Żeby zrazić się do coachingu, wystarczy dostęp do internetu i 30 minut wolnego. Tyle potrzeba na wykonanie prostego ćwiczenia – w wyszukiwarkę wpisujemy frazę, której pierwszym członem będzie coaching, zaś drugim to, co akurat przyjdzie na myśl. Szybko się okaże, że nie ma takiej dziedziny życia, której nie można „scoachować”.
Coaching kariery, wizerunku, finansowy. Coaching ślubny, porodowy, rodzicielski, wreszcie rozwodowy. Zen coaching, coaching oddechem, spiritual coaching. Coaching kobiecości (częściej) i męskości (rzadziej), sex coaching. Dla wierzących coaching chrześcijański, prowadzony przez specjalistę, który wiedzę z zakresu teologii zgrabnie łączy z praktyką rozwoju osobistego. Wreszcie self-coaching, czyli jak zostać coachem samego siebie bez pomocy z zewnątrz. Wszak w rozwoju osobistym istotny jest wątek samowystarczalności.
– Czasem odnoszę wrażenie, że wkrótce wstyd będzie się przyznać do wykonywania zawodu coacha. Pod coaching podciągane są praktyki mające z nim niewiele wspólnego. Power speeche nie są narzędziami coachingowymi, a mówcy motywacyjny – coachami. Zresztą coachem może dziś nazwać się każdy, nawet osoba po weekendowym kursie – mówi dr Beata Kozak, psycholożka, coachka, trenerka biznesu w ramach prowadzonej firmy METRUM™, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS.
– Coaching bywa traktowany jako okazja biznesowa. Ze studentami robiliśmy badania nad niewielkimi firmami oferującymi różnorodne praktyki wsparcia. Konsultacja dietetyczna w jednym z gabinetów kosztowała 50 zł, ale po zmianie nazwy na coaching dietetyczny cena wzrosła do 150 zł. Brak regulacji zawodu coacha, a także niezrozumienie, czym faktycznie jest coaching, sprawiają, że cierpi cała branża.
Dr Michał Mokrzan, antropolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, podczas pracy nad książką „Klasa, kapitał i coaching w dobie późnego kapitalizmu. Perswazja neoliberalnego urządzania” badał motywacje zarówno osób, które skorzystały z usług profesjonalnego coacha, jak i krytykujących coaching. – Te ostatnie nie miały najczęściej na myśli coachingu, ale treści przekazywane przez mówców motywacyjnych, trenerów, szkoleniowców. Nie była to krytyka coachingu, lecz wyobrażenia o nim – zaznacza dr Mokrzan.
– Prowadziłem badania etnograficzne wśród profesjonalnych coachów zrzeszonych w organizacjach, które obligują swoich członków do przestrzegania standardów zawodowych i wymogów etycznych. Byli rozżaleni, że niesprawiedliwie postrzega się ich przez pryzmat popkołczingu.
Dr Mokrzan analizował także dyskursy medialne dotyczące rozwoju osobistego. – Uderzyło mnie, jak wiele tekstów traktuje to zjawisko zerojedynkowo: z jednej strony jesteśmy my, ci dobrzy, krytycy coachingu, z drugiej są oni, ci źli, coachowie i coachowani uczący się, jak zostać lepszą wersją siebie. Krytycy kontra zwolennicy. Z mojej perspektywy tworzenie takich podziałów jest bezzasadne, ponieważ wszyscy jesteśmy uwikłani w neoliberalną racjonalność. Krytykujący są nierozerwalnie związani z przedmiotem swojej krytyki.
Co to właściwie znaczy?
Zobacz więcej: Za wszelką cenę bronimy pozytywnej samooceny. To naturalne, ale może nam szkodzić
CEO samego siebie
Współczesność przegląda się w coachingu jak w lustrze. Co w nim widać? Człowieka: przedsiębiorczego, sprawczego i samosterownego, racjonalnie zarządzającego swoim życiem zawodowym i prywatnym. Pewny siebie, o wysokim poczuciu własnej wartości, samoświadomy. To człowiek, który spełnia się w działaniu, który zawsze sięga po wędkę i po więcej. Chce być lepszym pracownikiem, partnerem, rodzicem, przyjacielem. Wszak strefa komfortu istnieje po to, by ją przekraczać, a nie po to, by w niej gnuśnieć.
On nie szuka wymówek w obliczu trudności, nie stawia się w roli ofiary, umie zawalczyć o siebie. Potrafi kontrolować swoje emocje, myśli i zachowania. Ma świadomość osobistej odpowiedzialności za swoje życie. Porażka? Może starałem się niewystarczająco? Kryzys? Gdzie popełniłam błąd? To „ja” musi być winne, gdy upragniony awans nie nadchodzi, nie zaś warunki zewnętrzne czy niespodziewane okoliczności, jak kryzys ekonomiczny czy choćby pandemia Covid-19. Współczesny człowiek ma być jak dobrze prosperujące przedsiębiorstwo. Tak zarządzać sobą, by nigdy nie doszło do sytuacji, w której trzeba ogłosić życiowe bankructwo.
– Podczas coachingu osoba coachowana staje się menedżerem samej siebie i zaczyna myśleć o sobie w kategoriach zysku i strat, dotąd zarezerwowanych dla sektora biznesowego – wyjaśnia dr Mokrzan. – Coaching daje narzędzia, które pozwalają zastąpić słowo „muszę” na „chcę”. Nie chcę jednak oceniać coachingu, lecz współczesność, w której funkcjonujemy. To neoliberalny kapitalizm promuje reżimy produktywności i przedsiębiorczości. Wszyscy jesteśmy w nie uwikłani, wszyscy je ucieleśniamy, nie tylko coachees (z ang. określenie osoby coachowanej). W tym kontekście coaching jest produktem neoliberalnego kapitalizmu, reprodukującym postawy przedsiębiorczości, osobistej odpowiedzialności, autonomii jednostki. Na jednostkę przerzuca się tak wiele, że sięga po narzędzia coachingowe, by móc temu podołać.
Jak jeden z bohaterów książki „Klasa, kapitał i coaching w dobie późnego kapitalizmu…, naukowiec, który zaczął uczęszczać na sesje coachingowe, by zrealizować swój cel zawodowy. Do pracy nad sobą użył popularnych narzędzi coachingowych. Macierz Eisenhowera pomogła mu w rozplanowaniu działań ze względu na ich pilność i ważność, a kalendarz projektowy – w lepszym zarządzaniu czasem. – Zaczął myśleć o sobie w kategoriach rynkowych. Kalkulował, co się bardziej opłaca. Ucieleśnił więc logikę neoliberalizmu, a coaching dostarczył mu narzędzi – symbolicznych, materialnych, emocjonalnych – dzięki którym może radzić sobie z wyzwaniami współczesności i realizować zadania opłacalne z punktu widzenia swojego pracodawcy. Czy zatem to coaching jest winien temu, jak wygląda świat?
Czytaj także: Dlaczego wierzymy coachom i guru od rozwoju?
Więcej, szybciej, efektywniej
– Niedawno przeżyłam kryzys sensu swojej pracy. Zaczęłam się zastanawiać, do czego ja przykładam rękę – opowiada dr Kozak. Jej klientką była wysoko postawiona pracowniczka korporacji. Za sesje coachingowe zapłacił pracodawca. Szybko ustaliły cel spotkań – wzmocnienie pewności siebie. Klientka przyznała, że poczułaby się pewniej, gdyby podszlifowała angielski. Jak znaleźć czas na lekcje języka w menedżerskim kalendarzu? Kiedy jedno spotkanie goni drugie?
Jak podkreśla dr Kozak, coaching to także moment na refleksję. – Chodzi o to, żeby na chwilę się zatrzymać i zastanowić nad sensem podejmowanych działań, który umyka w wirze pracy. Moja klientka zadała sobie proste pytanie: po co bierze udział we wszystkich spotkaniach i czy rzeczywiście musi w nich uczestniczyć. Ostatecznie zrezygnowała z kilku spotkań, dzięki czemu odzyskała sześć godzin tygodniowo, co w pracy menedżerki mogłoby się wydawać wręcz niemożliwe. Wolny czas zamierzała poświęcić na naukę angielskiego. Ogłosiły sukces, ale po kilku tygodniach nie było po nim śladu. Gdy szef dowiedział się, że ona dysponuje aż sześcioma wolnymi godzinami, dołożył jej zadań.
Kiedy za sesję coachingową płaci pracodawca, czasem trudno uniknąć dominującej współcześnie narracji – że ma być więcej, szybciej, efektywniej. Historia mojej klientki ostatecznie miała szczęśliwy finał. W kolejnych sesjach pracowałyśmy nad konsekwentnym stawianiem granic i asertywnością. Coaching jest narzędziem i jak każde narzędzie może być użyty w dobrych bądź złych celach. Wszystko zależy od intencji coachees, coacha, także sponsora procesu.
„Czego nie będziecie robić w najbliższym czasie?” – czasem dr Kozak pyta coachees w trakcie sesji coachingowych. Wtedy zapada cisza. Czasem przerywa ją niedowierzające pytanie – że jak to? Nie robić? Co to właściwie znaczy?
– Na sesje coachingowe zgłaszają się osoby, które chcą dokonać zmiany w swoim życiu, zawodowym lub osobistym, często w obydwu obszarach jednocześnie. W 80 proc. przypadków zastanawiają się, czego robić więcej, a nie z czego zrezygnować, by przeprowadzić zmianę. Nie dają sobie czasu i szans na bezproduktywność, a ona też jest częścią życia. Jednocześnie deklarują, że kochają swoją pracę i ją cenią. Jest ona dla nich źródłem życiowego spełnienia. Krytykę swojego stylu życia – że poświęcają się na ołtarzu firmy, są żołnierzami korporacji – podsumowują krótko: to narracja sfrustrowanych, którym nie jest dane być w tej grupie.
Zobacz też: Chcesz rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Podpowiadamy jak to zrobić, by nie żałować
Puenta: jesteśmy w tym razem
To miał być kolejny artykuł krytyczny wobec coachingu. Nawet nieco ośmieszający rozwój osobisty. Wpisujący się w „narrację sfrustrowanych”, jak być może powiedzieliby co niektórzy przedstawiciele wyższych klas średnich. Doszłam jednak do wniosku, że krytykując coaching, musiałabym też skrytykować siebie – że tak łatwo mi przyszło uwewnętrznienie reżimu produktywności. Bez wyczerpujących sesji coachingowych, samoistnie, oddychając tym samym powietrzem co wszyscy.
Każdego ranka, zanim usiadłam do pracy nad artykułem o coachingu, szłam pobiegać. Nie biegałam jednak dla siebie, by poczuć się lepiej, wzmocnić wytrzymałość i kondycję. Biegałam, bo chciałam lepiej pracować. Więcej, szybciej, efektywniej. Czy zatem problem tkwi w coachingu?
Czytaj więcej: Konferencyjne ćpuny. Zagubieni w coachingu i samorozwoju
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS