Tylko byli koledzy Jacka i Michała Karnowskich zastanawiają się: co się stało z wartościami, które kiedyś bliźniacy reprezentowali? Czy naprawdę wierzą w to, co robią – czy to tylko cyniczna gra?
Sobota, 10 kwietnia 2010 roku. Po zakończeniu specjalnego wydania „Wiadomości” cała redakcja zebrała się w newsroomie na trzecim piętrze budynku przy pl. Powstańców Warszawy. Miejska legenda głosi, że wówczas Jacek Karnowski, wówczas szef „Wiadomości” miał powiedzieć, że to był zamach. – Ale to nieprawda – zaprzecza zdecydowanie jedna z osób, która była wtedy na miejscu. – Takie słowa padły, ale nie z ust Jacka. On powiedział tylko, że to, co się wydarzyło, będzie miało wielkie znaczenie dla przyszłości Polski. I że w tej chwili przerasta to każdego z nas – opowiada uczestnik tamtego spotkania. I dodaje: – Ale w tamtym momencie skończył się Jacek Karnowski, spokojny, raczej wyważony dziennikarz. Zaczął się liczyć radykalizm.
Pod koniec października 2010 roku Jacek Karnowski przestanie być szefem „Wiadomości”. – Znał swój los. Odliczał dni. Bardziej skupiony już był na portalu wPolityce.pl – słyszymy od ówczesnej reporterki „Wiadomości”. Michał w tym czasie kończył pracę w dzienniku „Polska The Times”. – Zastanawiali się, co zrobić, by zarabiać kasę. I wpadli wtedy na pomysł z wydawnictwem Fratria, którego są współwłaścicielami. Zaczęło się od portalu, potem było pismo „W sieci”, kolejne portale… – mówi nam osoba, która była wówczas blisko braci. – Zbudowali imperium medialne będące narzędziem walki politycznej. Pełno jest tam agresji, nienawiści i szczucia. Najgorsze, że to, co publikują, przestało nawet oburzać, bo stało się to normą – dodaje Wojciech Maziarski, były dziennikarz i redaktor naczelny „Newsweeka”.
Czytaj także: Niemiecki serwer niepokornych, czyli jak wojować z Niemcami z Niemiec
– Od dziewięciu lat walczycie o prawdę, wolność, sprawiedliwość – mówił przed rokiem premier Mateusz Morawiecki, odbierając nagrodę Biało-Czerwonych Róż przyznaną przez portal wPolityce.pl. Także Jarosław Kaczyński chwalił braci Karnowskich, tłumacząc, że „po tragedii smoleńskiej doszło do aktywizacji wielu grup społecznych…”. – Były wspaniałe pomysły jak ten pomysł z portalem. Tylko dzięki temu można było zmienić bieg historii w Polsce – mówił prezes PiS we wrześniu 2018 roku, również odbierając nagrodę Biało-Czerwonych Róż.
„Stojąc w obliczu wielkiej osobistej tragedii, której rozmiar – wybaczcie państwo tę osobistą nutę – zrozumieć może tylko ktoś, kto sam ma brata bliźniaka, znalazł w sobie siłę, by podjąć zadanie dalszej walki o szansę naprawy państwa polskiego, by gromadzić wokół siebie ludzi, konstruować programy, prowadzić kampanie” – to fragment laudacji wygłoszonej wówczas przez Michała Karnowskiego, który o prezesie mówił dalej: „Ale umiał też dać impuls wielu środowiskom naukowym, medialnym, kulturalnym, lokalnym, które podjęły wysiłek samoorganizacji, oddolnej budowy wysp, które złożyły się na archipelag polskości i wywalczyły zmianę”.
Czytaj także: Bracia Karnowscy w poczet polskich ojców założycieli zaliczyli von Hindenburga i Churchilla. A przy okazji złowili hojnego sponsora
Z Kościołem się nie afiszował, ale nosa zadzierał
Urodzeni w Koszalinie, do szkół chodzili już w Olsztynie, dokąd przeprowadziła się cała rodzina. – Mieszkali w podmiejskiej wsi. Mama była nauczycielką w szkole podstawowej, tata hydraulikiem – pisze nam znajoma braci Karnowskich z podstawówki. – Często chodzili z mamą do kościoła – dodaje. Choć bliźniacy, uczyli się w różnych liceach. – Jacka szkoła potrafiła dostrzec talenty i je nagrodzić. A ja chodziłem do dość kostycznego liceum i to wywołało perturbacje na maturze – opowiadał Michał Karnowski w 2006 roku w wywiadzie dla magazynu „Press”. By uciec przed wojskiem, przez rok chodził do policealnej szkoły zawodowej w klasie techniczno-informatycznej.
– Nasza licealna klasa była specyficzna. Dobra, ale łobuzerska. Klimat w szkole był taki posthipisowski. Większość nosiła długie włosy. – Michał też? – On nie… – zdradza nam anonimowo jeden z kolegów Michała ze szkoły średniej. Pamięta, że Michał nie był w tej klasie od początku. Doszedł po roku albo dwóch. – Dużo imprezowaliśmy. Michał kilka razy był z nami, chodził na fajkę za pałacyk… Tak nazywaliśmy drewniany warzywniak naprzeciwko szkoły – kolega nie przypomina sobie, by Michał angażował się politycznie. – Jeśli nawet miał już wtedy poglądy prawicowe, to siedział cicho, bo wiedział, że większość z nas miała poglądy raczej odmienne.
Nie afiszował się też z Kościołem, bo byliśmy raczej antyklerykalni – opowiada. Przyznaje natomiast, że Michał od początku zachowywał się tak, jakby był lepszy od innych. – Czuć było, że zadziera nosa. Jeśli ktoś miał inne zdanie, to w jego oczach był kimś gorszym. Jego opinia była najważniejsza – wspomina klasowy kolega Michała. Pamięta, jak jeden z kolegów kupił płytę „Maanamu”. Michał go zaatakował, że to kiczowata muzyka. – Tak, jakby chciał mu zrobić przykrość – uzupełnia. I przyznaje: – Dziś, słuchając Michała, wcale nie dziwię się temu, co mówi… To poczucie wyższości widać już było w liceum.
Po szkole średniej obaj bracia Karnowscy związali się z „Gazetą Olsztyńską”. Szybko jednak trafili do Warszawy. Michał do katolickiego Radia Plus, gdzie pracowali m.in. Piotr Semka, Jacek Łęski, Bogdan Rymanowski. – Dbano o linię programową. Wiadomo było na przykład, że Wałęsa i Okrągły Stół to samo zło – wspomina Beata Tadla, która w radiu Plus przygotowywała wówczas serwisy informacyjne. Zapamiętała Michała jako zdolnego reportera, który bardzo szybko się uczył radia. – Zbyt szybko szefowie pozwolili mu jednak uwierzyć, że jest wielki. Gdy został wydawcą i dostał odrobinę władzy, popłynął i zmienił się nie do poznania – mówi Tadla. Jedno ze wspomnień opisała w swej książce „Czego oczy nie widzą”. Poszło o sytuację, gdy nie zdążyła wrzucić do serwisu informacji o porwaniu wenezuelskiego księdza w Rwandzie. Gdy wróciła ze studia do newsroomu, czekali na nią przełożeni. „Wydawca urządził pokazówkę, wrzeszcząc na mnie przy szefach, obrażając, wmawiając, że gdyby zabili jakiegoś gangstera, to na pewno zdążyłaby to włożyć do serwisu. Krzyczał jak szalony. Łzy ciekły mi po policzkach” – tak wspominała to zdarzenie dziennikarka, która była wówczas w dziewiątym miesiącu ciąży. – Ani ciąża, ani to, że byłam starsza, ani to, że jestem kobietą, zupełnie mu nie przeszkadzało – wspomina Tadla.
Jacek w tym czasie pracował w polskiej sekcji BBC. Tam przez kilka siedział biurko w biurko z Renatą Kim, dziś szefową działu Społeczeństwo „Newsweeka”. – Łagodny, uczciwy, sympatyczny, bez rysy arogancji – wspomina Karnowskiego. – Byliśmy na szkoleniu w BBC w Londynie. Byłam u niego na weselu. Przyjaźń to może za duże słowo, ale na pewno się kolegowaliśmy – dodaje. Ale wszystkie pochlebne opinie wypowiada w czasie przeszłym. – Za każdym razem, gdy patrzę na okładki tygodnika „Sieci”, zastanawiam się, co się stało z moim dawnym kolegą? Co stało się z tymi wartościami, których uczono nas w BBC? Gdzie rzetelność, obiektywizm czy wręcz zwykła przyzwoitość? Pytanie – czy to on się tak zmienił, czy też jest to cyniczna gra obliczona na zarabianie pieniędzy. Zrobili biznes oparty na szczuciu, skłócaniu ludzi i na nieprawdzie – wylicza Renata Kim.
Wspomina, jak w 2004 roku razem z Jackiem Karnowskim pojechała do Londynu obserwować wybory do Parlamentu Europejskiego. – Już wtedy Jacek uważał, że Unia Europejska to zło, przed którym należy ostrzegać. Zdumiało mnie, że można mieć aż tak negatywne opinie – mówi dziś dziennikarka „Newsweeka”.
Z Michałem Karnowskim spotkała się w redakcji „Dziennika”. On był tam najpierw szefem działów, potem jednym z zastępców redaktora naczelnego. Kim – szefową działu opinie i społeczeństwo. Spotykali się na kolegiach. – Pewny siebie, hołubiony przez szefów, dobrze zarządzający zespołem. Bardzo ambitny. Dbający, by dziennikarze zdobywali newsy. By o tekstach zamieszczanych w „Dzienniku”, który wtedy już skręcał w stronę PiS, było jak najgłośniej – opisuje Michała Renata Kim. Przypomina redakcyjną dyskusję na temat sytuacji w Korei Północnej. – Michał wpadł na pomysł, by wysłać tam naszego reportera z taką normalną wycieczką turystyczną. Tłumaczyłam, że to nie ma sensu, że to wręcz nieetyczne, bo zobaczymy wyłącznie obraz kraju, jaki oni będą nam chcieli pokazać. Michał nie dał się przekonać – opowiada Kim.
Żelazny kanclerz
Choć dziś może trudno w to uwierzyć, Michałowi Karnowskiemu zdarzało się wtedy chwalić… Donalda Tuska. 15 listopada 2008 jako zastępca redaktora naczelnego „Dziennika” w komentarzu redakcyjnym na pierwszej stronie tej gazety pisał: „Premier Donald Tusk podjął już jedną ważną historyczną decyzję w sprawie wejścia do strefy euro – we wrześniu w Krynicy ogłosił, że rozpoczyna do niej marsz. „Dziennik” od początku kibicował tej decyzji. Ale teraz przed premierem kolejne rozstrzygnięcia – jak iść, w jakim tempie i jak przełamywać polityczne trudności. (…) Jeśli premier Tusk chce przysłużyć się Rzeczypospolitej, jeśli chce zrobić coś porównywalnego z wprowadzeniem Polski do UE, nie ma innego wyjścia, jak rozegrać to zdecydowanie, odważnie i szybko. Inaczej się nie da”.
Karnowscy chwalili też oczywiście Jarosława Kaczyńskiego. Dziennikarze zajmujący się polityką do dziś wspominają tekst Michała opublikowany w „Dzienniku” w styczniu 2007 roku pt. „Jarosław Kaczyński chce być żelaznym kanclerzem IV RP”. Była to relacja z jednej z krajowych wizyt ówczesnego premiera. „Krótkie, ale twarde przemówienie. Wyraźny polityczny komunikat. I charakterystyczna reakcja sali, artystów i menedżerów kultury: postawa stojąca, gdy premier wchodzi, mocne oklaski, absolutna cisza i bezruch w czasie 10-minutowego wystąpienia. Dająca się wyczuć, tu i na innych spotkaniach, świadomość spotkania z politykiem, który jest w stanie narzucić innym swoją wolę” – opisywał Michał Karnowski. I dalej: „Ciepłe przyjęcie przez radnych tej miejscowości, która w styczniu tego roku otrzymała prawa miejskie, wielki kosz lokalnych smakołyków i radosne gaworzenie z babciami i wnukami wspólnie uprawiającymi sztuki plastyczne w miejscowym domu kultury wyraźnie dobrze nastroiły premiera”.
Z kolei Jacek Karnowski z okazji przyznania Jarosławowi Kaczyńskiemu tytułu „Człowieka Roku 2014” Forum Ekonomicznego w Krynicy wymieniając rozliczne talenty prezesa PiS, mówił: „jest naprawdę niewielu ludzi, którzy mając takie talenty, poświęcają je nie osobistej karierze, nie zabieganiu o dobra, zaszczyty, ale służbie publicznej”.
Czytaj także: Epidemia nie wyrwała polskiej prawicy medialnej z jej specyficznego świata
Była znajomy braci Karnowskich wspomina, że Michała i Jacka zawsze napędzała braterska rywalizacja: – Porównywali się, kto ile osiągnął. – Przez lata pracowałem w BBC Polska, medium o dużo słabszym zasięgu niż „Newsweek”, ale BBC dziennikarsko było świetnym miejscem. Nie miałem poczucia, że jestem gorszy od brata – mówił Jacek Karnowski w „Press”. – W przeszłości kilka razy między nami zgrzytało. Pewnie byśmy się tak często nie spierali, gdyby jeden z nas wyraźnie dominował – uzupełniał drugi z braci.
Nim Michał Karnowski znalazł się w „Dzienniku”, przez pięć lat pracował w tygodniku „Newsweek Polska”. – „Newsweek” to takie moje dziecko – mówił w 2006 roku we wspomnianym już wspólnym wywiadzie dla magazynu „Press”. Brat zwrócił mu uwagę: – Chyba ty jesteś jego dzieckiem? Michał odpowiedział: – Dlaczego? Przecież jestem tam od początku. Współtworzyłem to pismo. Ale dobrze, zmieniam odpowiedź: Jestem dzieckiem „Newsweeka”. Tamta była trochę zarozumiała.
Wiadomo było, że jak Kaczyńscy – to Michał
Z tamtego czasu dobrze pamięta go Wojciech Maziarski, były dziennikarz, a potem redaktor naczelny tygodnika „Newsweek”. – Od początku było widać, że Michał jest dość utalentowany. Umie pisać, zbierać materiały, ma pomysły i energię – wspomina. Mistrzem dla młodego wówczas Karnowskiego był – według Maziarskiego – Piotr Zaremba. – To była typowa relacja mistrz – uczeń. Michał był wpatrzony w Piotra. Wszystko z nim konsultował, zasięgał rady. Z czasem ich drogi zaczynały się coraz bardziej rozchodzić, co pokazuje różnicę osobowości. O Piotrze wciąż można powiedzieć, że choć ma poglądy, to jest dziennikarzem niezależnym. Michał to funkcjonariusz partyjny – opowiada Wojciech Maziarski, który dziś braci Karnowskich traktuje jako sztandarowych przedstawicieli tego, co w obozie dobrej zmiany najobrzydliwsze. – Nie wierzyłem, że tak agresywna retoryka ma szansę się przebić na rynku. Okazało się, jak byłem naiwny – przyznaje Maziarski.
Według niego jest to czysta kalkulacja. Karnowscy uznali, że na rynku medialnym jest wolne miejsce na tak ostre dziennikarstwo i cynicznie poszli tą drogą: – W miarę upływu czasu, nawet siedząc w jakiejś niszy, człowiek nasiąka tym radykalizmem. I to się stało z Karnowskimi.
Były redaktor naczelny „Newsweeka” przypomina jeszcze jeden obraz z przeszłości, gdy „Newsweek” organizował spotkania z udziałem publiczności. – Nieraz prowadził je Michał i to, co utkwiło mi w pamięci to fakt, że rozmawiając o polityce, zawsze zadawał pytania o to, kto, w co gra i kto może na tej grze zyskać – uzupełnia Maziarski.
Piotr Maślak, który z Jackiem Karnowskim pracował w nowo powstającej wówczas telewizji Puls, przypomina kolegia redakcyjne, na których trwały nieraz gorączkowe dyskusje. – Widać było po Jacku, że bliżej mu do poglądów prawicowych, ale nigdy nie był radykalny w prezentowaniu swoich racji. Można z nim było normalnie rozmawiać – opisuje. – Jestem przekonany, że wtedy jeszcze Jacek był dziennikarzem – przekonuje Maślak. Wspomina szkolenie w amerykańskiej stacji FOX News, podczas którego uczono, jak produkować newsy pod kątem odbiorcy i jak ważna jest gra na emocjach. – Mam wrażenie, że Jacek tę zasadę opacznie zrozumiał. Uznał, że można narzucać odbiorcy wyłącznie jedną narrację. Poprzez manipulację, przemilczanie faktów, wspieranie tylko jednej partii. Można wspierać jakieś środowisko, ale będąc wobec niego krytycznym. Bracia Karnowscy tego od dawna nie robią – opisuje dziennikarz radia TOK FM.
W telewizji Puls Jacek Karnowski był szefem reporterów. Prowadził też rozmowy z politykami. – Już wtedy miał wyłączność na rozmowy z braćmi Kaczyńskimi. Wiadomo było, że jak rozmowa z nimi to Jacek – wspomina inny, były dziennikarz stacji. – Bardzo zdolny i sprawny. Nie było, że coś się nie da. Wszystko musiało być po jego myśli – dodaje.
„To była po prostu nieprawda”
Gdy projekt programu informacyjnego w telewizji Puls upadł, Jacek Karnowski pojawił się w Telewizji Polskiej. Najpierw został szefem „Panoramy” w TVP2, potem – „Wiadomości”. „Po jego nominacji główny dziennik informacyjny TVP1 stał się tubą propagandową Prawa i Sprawiedliwości. W trakcie kampanii prezydenckiej, jak podkreślały inne media, „Wiadomości” były niemal sztabem wyborczym PiS i Jarosława Kaczyńskiego” – pisała w październiku 2010 roku „Gazeta Wyborcza”. – Po katastrofie smoleńskiej Jacek dbał o to, by było wzniośle i patriotycznie. Nie przypominam sobie, by choć raz pojawiło się na antenie słowo „zamach”. To nie był jeszcze ten czas – wspomina jeden z reporterów, który podkreśla, że tamte „Wiadomości” nijak się mają do obecnego programu. – Był skręt w prawo, ale z całą pewnością nie była to taka propaganda jak dziś. Poza tym Jacek bardzo dbał o warsztat dziennikarski. Myślę, że gdyby dziś kierował tym programem, wstydziłby się za warsztat, jaki prezentują reporterzy.
Były dziennikarz TVP zdradza ciekawostkę: gdy Karnowski był szefem „Wiadomości”, to w swoim gabinecie regularnie pobierał lekcje języka… niemieckiego. Pamięta też, że Karnowski, będąc już przecież dorosłym człowiekiem, mówiąc o rodzicach, zawsze używał słów: mamusia, tatuś. – To brzmiało szczerze i pokazywało, że tradycja i wartości rodzinne są mu bardzo bliskie – mówi nasz informator.
Czytaj także: „Wiadomości” to tylko wierzchołek góry lodowej. Jak działa propaganda w innych programach TVP?
Nikt nie zaprzecza, że Jacek był dobrym reporterem. Jego byli koledzy z redakcji przypominają, że to on zdobył newsa o tym, że 7 stycznia 2007 roku nie odbędzie się ingres abp. Stanisława Wielgusa, nowego metropolity warszawskiego. Kilkanaście dni wcześniej „Gazeta Polska” napisała, że duchowny był współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL. „O ósmej rano, trzy godziny przed ingresem, TVP przerwała program. W specjalnym wydaniu „Wiadomości” dziennikarz Jacek Karnowski powiedział: – Ingres abp. Wielgusa może się nie odbyć – relacjonowały wówczas media. Abp. Wielgus zrezygnował z funkcji, a papież Benedykt XVI tę rezygnacją przyjął. – To był jego wielki sukces. Sprawa była bardzo głośna – przyznaje była reporterka „Wiadomości”.
