„Córce bardzo się podoba, że ma matkę wojskową”
Kiedy Amira miała cztery lata i poszła do przedszkola, 24-letnia Mariania poczuła, że może zrealizować marzenie o wojsku. Po szkole średniej chciała wstąpić do akademii wojskowej, ale wszyscy jej odradzali. W tamtych czasach uważało się, że to nie jest kierunek dla kobiet. Poszła więc na filologię i dopiero po skończeniu uniwersytetu w 2019 roku, i rozstaniu z ojcem córki dopięła swego.
– Amira mogła już wiele zrobić sama, była w stanie w miarę swobodnie komunikować się ze światem, to ułatwiało podjęcie decyzji. Powiedziałam moim rodzicom, którzy pomagają mi w opiece nad dzieckiem, że chcę spróbować wojska. Mamy jedno życie, więc czemu nie robić tego, co się naprawdę lubi? Dziś czuję, że jestem w miejscu, w którym powinnam i chcę być – opowiada Mariania.
Kontaktujemy się przez Whatsappa. Biuro prasowe jej Brygady ostrzega mnie, że przed publikacją będę musiała wysłać materiał do autoryzacji. Takie są zasady w warunkach wojennych. Dla bezpieczeństwa nas wszystkich, a przede wszystkim powodzenia akcji prowadzonej przez obrońców i obrończynie (prezydent Zełeński mocno podkreśla feminatywami obie płcie walczących za ojczyznę, a kilka lat temu zmieniono nawet nazwę oficjalnego święta armii, „wprowadzając” do niej kobiety).
– Córce bardzo się podoba, że ma matkę wojskową. Czasem grozi swoim rówieśnikom: „Wiesz, że mam matkę w armii? Rozkaże ci, jeśli nie będziesz grzeczny”. Albo jak ktoś w szkole zaczyna coś mówić po rosyjsku, to od razu zwraca uwagę: „Mieszkasz w Ukrainie, musisz komunikować się po ukraińsku, bo przyjdą wojska rosyjskie i będziesz z tego ukraińskiego zwolniony!”. Myślę, że oglądała wiadomości i dlatego zaczyna tak mówić. Chociaż i my o tym mówimy.
Kiedy Mariania awansowała, Amira z początku trochę się martwiła. Dopytywała, jak to będzie, gdzie mamę wyślą i jaką pracę będzie wykonywać. Mariania jej po kolei opowiadała wszystko. A ona na to: „A jak tobie z tym wszystkim, mamo?”. Dała jej też brelok z zabawką z Kinder Niespodzianki, na szczęście. To Marianię rozczuliło.
Amira pytała też, dlaczego Ukraina została zaatakowana, dlaczego Rosjanie chcą zająć naszą ziemię, dlaczego zabijają ukraińskie kobiety i dzieci. – Dużo wie, ale chce, żebym jej wszystko wytłumaczyła. I ja wyjaśniam jej – mówi Mariania.
Pytanie o liczbę zabitych przez Marianię nie padło. Wśród rozmów nie pojawiło się nawet nic o broni. Ale dziwnie Mariani było, gdy jej 7-letnia Amira porównała wojnę do popularnej gry w „Counter Strike’a” i zapytała: „Mamo, ty jesteś po stronie sił specjalnych czy terrorystów?”.
Nie o wszystkim by córce powiedziała. Uważa, że nawet gdyby dopytywała, nie zdradziłaby jej informacji o śmierci, o rannych współtowarzyszach i współtowarzyszkach, o tym, gdzie rozmieszczony jest jej oddział. – Bo wiesz jak to jest z dziećmi. Są czyste, niewinne. Łatwo informacje chłoną, ale szybko też przekazują je dalej. Nie wiedzą, jak kłamać, nie zastanawiają się, co może zaszkodzić. Myślą bezpośrednio i mówią bezpośrednio. Dlatego lepiej unikać niektórych tematów – komentuje Mariania.
Mariania Stanko
Fot.: Arch. pryw. Mariania Stanko
„Najbardziej przeżywa, jak widzi cierpiące przez wojnę dzieci”
Nie jest mi dane skontaktować się z Tatianą, pielęgniarką wojskową. Nie zdradza swojej lokalizacji nawet najbliższym. Ani dwóm córeczkom, ani dalszej rodzinie. Jedynie mąż wie, gdzie w danym momencie Tatiana przebywa, bo też służy w wojsku, jest oficerem. O Tatianie rozmawiam z jej bratową, Julią, i jej partnerem Romanem, którzy mieszkają w Polsce.
– Nie wolno im mówić, gdzie są, co robią. Banalna rzecz – w trakcie ich rozmów z rodziną przez kamerkę nie ma prawa pojawić się żadna tablica rejestracyjna czy nazwa miejscowości. Nieraz bratowa opowiadała, że non stop przez 24 godziny przyjmowali rannych. Była wykończona. Następnego dnia musiała chodzić w trzy rozmiary większych butach wojskowych, bo miała tak spuchnięte nogi. A wczoraj mi mówiła, że nie miał kto gotować dla oddziału i one ze służby medycznej musiały tym się zająć – opowiada Julia.
Tatiana jest kontraktową pielęgniarką w wojsku od 10 lat. Aż do wojny pracowała na Wołyniu w tej samej jednostce, w której służą z mężem Tarasem. Zamieszkali blisko Kijowa, urodziły im się córeczki: 10 lat temu – Natalia, przed trzema laty – Diana.
Kiedy w lutym 2022 roku zaatakowała Rosja, i żołnierze, i cywile przywozili do Tatiany rannych. Starała się jak najszybciej im pomóc. Dzieci wiele razy zostawały same w domu. Mama i tata tłumaczyli im: „Będzie słychać nalot, to musisz zabrać dokumenty, wziąć za rękę swoją młodszą siostrę, zapukać do sąsiadki i zjechać z nią na dół. Jak sąsiadki nie będzie, to macie zejść same. Masz napisać Dianie na rączce jej imię i nazwisko, numer telefonu któregoś z rodziców”.
– Oni już w lutym chcieli te małe zawieźć do babci na wieś, 30 kilometrów pod Lwowem, ale nie było możliwości. Dopiero jak Ruskich spod Kijowa przegonili, to się udało – mówi Roman. – Teraz bawią się z kotkami, pieskami. Ta młodsza trzylatka ostatnio złapała indyka, większy był od niej, z 10 kilo ważył. Pani zobaczy to zdjęcie, ono mogłoby pójść na okładkę pisma o dzieciach ukraińskich wojskowych, gdyby takie pismo istniało.
– Wozi kotka w wózku, chce mu robić zastrzyki. Mają tam na wsi jak w raju, ale babcia nigdy nie zastąpi mamy. Szczególnie ta młodsza potrzebuje czułości. Bajki na dobranoc i przytulenia się. W domu razem lepiły pierogi, piekły ciasta, chodziły na spacery. Co to jest dla dziecka: trzy latka! Dziecina jeszcze, a już musi mierzyć się z taką tęsknotą i traumą – przyznaje Julia.
– Nawet na wsi chcą się chować do piwnicy, gdy usłyszą jakiś niepokojący dźwięk, jak coś stuknie czy huknie. Gdyby była mama, może tak by się nie bały – dopowiada Roman.
Diana, córka Tatiany z indykiem
Fot.: arch. pryw. rodziny
Starsza wszystko rozumie. Zdaje sobie sprawę, że Tatiana robi coś ważnego. Ostatnio powiedziała cioci z dumą: „Moja mama leczy tatę mojej koleżanki, który też jest wojskowym. Robiła mu zastrzyki, bo miał coś z płucami”.
Czasem Natalia wchodzi w rolę mamy. Upomina młodszą siostrę: „Zostaw to, Dianka, nie wolno!”. Albo czesze swojej młodszej siostrze włosy i śpiewa jej ukraińską pieśń o włosach. Dokładnie tak jak mama śpiewała jej jeszcze kilka miesięcy temu w czasie rozczesywania włosów przed szkołą. „Ja sama potrafię, jestem już duża” – mówi ta starsza, gdy babcia chce jej pomóc.
Tatiana dzwoni, kiedy może. Przez telefon mówi dziewczynkom, że je kocha, że chciałaby jak najszybciej je przytulić i być z nimi. – Najbardziej przeżywa, jak widzi cierpiące przez wojnę dzieci. Sama jest matką. Serce jej zalewa się krwią, ściska się, gdy patrzy na te wszystkie ranne maluchy. Jak tak może być, dlaczego ta wojna jest? Dzieci niewinne, nie wiedzą co się dzieje, a ktoś je krzywdzi.
Chciałaby wrócić jak najszybciej do domu, zapomnieć o tym, co zobaczyła na froncie i żyć spokojnie, bez wojny. Ale nie może. Wojsko potraktowałoby to jako dezercję, groziłby jej sąd wojskowy.
Ukraińskie dziecko w piwnicy jednej z kamienic z Charkowa. Zdjęcie ilustracyjne
Fot.: Andrzej Lange / PAP
Feminizm w liczbach, gorzej w praktyce
Dziś kobiety stanowią 17 proc. żołnierzy w ukraińskiej armii. To daje ponad 30 tys. osób, a liczba może być jeszcze większa, bo nie uwzględnia ochotniczek. Jest to jeden z wyższych wskaźników, jeśli chodzi o armie świata. To nie tylko kwestia wojny, ale także aktywności wielu działaczek i projektów kobiecych, które walczyły w Ukrainie o zmiany prawne i mentalnościowe. Część aktywistek po inwazji ruszyła na front.
„Liczba kobiet pracujących w Siłach Zbrojnych Ukrainy w charakterze żołnierza znacznie wzrosła w ciągu ostatnich lat. W 2008 roku w wojsku służyło w nich jedynie 1 800 kobiet. Już w 2014 roku sytuacja uległa diametralnej zmianie, gdyż liczba żołnierek zatrudnianych w wojsku zawodowym zwiększyła się niemal dziesięciokrotnie – do 14 000. Pomiędzy 2014 a 2020 rokiem liczba kobiet w ukraińskiej armii zwiększyła się ponad dwukrotnie” – możemy przeczytać w serwisie factcheckingowym Demagog.
W 2015 roku powstał projekt „Niewidzialny batalion”, który dokumentował udział kobiet w wojnie i walczył z dyskryminacją kobiet w armii, a w 2018 roku weszła w życie ustawa „O zapewnieniu równych praw i szans kobiet i mężczyzn podczas służby wojskowej w Siłach Zbrojnych Ukrainy i innych formacjach wojskowych”. Od 2016 roku kobiety mają prawo obejmować stanowiska bojowe w ukraińskiej armii (w praktyce bywa z tym różnie). Wcześniej mogły pracować tylko jako pielęgniarki, sekretarki, szwaczki i kucharki.
– Archaiczne prawodawstwo zostało uchylone pod naciskiem samych kobiet. Tym samym od 2018 roku kobiety w armii ukraińskiej mogą zajmować te same stanowiska i otrzymywać stopnie wojskowe co mężczyźni. Niestety, faktyczne ograniczenia w Siłach Zbrojnych pozostają. Na przykład są dowódcy, którzy są uprzedzeni do kobiet-żołnierzy – mówi dyrektor wykonawcza Niezależnej Komisji Antykorupcyjnej NACO Olena Tregub, która działa na rzecz poprawy transparentności w ukraińskiej armii.
Bohaterstwo bez happy endu
Mariania, mama Amiry, twierdzi, że nigdy żadnych problemów w związku ze swoją płcią w wojsku nie miała. Ani w czasie ciąży i połogu, ani teraz. – Bo kiedy jeżdżę na wyjazdy albo kiedy na przykład jestem w pracy, pomagają mi rodzice, opiekują się moją córką. I nigdy nie było żadnych pretensji ze strony dowództwa i personelu wojskowego z tego powodu, że jestem kobietą i dowódcą, że jestem też matką. Nie wiem, może inne kobiety są trochę inne i mają inne historie, a może ja mam po prostu szczęście – mówi.
Są inne historie. Jak 48-letniej Olgi Semidianowej, matki sześciorga dzieci biologicznych i sześciorga adoptowanych. Uczestniczyła w starciach w obwodzie donieckim od 2014 roku. Została zabita na polu walki 3 marca tego roku, na granicy obwodów donieckiego i zaporoskiego. Dzieci przeżyły prawdziwy koszmar.
Opowiadały ukraińskim mediom, że kobieta przeczuwała swoją śmierć. Kilka godzin wcześniej wysłała przez znajomych plecak ze swoimi rzeczami i napisała do dzieci, że bardzo je kocha i jedzie w niebezpieczne miejsce.
– Podczas walki nasze wojska wycofały się, a dowódca zlecił odesłanie wszystkich kobiet z pierwszej linii frontu. Chciał, żeby przesunęły się trochę dalej. Moja matka odmówiła – powiedziała portalowi ukrainenews.ua córka Semidianowej. – Moja matka miała na sobie kamizelkę kuloodporną i hełm. Niestety, siły wroga były liczniejsze. (…) Strzelali z czołgów, piechota strzelała. Moja matka została zastrzelona. Zmarła nie od razu, ale z powodu utraty krwi, miała poważną ranę brzucha.
16 marca o śmierci Semidianowej poinformowała deputowana Rady Najwyższej Ukrainy Inna Sowsun, a także ambasadorka Ukrainy w Estonii Inna Sowsun. „Zginęła w walce z rosyjskimi draniami. Wyrażała chęć obrony kraju do końca, nawet gdy wiedziała, że ich batalion może nie przetrwać. Jest bohaterką Ukrainy. Jest moją bohaterką” – napisała polityczka.
– Mama otrzymała wiele nagród za odwagę, bohaterstwo i profesjonalizm. Ostatnio był Order Honoru i Chwały, była z niego bardzo dumna. Moja mama prawie nigdy nie opuszczała miejsc, gdzie toczyły się walki, bo przede wszystkim chciała pomagać ludziom, chociaż wojna odebrała jej wielu przyjaciół – mówi córka zmarłej kobiety.
– Za każdym razem, gdy moja mama wychodziła i żegnała się z nami, powtarzała: „Jeśli nas tam nie będzie, przyjdą do naszych domów” – dodaje córka Olgi.
Czytaj również: Ukraina się broni. „Mamy teraz jedno wspólne marzenie. Pokonać Putina”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS