Listopad skrobie w okna zeschłymi liśćmi klonów. Dzikie gęsi odśpiewały nad polami pieśń pożegnania. Trawy zrudziały i pochyliły się w ukłonie. A na cmentarzu…
Każdy z moich zmarłych przyjaciół zabiera mnie po trochu ze sobą.
Żwir alejek cmentarnych chrzęści pod stopami. Czytam imiona i nazwiska, i w tych dwóch, trzech słowach widzę całe życie. Każde wspomnienie ma lekkość obłoku albo ciężar ołowiu. Widzę ich, jakby stali obok mnie. Brakuje tylko herbaty z prądem.
Kiedy tak stoję, mówię im o naszej Ziemi Obiecanej, do której kiedyś mieliśmy dotrzeć i do której na szczęście nie dotarliśmy. Zawsze przecież powtarzaliśmy – od osiągnięcia celu ważniejsza jest droga; wie to każdy żywy i umarły. Mówię im o naszej Dolinie Krzemowej, gdzie mieliśmy zmaterializować nasze plany i marzenia. To też na szczęście nie wyszło.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS