Był z pewnością skoczkiem zjawiskowym. Jednym z bardzo niewielu, którzy w niepodważalny sposób zasłużyli na miano wybitnych. Tym z autentycznie pierwszego szeregu. Biorąc pod uwagę całą historię skoków narciarskich, a nie tylko lekko ponad 40-letni jej wycinek odpowiadający czasowi panowania cyklu zwanego Pucharem Świata.
Powinienem o nim napisać zaraz we wtorek, kiedy ogłosił swoją decyzję o zakończeniu kariery. Nie napisałem tylko dlatego, że nie mogłem. W pierwszych kilku latach kariery był prawie jak Małysz na początku wieku. Za to przez ostatnie kilka lat głównie go, jak pamiętam, krytykowałem. Oczywiście nie za to, jak skacze, tylko za to, że nie potrafi podjąć decyzji, którą w końcu kilka dni temu podjął. Mocno (tak przynajmniej ze trzy lata) spóźnioną, ale podjął. Gregor Schlierenzauer, jeśli do tej pory ktoś nie wie o kim piszę, 31-letni zaledwie w tej chwili były gigant skoków, nie stanie już nigdy więcej na rozbiegu żadnej ze skoczni, na których rozgrywane będą zawody o Puchar Świata.
W styczniu 2009 roku, w dniu jego 19-tych urodzin, będąc pod wpływem jego niesamowitej młodzieńczej energii i niespotykanych jak na nastolatka sukcesów popełniłem byłem na jednym ze skokowych portali „artykuł” (wydrukował go zresztą też, choć ciut później, katowicki „Sport”), w którym opisałem sylwetkę Młodziaka (taką nadałem mu, na swój użytek, ksywę), a jego osiągnięcia porównałem do wszystkich najlepszych nastolatków w historii. Można to przeczytać pod adresem https://www.skokinarciarskie.pl/aktualnosci/7415,Najwybitniejszy_19-latek_w_historii_PS .
Był rzeczywiście najlepszym nastolatkiem, jaki dotąd pojawił się w skokach na tym padole. Nikomu przy nim nawet stanąć. A cała kariera? Praktycznie do końca sezonu 2014/15 (potem to już tylko odcinał kupony i startował chyba tylko po to, żeby Morgenstern czy Kraft mogli mieć na koniec lepsze od niego statystyki), czyli przez osiem ledwie lat, wygrał 53 pucharowe konkursy, 20 razy był w nich drugi, a 15-krotnie stanął na najniższym stopniu podium. 164 razy w czołowej 10-tce zawodów. Do tego: mistrz i dwu czy trzykrotny wicemistrz świata, tytuł mistrza i wicemistrza świata w lotach, dwa zwycięstwa w T4S, dwa indywidualne brązy na igrzyskach. O złotych medalach na imprezach mistrzowskich w konkursach drużynowych pisał nie będę, bo kto mnie zna, wie że do tego specjalnej wagi nie przykładam (chyba, że zdobywają je nasi), ale było ich prawdziwe multum. Ponadto. Prawie 12 tysięcy punktów w 275-ciu konkursach PŚ. Na te 275 zawodów głównych w tylko 32-ch nie zdobył punktów. Z tego do końca sezonu 2014/15 tylko w czterech (sic!) Tylko trzy nieprzebrnięte kwalifikacje (wszystkie trzy miały oczywiście miejsce w okresie „schyłkowym” Młodziaka).
W listopadzie, tuż przed nowym sezonem, zamierzam wypuścić na „Salonie” 10-cioodcinkowy cykl porównujący dotychczasowe osiągnięcia, ale w przeliczeniu na każdy konkursowy start, a czasem pucharowe podejście, wszystkich skoczków czynnych. Ponieważ już go napisałem, a Schlierenzauer ogłosił swoją decyzję dopiero we wtorek, to siłą rzeczy się tam znajdzie. I, oprócz rankingu konkursowych zwycięzców, nie ma go na czele żadnej z wielu klasyfikacji. Ale, przy całym szacunku dla tych, którzy na czele większości z tych zestawień są (kto to jest – wyjdzie dokładnie w rzeczonym listopadzie), to „Młodziak” był najbardziej rozpoznawalnym w ostatnich 7-miu latach, może obok Stocha, skoczkiem na świecie. Mimo, że sukcesów przez bite ostatnie 6 lat nie miał żadnych. Bo zawsze na koniec najważniejsze są osiągnięcia, a nie przeciętne średnie miejsc czy punktów.
Odszedł skoczek, który odcisnął na skokach ogromne piętno. Wprowadził do nich olbrzymia wartość dodaną. Był autentycznie jednym z największych. W pewnym momencie miał nawet szansę być największym, co (wziąwszy pod uwagę osiągi Nykaenena) wydaje się wręcz, na zdrowy rozum, niemożliwe. A jednak przed taką szansą Austriak w pewnym momencie rzeczywiście stanął.
Na przeszkodzie stanęły, uważam, dwie rzeczy. Zbyt duża ambicja i kontuzje. Gdyby nie to, kto wie, jakby wyglądały w tej chwili światowe rankingi skoczków we wszystko jedno jakiej kategorii.
Z drugiej strony jest faktem, że sukcesy Austriaków w erze trenera Pointnera to jest, i powinien być, temat dla wielu ludzi różnorakich profesji. Te ich niesamowite sukcesy będą mi się zawsze kojarzyć z ich „wesołym autobusem”, a ten autobus z innym, norweskim, w którym pomieszkiwały swego czasu i przygotowywały się do zawodów dwa skandynawskie robokopy Marit Bjoergen i Terese Johaug. Skoki to jednak, mimo wszystko, nieco inny sport jak biegi, i rola dopingu jest w nim z pewnością dużo mniejsza. Tym niemniej, jeśli przez ponad 10 lat jakaś dyscyplina sportowa jest tak zdominowana przez jedną nację, to warto się, moim zdaniem, nad tym pochylić i temu przyjrzeć. Bo nie chodzi przecież tylko o Schlierenzauera czy Morgensterna. To były ultratalenty. Ale oprócz nich wiele zawodów wygrywali też inni reprezentanci Austrii. I nie okazyjnie, a nagminnie.
Póki co jednak zegnamy najwybitniejszego z nich. Gregor Schlierenzauer wielkim narciarzem był. I takim już na zawsze, choć już na żadnym stromym rozbiegu o sobie nigdy nie przypomni, w pamięci kibiców pozostanie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS