“CODA”
Pooscarowy cyrk medialny odbierający rozgłos należny samej sztuce filmowej to oczywiście nic nowego. Przed pięcioma laty pomylenie kopert wzbudziło większą sensację niż przełomowy “Moonlight”. Teraz historia poniekąd się powtarza i to w paru aspektach: znów niespodziewany moment triumfu zostaje przyćmiony przez tabloidowy incydent, znów wygrywa kino niezależne, znów podnosi ono temat wykluczenia społecznego.
“CODA” nie jest tak wyrafinowana jak “Moonlight”. Estetycznie przypomina raczej “Green Book”, triumfatora sprzed trzech sezonów. Jest podobnie prostolinijna i amerykańska w swej dynamice. To kino emocji. Kino “słuszne”, ale i znakomite w swoim rodzaju. I wcale nie tak banalne, jak chcieliby to widzieć zblazowani polscy krytycy, przykładający te same narzędzia poznawcze do każdego przypadku, przywiązani ponad miarę do wyuczonych schematów myślowych i kodów kulturowych. Jest w tym nawet pewna ironia, zważywszy na to, że mówimy o filmie o potrzebie komunikacji wychodzącej poza określone ramy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS