W obu jesteśmy w czołówce przyzwoitości naszego kontynentu, to znaczy, że sprawujemy się dobrze. Nawet w Polsce jest to pewne zaskoczenie, co dopiero takie dane zaszokowałyby statystycznego Europejczyka. Nie odpowiadają one bowiem zagranicznemu image Polaków. Zajmijmy się każdym z osobna.
Polacy mają w Europie wizerunek zacofanego społeczeństwa opartego na patriarchalnych wartościach, gdzie dominuje heteroseksualna i katolicka rodzina, w dodatku rodzina rządzona silną ręką macho mężczyzny. Z założenia jest to siedlisko wszelkich opresji przemocowych, a tu taka niespodzianka. Mało tego – najbardziej kobitki leją w państwach, które są w awangardzie walki o emancypację kobiet. Ba, są to kraje które nieubłaganym palcem politycznej poprawności od lat wskazują na Polskę jako siedlisko średniowiecznych relacji rodzinnych z wiadomymi skutkami wobec zdyskryminowanej pozycji kobiety w społeczeństwie. A tu taka niespodzianka.
Oczywiście wraca tu jak bumerang sprawa stambulskiej konwencji antyprzemocowej, co do której ostatnio rozgorzała na nowo dyskusja. Skoro taka konwencja ma likwidować całe zło w sferze przemocy w rodzinie, to dlaczego leją najbardziej wśród tych państw, w których konwencja została szeroko przyjęta, a w takiej oporowej w tym względzie Polsce to już mniej? Pokazuje to też złudność prostych analogii, że konwencja ma być specjalną tarczą na takie przypadki, jakby kawałek zapisanego papieru automatycznie likwidował patologie. Chodzi raczej o stosowanie istniejącego prawa oraz bagatela… o realne stosunki społeczne i uprzywilejowaną kulturowo rolę kobiety w danym społeczeństwie. Wyszła herezja, że to patriarchat kobietę szanuje, zaś walki o jej uprawnienie – degradują, do granic przemocy włącznie.
Już słyszę te głosy, że u nas to leją jeszcze bardziej po domach, ale kobiety są tak zahukane, że nie zgłaszają. To znaczy, że bardziej otwarte są społeczeństwa, gdzie choć leją, to się kobiety nie boją zgłaszać, bo u nas to i leją, i się boją. Ale skąd takie założenie w dół? Gdzie są jakieś badania potwierdzające to piekło polskich kobiet. Widzieliśmy ostatnio na ulicach te panie co z polskiego piekła kobiet właśnie uciekły – w większości były to ich prywatne wyobrażenia jak cierpią inne kobiety, podczas gdy im się udało.
Druga sprawa to nasz antysemityzm. Tu też wyszło inaczej niż w oficjalnej pedagogice wstydu. No bo image tu w świecie mamy jeszcze gorszy niż jako żonobijcy. Ciężko na niego pracujemy w III RP, gdzie wielu odpowiadaczy na takie światowe zapotrzebowanie porobiło sobie kariery na wzmacnianiu stereotypu Polaka-antysemity. Mamy teraz przyspieszone rekolekcje wiodące nas od biernych obserwatorów Zagłady, poprzez współwsprawstwo, aż do sprawstwa. O czym przypominały nam nasze głowy państwa a ostatnio laureaci nagród Nobla. Wiadomo – musimy się z tym pogodzić, spojrzeć w swoje gettowe na wszystko oczy i wytrzeć z ust antysemityzm, który z mlekiem matki…
A tu znowu taka niespodzianka. Przecież z taką czarną narodową duszą to u nas powinno się na każdym rogu roić od aktów. A tu z zestawień wynika, że na odwrót – że to się dzieje u tych, którzy nam antysemityzm zarzucają. To, że są to kraje, które instytucjonalnie w czasie II wojny światowej współpracowały z Niemcami przez Holokauście, to już śmiech historii. Polacy nie uciekają przed swoją historią, dał by Bóg w Europie Żydom tylu przyjaciół w czasie II wojny światowej, ilu ich mieli w Polsce. Ale Polacy widzą tę grę, ten rozziew pomiędzy obrazem, w tym własnym, na wewnętrzny użytek, a rzeczywistością.
To pozwala pochylić się nad dwiema rzeczami bardziej generalnymi, gdzie powyższe przykłady to tylko potwierdzenie ogólnego trendu. Jesteśmy poddawani pedagogice wstydu. Mamy się wstydzić za to, kim jesteśmy. Ma być nam wynajdywane z historii coraz więcej kompromitujących szczegółów, ma być obalone większość historycznych pewników, po to byśmy się wstydzili swej przeszłości, a właściwie – swojej tożsamości. Bo skoro gdzie nie grzebnąć wstecz to wychodzą jakieś upiory antysemityzmu, średniowiecznych relacji społecznych, nietolerancji, ba – niewolnictwa i kolonizatorstwa (Tokarczuk), to lepiej już odrzucić ten balast, bo ta nasza wspólnota to jakieś panoptikum jest. I wtedy można się będzie (ze wstydem) roztopić w tyglu europejskości, gdzie może będzie nam wybaczone wprost proporcjonalnie do naszego tempa wyrzekanie się tego kim jesteśmy (a właściwie – byliśmy).
Druga rzecz to rozziew, jak widać nie tylko międzynarodowego image Polaka w stosunku do jego wyobrażeń o sobie, ale rozziew tego obrazu z obiektywną rzeczywistością. Jak widać w świecie swoją biernością i niezgulstwem długo pracowaliśmy, że tego rodzaju stereotypy wzięły górę. I trzeba sobie powiedzieć, że taki stereotyp to bardzo trwała, odporna na fakty rzecz. Oparta jest bowiem na skojarzeniach, emocjach powiązanych podprogowo z obrazem ukształtowanym w głowach. I wszelkie fakty go potwierdzające będą w mózgu potwierdzane, tak jak brak dopasowania do tego obrazu – odrzucane. Widać, że wiele krajów nad tym pracuje konsekwentnie, czyli nad swoim obrazem Niemca, czy Francuza u siebie i na świecie. Elementem tej pracy jest też nieodłącznie obraz gorszego, wroga, winnego.
My zaś Polacy – złote ptacy o to nie dbamy, przecież nasza prawda ma się obronić sama, a więc leży ci ona taka bezbronna na chodniku i każdy kto chce może ją kopnąć. A więc kopie, my zaś co najwyżej reagujemy tylko na takie fleki, co powoduje, że jesteśmy wiecznie poobijani i tłumaczący się, że to wcale nie tak.
Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”.
Czytaj też:
Priorytetem walka z antysemityzmem. Deklaracja nowego sekretarza spraw wewnętrznych USACzytaj też:
Wiceprzewodniczący Episkopatu Niemiec: Diakonat kobiet w 2026 r.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS