Czy podczas oglądania meczów tenisowych przydają się mocne łydki? Okazuje się, że czasem tak. Zwłaszcza wtedy, gdy krzesełek dla widzów na tyle mało, że nie mieszczą wszystkich widzów i trzeba ratować się oglądaniem spotkania zza trybun. Chyba że jest się wysokim jak tata Huberta Hurkacza – wtedy wspinanie się na palcach nie jest potrzebne.
Linette i Fręch postawiły się faworytkom na Wimbledonie
Gdy tylko zaprezentowano wyniki losowania drabinek tegorocznego Wimbledonu, to jasne się stało, że zarówno 44. w światowym rankingu Magda Linette, jak i 58. Magdalena Fręch miały pecha. Pierwsza na otwarcie trafiła na 21. w zestawieniu Elinę Switolinę, byłą trzecią rakietę świata, druga – na 20. Beatriz Haddad Maię, niedawną 10. tenisistkę globu. Zarówno Ukrainka, jak i Brazylijka miały korzystny bilans w meczach z Polkami. Nasze reprezentantki w środę go nie poprawiły. Pozostała im świadomość, że się postawiły faworytkom.
Deszcz, który już we wtorek stał się jednym z bohaterów dnia, dzień później zaznaczył swoją obecność jeszcze szybciej. Obie Polki pierwotnie miały wyjść na kort poprzedniego dnia bliżej wieczora, ale ich spotkania zostały przełożone i w środę obie miały otworzyć rywalizację na swoich kortach, które oddzielały od siebie dwa inne obiekty. One jednak – tak jak wszyscy inni, którzy mieli wtedy ruszyć do gry – musieli poczekać 2 godziny dłużej. Dlatego też jako pierwsze brawa tego dnia otrzymały osoby, które odsłaniały korty. Szybko jednak znów je zasłaniały, bo ponownie zaczęło kropić. Linette i Switolina zdążyły rozegrać niecałe trzy gemy. Tym razem jednak przerwa była znacznie krótsza. Maia wraz z trenerem schowali się wtedy pod dachem przy centrum prasowym i szkoleniowiec przypominał Brazylijce założenia taktyczne.
Po wznowieniu gry kilkanaście minut później przerw już więcej nie było, ale trudno było tu o pewność, bo co chwilę z nieba spadało kilka kropel i nie wiadomo było, jaki będzie rozwój sytuacji.
Z każdej strony kortu nr 17, na którym grały Linette i Switolina, było pełno dodatkowych widzów, dla których nie było miejsc siedzących. Większość przyszła dla Ukrainki – było to słychać i widać po skali dopingu i po liczbie skierowanych w jej kierunku telefonów do zrobienia zdjęcia oraz wynikało to z rozmów.
– Jesteśmy tu dla Eliny. Była świetną tenisistką, zawsze bardzo lubiłam jej grę – opowiadała angielska kibicka w średnim wieku, której towarzyszyła przyjaciółka.
Linette również miała wsparcie – na trybunach widać było kilka osób w biało-czerwonych koszulkach, które w pewnym momencie przebijały dopingiem fanów faworytki. Do tego Polka mogła liczyć na wsparcie z trybun m.in. byłej tenisistki Klaudii Jans-Ignacik i zaglądającego zza trybun taty Huberta Hurkacza. U Fręch również przewagę mieli żywiołowi fani dopingujący Brazylijkę, ale i w jednym i w drugim wypadku doceniano też wysiłek Polek.
Zarówno Linette, jak i Fręch dały z siebie wszystko. Pierwsza w drugim secie kucała już, bo miała problemy z mięśniami. Na twarzy drugiej pod koniec meczu wyraźnie widać było wielkie zmęczenie. Pierwsza z Polek zdołała wydłużyć rywalizację do trzeciego seta. W nim Switolina miała problemy ze stopą i korzystała z przerwy medycznej, ale po powrocie na kort wykazała się siłą charakteru i przypieczętowała awans. Polkom zostaje więc fakt, że powalczyły, zyskując uznanie kibiców. Ci być może będą o tym pamiętać, gdy Linette i Fręch wyjdą ponownie na kort w tej edycji Wimbledonu w deblu.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS