zgonów niż zazwyczaj, mamy też dwa razy więcej osób w żałobie. To nie odciska się na nas? Poczucie szczęścia w społeczeństwie nie spada?

– W ciągu kilku miesięcy straciłem dwóch najbliższych przyjaciół. Ich odejście spowodowało i ból serca, i uświadomiło mi, że w moim pokoleniu już coraz więcej takich strasznych wyrw. Powoli zaczynam się czuć jak Matuzalem, który przeżywa wszystkich dookoła. Tylko że nawet po największej stracie – jeśli mąż straci żonę czy rodzice stracą dziecko – mniej więcej po pół roku rozpaczy, symptomów depresji, snów związanych z osobą, która odeszła, zaczyna się wracać do psychicznej równowagi. Mimo poczucia osamotnienia, które po takiej stracie może nam towarzyszyć już do końca życia, zaczynamy się – jak wańka-wstańka – podnosić, odradza się poczucie szczęścia. To, że potrafimy się psychicznie zregenerować, wynika z miliona lat doświadczeń naszego gatunku, poddawania bezwzględnej selekcji. Staliśmy się niezwykle silni psychicznie, w zasadzie pod tym względem jesteśmy najsilniejszym gatunkiem na Ziemi.

Wchodząc w nowy rok, każdy każdemu życzy, żeby miał szczęście. Czego my tak naprawdę sobie życzymy?

– W języku polskim mamy jeden termin, choć pod nim kryją się różne znaczenia. Jedno to odpowiednik angielskiego happiness – chodzi o subiektywne doświadczanie radości, zadowolenia z życia. Drugie znaczenie to luck, czyli liczenie na traf, który nas o coś wzbogaci. Ten traf to może być poznanie niezwykle atrakcyjnej kobiety, wysoka wygrana na loterii, awans. Jeżeli ktoś komuś życzy szczęścia, to zazwyczaj nie tego, żeby był w lepszej kondycji psychicznej, tylko w większości przypadków chodzi właśnie o ten traf.

Jak się nam „trafi”, będziemy szczęśliwsi?

– Powszechne jest u nas to, co nazywam złudzeniem postępu hedonistycznego: wierzymy, że im więcej będziemy mieć, tym bardziej będziemy szczęśliwi. W zdobywaniu przedmiotów i usług, dzięki którym mamy nadzieję osiągnąć szczęście, wykazujemy ogromną determinację, jest w tym zachłanność, wręcz pazerność. I nawet teraz nie damy sobie narzucić ograniczeń ani wytłumaczyć, że jeżeli kupimy sobie nowy, wyposażony we wszystko samochód, to wprawi nas to jedynie w chwilowy zachwyt. Po kilku miesiącach ten samochód będzie dla nas jak dobrze umyta szyba – przezroczysty, przestanie być źródłem radosnego podniecenia. To samo jest, gdy zamienimy małe mieszkanie na domek z ogródkiem, oczywiście będziemy odczuwać radość, ale w końcu, gdy oswoimy się z nową sytuacją, będziemy w tym domu tak samo szczęśliwi, jak byliśmy w mieszkaniu. Gdy już obrośniemy w rzeczy, o których marzyliśmy, wcale nie będziemy szczęśliwsi.

Jednak nawet teraz hedonista nie odpuści?

– Jest kolekcjonerem przyjemności. Nie chce czekać, męczyć się, zamartwiać. Inaczej niż eudajmonista. Ten jest gotów znieść wyrzeczenia, mieć jakiś odległy cel. I tych, jak wynika z Diagnozy Społecznej, jest w Polsce więcej. Dominują na Podkarpaciu, w Małopolsce, Świętokrzyskiem. Być może dlatego, że tam ciągle jest ta chłopska kultura, która zakłada, że człowiek – jak trzeba – może sobie odjąć od ust, znieść niewygody, naharować się, aż w końcu doczeka tego, na czym mu zależy. I to czym zyska w oczach swojej wspólnoty. To może być powiększenie stada krów czy baranów albo zbudowanie domu własnymi rękoma.

Czyli też posiadanie?

– Oczywiście eudajmoniści też chcą mieć większe domy, coraz lepsze telewizory i samochody. Wyobrażają sobie, że to im pozwoli odnaleźć sens życia. Hedoniści na to nie liczą, nie zależy im na szukaniu sensu, tylko na tym, żeby życie nie bolało, nie wymagało nadmiernego wysiłku.

Skoro eudajmoniści nie boją się wyrzeczeń i ważna jest dla nich wspólnota, to czy ważne jest też dobro wspólne?

– To, że są gotowi do wyrzeczeń, nie oznacza, że także do poświęceń na rzecz innych. Oglądają się na mikrospołeczność, w której żyją, ale nie chodzi o to, żeby coś dla niej zrobić, tylko żeby dobrze przed nią wypaść. Chcą uchodzić za godnych podziwu, porządnych. Nie są bardziej prospołeczni od hedonistów. Mają na uwadze wyłącznie własny interes życiowy, a nie interes sąsiada. Z sąsiadem mogą toczyć nieustającą wojnę.

Szczególnie jeśli to ktoś o innych poglądach albo gej?

– Wtedy to już nie jest sąsiad, ale wróg, obce ciało, które najlepiej byłoby wyciąć.

Dlaczego tak się daliśmy podzielić i nie oglądamy się na innych, którzy też przecież chcą szczęścia?

– Mamy różne systemy wartości. To, jak pojmujemy szczęście, zależy od domu, z którego pochodzimy, od posiadanego wykształcenia. Także od zmysłu, który chwyta wiatr historii. Ten wiatr z Europy Zachodniej, który zmienia naszą kulturę, dla jednych jest obietnicą lepszego życia, dla drugich wiatrem niosącym katastrofę, niszczącym „tradycyjne wartości”. Wiatrem, który – jak sobie wyobrażają – przywieje tu obowiązkową eutanazję i handel dziećmi. Pod względem systemu wartości i tego wyczucia na zmiany, które mogą nadciągać wraz z wiatrem wiejącym z Zachodu, Polacy są bardzo różni. Jedni w postępie cywilizacyjnym widzą szansę rozwoju, inni upadek kultury, groźbę wynarodowienia i utraty suwerenności.

Czytaj też: Strajk Kobiet i opozycja. Kto zyska na protestach?

Ci, którzy popierają politykę Zjednoczonej Prawicy, mówią: co za szczęście, że oni rządzą. A ci, którzy krzyczą „wypier…”, nie poczują się szczęśliwi, dopóki rządzący nie posłuchają i sobie nie pójdą.

– Nie ma żadnej szansy porozumienia między jednymi a drugimi.

A nasze szczęście naprawdę może zależeć od tego, czy ten rząd się utrzyma, czy upadnie?

– To, od czego najbardziej zależy nasze szczęście, to geny. To, co mamy w genach, jest naszym jądrem, wolą życia. Sprawia, że niezależnie od tego, jakie nieszczęście nas spotka, potrafimy wrócić do stanu, w jakim byliśmy. Bez względu na to, co się stanie, prędzej czy później odbudujemy poczucie szczęścia i zadowolenia z życia. Minimaliści twierdzą, że wpływ genów na poziom dobrostanu psychicznego sięga 30 procent, maksymaliści, że 80. Bez wątpienia jednak to, czy będziemy cię czuli bardziej, czy mniej szczęśliwi, zależy od tego, z czym się urodziliśmy, a nie od tego, czy teraz akurat rządzi PiS. Okoliczności życia to jedynie kolejne warstwy, które są niczym łupiny cebuli, otaczające jądro, czyli wolę życia.

Można tę wolę jakoś wzmocnić?

– Jedynie na chwilę. Na przykład wypijając ćwiartkę wódki czy biorąc działkę kokainy.

A osłabić?

– To możemy trwale, uzależniając się od alkoholu, narkotyków. Albo używając czegokolwiek, co działa na biochemię naszego mózgu. Niszczycielem skrytym, choć na dłuższą metę skutecznym, jest nieodpowiednia dieta. Wywołuje spustoszenie dużo wolniej niż alkohol, więc możemy nawet nie zarejestrować, że niszczymy to, od czego zależy nasze poczucie szczęścia. Z Diagnozy Społecznej wynika, że jeśli chodzi o podtrzymanie przypisanego nam dobrostanu psychicznego, właściwa dieta ma większe znaczenie niż pieniądze, jakie uda nam się zarobić, czy relacje społeczne, jakie uda nam się zbudować.

Właściwa dieta, czyli jaka?

– Śródziemnomorska, zrównoważona, obejmująca nie tylko warzywa, owoce i frutti di mare, także mięso, ale w ilościach mniejszych niż te, do których Polacy się przyzwyczaili.

Co jeszcze może mieć wpływ na nasze poczucie szczęścia?

– Z badań wynika, że najszczęśliwsi są mieszkańcy dużych miast, takich powyżej pół miliona, a najmniej szczęśliwi mieszkańcy wsi. Jednak to nie miejsce zamieszkania ma tu decydujące znaczenie, ale warunki życia. Nie we wszystkich wiejskich domach jest centralne ogrzewanie, bieżąca woda czy kanalizacja. Mieszkańcy wsi nie mają też ani takiego wykształcenia jak mieszkańcy dużych miast ani takich dochodów. Gdyby nie te nierówności, trzeba byłoby przyznać rację Rousseau, który twierdził, że nic tak nie uszczęśliwia człowieka jak życie na wsi, w otoczeniu przyrody.

A dlaczego tak bardzo chcemy się uszczęśliwiać?

– Szczęście jest dla człowieka tym, czym dla komputera zasilanie. Odłączony od prądu do niczego się nie nadaje. Szczęście to nasz prąd, nasze psychologiczne paliwo. Sprawia, że chce nam się coś osiągnąć, do czegoś dążyć, nie popadamy w apatię, nie leżymy bez końca w łóżku, nie widząc powodu, by się z niego poderwać. Im więcej mamy w sobie tego paliwa, tym bardziej chce nam się angażować, stawiać sobie nowe cele.

Z Diagnozy Społecznej wynikało, że w Polakach jest tego paliwa coraz więcej, w 2015 r. osiągnęliśmy poziom 83 procent szczęścia! Powinniśmy sobie powiedzieć: chwilo, trwaj! A wybraliśmy zmianę i to, co osiągnęliśmy, zaczęliśmy burzyć.

– Moim zdaniem nie burzymy. Polacy, jak się bogacili, tak się bogacą. Nie mają powodów, by czuć, że im ubywa szczęścia. Nawet teraz, w okresie pandemii, poziom życia – przynajmniej na razie – nie spada. Przeciętne zarobki liczone siłą nabywczą złotówki rosną. W relacjach społecznych też nie dzieje się nic, co by mogło odbierać poczucie szczęścia.

Nic? Przecież mamy skonfliktowane rodziny, podziały na pisiorów, platformersów, dziadersów.

– Żyjemy w bańkach, w których niemal nie stykamy się z tymi, którzy mają inny system wartości i inne sympatie partyjne. Oczywiście te bańki nie są szczelnie zamknięte i może się zdarzyć, że w jednej licznej rodzinie część jest zorientowana propisowsko, część antypisowsko. Jeżeli rodzina mieszka blisko siebie i często się spotyka, może dochodzić do kłótni. Jednak w ogólnym wymiarze społecznym nic nie zapowiada starć tych, którzy popierają rządzących, z tymi, którzy nie mogą ich znieść. Do takiej wojny w Polsce z pewnością nie dojdzie. Ludzie z różnych frontów po prostu starają się nie mieć ze sobą kontaktów.

I tak już będzie?

– Moim zdaniem nic się nie zmieni. PiS może spokojnie liczyć na trzecią kadencję.

Ten zryw młodych ludzi wychodzących na ulice z hasłem „wypier…” nic nie znaczy?

– Młodzi generalnie są za wolnością, swobodami obywatelskimi, a ten rząd im nie tylko tego nie gwarantuje, ale chce im odebrać to, czego jeszcze odebrać nie zdążył. Oni – w ogromnej przewadze – są antypisowscy, ale ich poglądy nie zmienią mapy politycznej. Dlatego że choć potrafili się skrzyknąć i wyjść na ulice, to jak dojdzie do wyborów, nie pójdą zagłosować. Pozostawią to swoim ojcom i matkom. A oni zagłosują, jak zagłosują. Może oczywiście zdarzyć się coś, co radykalnie zmieni sytuację i odbierze władzę Zjednoczonej Prawicy: ogromny krach ekonomiczny, powrót bezrobocia na dawno niewidzianą skalę. Na razie jednak nic takiego się nie dzieje. Poza tym że narasta w jednych kręgach niesmak, w innych wręcz obrzydzenie do rządzących. Obrzydzenie jednak to za mało, żeby PiS nie dostało kolejnej kadencji.

Po tym, jak rząd zakazał wyjazdów na ferie i kazał zamknąć stoki, górale krzyczą: „dajcie nam sznur”. W rozpaczy są hotelarze, w nędzy właściciele restauracji. Wydaje się, że tyle nieszczęścia, ile rozlewa się po kraju, każdy rząd by już dawno zatopiło.

– Jest tyle czasu do wyborów, że PiS może odrobić straty.

Jeszcze bardziej podkręcając propagandę sukcesu? Nie dziwi pana, że choć to, co robią rządowe media, jest fastrygowane tak grubymi nićmi, wciąż działa?

– Goebbels był w stanie wmówić Niemcom nawet to, że ich klęska pod Stalingradem jest zwycięstwem. Uwierzyli.

Bo nie mieli innych źródeł informacji.

– My wyrzekamy się innych dobrowolnie. Wyrzekam się TVP Info czy „Gazety Polskiej Codziennie”, a ci, którzy opierają się na tym, co tam się przedstawia, wyrzekli się źródeł, które są w opozycji do tego, czego oczekują i co im odpowiada.

Chętnie kupują to, co im się podsuwa, tak jak kupili hasło „Polska w ruinie”?

– Okazało się, że wszystko zależy od tego, kto jak sobie zdefiniuje ruinę. Dla jednych to: „liczyłem na 15-procentową podwyżkę pensji, a dostałem zaledwie 5 procent, jestem rozczarowany, widzę, że wszystko zmierza ku upadkowi”. Bardzo wielu Polaków tak to właśnie postrzegało. Ruina to było niespełnienie ich nadziei i aspiracji.

Teraz nadzieje się spełniły? Można być szczęśliwszym niż wtedy?

– Choć z powodu koronawirusa nie możemy się spotykać ze znajomymi i przyjaciółmi, to kontakty całkiem przecież nie ustały. W niektórych domach, w wyniku izolacji, eskalowane są konflikty, nasila się przemoc, ale większość rodzin jakoś sobie poukładała życie. Oczywiście rośnie grupa sfrustrowanych tym, jak rządzą ci, którzy rządzą. Są już na to nie tyle źli, co – użyjmy tu ich określenia – „wkur…”, krzyczą „wypier…”. To wszystko prawda. Tylko że ani to, że jest koronawirus, ani to, że rządzi PiS, nie dotyka tego jądra, które jest wolą życia. Może niektórym odbierać optymizm, może powodować, że niektórzy oburzeni tym, co robi Zjednoczona Prawica, zaczną sobie wyobrażać scenariusz migracyjny, myśleć, że gdzie indziej czuliby się lepiej, bo tam jest więcej wolności, tam się dba o prawa człowieka… Jednak to, że żyją tu, nie tam, ostatecznie nie wpłynie na poczucie osobistego szczęścia.

Rządzący mogą nas nadal straszyć wyjściem z Unii, łamać konstytucję, ograniczać wolności, bo my jesteśmy zajęci swoim szczęściem?

– Wolność jest kardynalną wartością dla niewielu Polaków. Większość ustawia ją daleko w hierarchii i dopóki PiS nie zrobi czegoś, co ich dotknie osobiście, większość będzie w stanie się z tym pogodzić. Nie będzie sobie łamać głowy tym, co zrobić, żeby odwrócić bieg wydarzeń, nie przyłączy się do ulicznych protestów.

Dopóki innych, a nie mnie, policja ciągnie po bruku, pałuje, traktuje gazem, to niech to sobie robi?

– Większe partie mózgu i szarych komórek zajmuje myślenie, jak poprawić własne życie, a nie to, że jakiejś dziewczynie policjant złamał rękę w trzech miejscach. Gdy media podały tę informację, większość oczywiście się oburzyła, ubolewała. Przez jakieś 10 minut.

To będzie się mogło dalej toczyć, byle tylko można było zachować swoje poczucie szczęścia?

– Tak. Jeżeli w kraju nie będzie gwałtownego tąpnięcia, a więc nie zdarzy się nic, co by obniżyło standard naszego życia, będziemy szczęśliwi.

Prof. Janusz Czapiński jest psychologiem społecznym, pionierem psychologii pozytywnej, przez wiele lat kierował badaniami jakości życia Polaków „Diagnoza Społeczna”; autor książek o teorii szczęścia.

Zobacz także: Wywodząca się z tradycji wschodnich praktyka wdzięczności nie tylko uspokaja nasz umysł, ale także podnosi poziom odczuwanego szczęścia oraz zawodowej samooceny

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułThe Last of Us – ewolucja gier i emocjonalne zderzenie
Następny artykułWiceprezydent Bydgoszczy odpowiada na interpelację radnego PiS w sprawie WOŚP