Byli pracownicy TVP zwracają uwagę, że choć Platforma Obywatelska wygrała wybory w 2007 roku, to jeszcze w 2010 roku szefem „Wiadomości” był nie kto inny jak Jacek Karnowski. A i później zdarzało się, że bracia byli zapraszani do programów TVP. – Skończyło się, gdy portale braci Karnowskich opublikowały informację, że Andrzej Turski miał odejść z redakcji „Panoramy”, ponieważ prowadził program w stanie nietrzeźwości – przypomina były dziennikarz TVP. – To wyjątkowo ohydne zniesławienie. Idziemy z tym do sądu – mówił wtedy rzecznik TVP Jacek Rakowiecki. – To była po prostu nieprawda. Andrzej Turski źle się czuł, bo był ciężko chory na cukrzycę. Trafił zresztą wtedy do szpitala. Kilkanaście dni później zmarł – wyjaśnia były pracownik TVP. Sprawa zakończyła się ugodą.
Michał, gdzie się nie pojawił tam… pojawiał się konflikt – przyznaje były jego znajomy. Jako przykład podaje sytuację, jaka miała miejsce w radiowej „Trójce”, z którą Karnowski dwukrotnie współpracował w latach 2006-2009 i 2010-2011. Gdy miał się pojawić za drugim razem, dziennikarze „Trójki” protestowali, bo uważali, że Karnowski jest sympatykiem PiS. On sam w rozmowie z „Newsweekiem” nazwał protest cyrkiem. – Z całym szacunkiem, ale protestujący nie są właścicielami Trójki. Dostałem taką propozycję od dyrektora Sobali. Wszyscy działamy na wolnym rynku, więc dziwi mnie ten protest — mówił Karnowski. – Poza tym jakość rozmów w Trójce była na dramatycznym poziomie – podkreślał.
Partyjna publicystyka
Łukasz Warzecha zna się z braćmi Karnowskimi od kilkunastu lat. Mówi o ich wyrazistych konserwatywnych poglądach, ale o też o tym, że radykalizacja przyszła z czasem. – Ile w niej jest ewolucji, a ile kalkulacji, tego nie wiem – wyznaje publicysta, który w braćmi pracował raz – w tygodniku, który wówczas nazywał się „W sieci”. Słyszał o zażartych sporach o radykalizację linii pisma, jakie toczyły się na kolegiach redakcyjnych, choć sam w tych spotkaniach udziału nie brał. Zresztą – zdaniem Warzechy – postępujący radykalizm poglądów braci Karnowskich najlepiej widać po zmianach, jak następowały w zespole redakcyjnym. – Kiedyś było tu miejsce i dla Piotra Zaremby, i dla Piotra Skwiecińskiego, Marcina Fijołka czy dla mnie… Dziś nikogo z tych ludzi o umiarkowanych poglądach w tygodniku Karnowskich już nie ma… – mówi Warzecha.
Przyznaje, że przychodząc do tygodnika „W sieci”, miał wątpliwości, jak będzie wyglądać linia redakcyjna po wygranej PiS. Pytał o to Karnowskich. – Wychodzę z założenia, że dziennikarz jest od patrzenia władzy na ręce – wyjaśnia. Jego zdaniem to, co dziś uprawiają bracia Karnowscy to dziennikarstwo typowo tożsamościowe. – Pytanie, czy w ogóle można to nazywać dziennikarstwem. To nic innego jak partyjna publicystyka. Oczywiście dziennikarz ma prawo do swoich poglądów, ale nie może to oznaczać przywiązania do jednej partii – nie ma wątpliwości publicysta związany dziś z tygodnikiem „Do Rzeczy”.
Czytaj także: Gierkowszczyzna i paranoja, czyli jak TVP pompuje PiS. Pięć wieczorów z Wiadomościami
– Zawsze szliśmy własną ścieżką, podczas gdy polskie dziennikarstwo ma cechę stadności – mówił w 2006 roku w rozmowie z „Press” Jacek Karnowski. Zaś Michał na pytanie, jaka jest definicja prawicowego dziennikarza, odpowiadał: – Jeśli to taki co nie zgadza się na kłamstwo, stadność oraz zwykłe plucie z energią i radością na jednych, a głaskanie drugich to ja mogę być prawicowym dziennikarzem.
Bracia Karnowscy nie odpowiedzieli na naszą prośbę o rozmowę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS