Tuż po zakończeniu sezonu w Hiszpanii, Carlo Ancelotti poświęcił więcej czasu na stałe fragmenty gry. W finale Ligi Mistrzów, to one po stronie “Królewskich” wydawały się być kluczowe. Real z gry miał mało argumentów, by zagrozić bramce Borussii. W pierwszej połowie wyglądał wręcz jak kopciuszek, który pierwszy raz przyszedł na wielki bal, a nie drużyna, która 14 razy wygrywała Puchar Mistrzów. To BVB w pierwszej odsłonie tego balu wiedział, jak tańczyć. Współczynnik oczekiwanych goli po stronie niemieckiej maszyny zbliżył się do dwóch. U Hiszpanów oscylował koło 0,1. Borussia przez około godzinę wydawała się być w Londynie klubem lepszym, zebrała za ten finał sporo braw, ale w piłce nie nagradzają za wrażenia, czy styl.
Trener na wylocie, zespół bez gwiazd i marzenia o triumfie
Dlatego nim o zwycięzcach, to najpierw o przegranych, bo oni żadnymi wielkimi przegranymi nie są, przynajmniej w europejskich pucharach. Borussia Dortmund zawodziła raczej w Bundeslidze. Piąte miejsce w lidze, które przy starych zasadach kwalifikacji do Ligi Mistrzów, w przyszłym sezonie nie dawałoby miejsca w prestiżowych rozgrywkach. Zespół, który przed sezonem stracił dwóch kluczowych graczy, Jude Bellinghama (poszedł do Realu) i Raphaela Guerreiro, tych gwiazd w składzie właściwie nie miał. Gwiazd czy młodych talentów w rozumieniu i zestawieniu choćby właśnie z “Królewskimi”, bo swych najlepszych piłkarzy BVB co jakiś czas sprzedaje. Tak były choćby w jeszcze wcześniejszym sezonie z Erlingiem Haalandem. Dlatego teraz średni wiek BVB w Lidze Mistrzów wynosił 28 lat, kilka więcej niż w poprzednich sezonach.
Wybijającymi się w Dortmundzie w Lidze Mistrzów postaciami stawali się zatem piłkarze po 30. Solidni, ale tacy, których kariera ostatnio przebiegała po krętych ścieżkach, choćby Marcel Sabitzer i Niklas Füllkrug, którzy w Dortmundzie zyskali nowe życie. Ten skład bez gwiazd, słaby początek sezonu, sprawiał, że na jesieni szansę na wygranie Ligi Mistrzów przez BVB bukmacherzy oceniali na 1 do 34, czyli dość skromnie. Im dalej w las, tym wydawało się, że perturbacji w klubie będzie więcej.
Chociaż BVB wyszła z dość wyrównanej grupy w LM (z PSG, AC Milan, Newcastle) to po słabszym czasie ligowym niemieckie media zimą donosiły, iż z posadą trenera Borussii niebawem pożegna się Edin Terzić. 41-latek jest w Dortmundzie postacią znaną, bo już ponad dekadę temu był tu trenerem młodzieży, a potem kilka razy pełnił funkcję drugiego szkoleniowca BVB. Nawet jak dostąpił zaszczytu chwilowego prowadzenia pierwszej drużyny Dortmundu, to mimo niezłych wyników, znów przesunięto go na 2. plan (postawiono na Marco Rose). Teraz Terzić prowadzi BVB już 2. sezon i ma pomysł na tę ekipę, który zaczął mu się coraz bardziej sprawdzać.
Długa piłka i robi się gorąco
W Dortmundzie żaden piłkarz nie gra pierwszych skrzypiec, tu liczy się raczej kolektyw i choć sam szkoleniowiec nie jest jakimś wirtuozem taktyki, to jego proste pomysły funkcjonują coraz lepiej. Było je widać szczególnie w 1. połowie finału Ligi Mistrzów z Realem, w której faworyzowana drużyna miała problem, by pograć sobie w piłkę.
Nawet jak chciała przycisnąć BVB pod jej polem karnym, Niemcy niewiele sobie z tego pressingu robili. Jednym ze sposobów gry Terzicia są długie piłki od bramkarza Gregora Kobela, czy też obrońców Nico Schlotterbecka czy Matsa Hummelsa do środkowego napastnika Niklasa Füllkruga, który często przy wymianie z Sabitzerem odjeżdżał rywalom i wprowadzał piłkę w okolice ich pola karnego. Przy kontratakach przydawała się też szybkość Karima Adeyemiego, ale i atak pozycyjny BVB wiosną funkcjonował już nieźle i to wydaje się zasługą Terzicia. Zespół, który wart jest połowę tego co Real, na Wembley napsuł Hiszpanom krwi. Do tego stopnia, że w przerwie swoimi zawodnikami musiał potrząsnąć Carlo Ancelotti.
Pragmatyczny Real i prezent dla Ancelottiego
Tu zaczyna się pochwalna część historii pod adresem “Królewskich”, a może też właśnie Ancelottiego. Włoch wypunktował, co muszą zrobić jego podopieczni. W jednym z wywiadów pomeczowych opowiedział o tym krótko. – Poprosiłem, by zawodnicy nie tracili tyle piłek i zwrócili uwagę na fazy przejściowe, lepiej reagowali przy kontrach Borussi – przekazał. Brzmiało prosto i podziałało, choć na pewno w bardziej konkretnej formule. Dortmund z minuty na minutę przestawał być groźny, a Real miał swoje sytuacje. Najczęściej jednak po stałych fragmentach gry.
Ancelotti wielokrotnie podkreślał, że mając tak utalentowanych zawodników, nie lubi narzucać im gotowych schematów w ofensywie. Bardziej liczy na ich kreatywność i inicjatywę, ale też cieszy się, że ma ludzi uwielbiających grać zespołowo. Nawet jeśli są to gwiazdy futbolu, które lubią błyszczeć, takie jak Vinicius Junior, Bellingham, Rodrigo, Federico Valverde, to błyszczą zespołowo. A gdy są jeszcze wzmocnieni takimi doświadczonymi graczami jak Toni Kroos, to balans w drużynie i odpowiedzialność za boiskowe wydarzenia rozkłada się wzorowo.
W sobotę Real za bardzo nie błyszczał. Był raczej metodyczny i pragmatyczny. Jak doszedł do głosu pod koniec meczu, dał pokaz swej skuteczności i tego, że jemu do zdobycia gola wystarczy pół sytuacji. Konkretnie wystarczy Daniemu Carvajalowi, który po rzucie rożnym głową wbił piłkę do siatki. Po tej sytuacji niemiecka drużyna w końcówce meczu wybitnie się nie popisała. Drugiego gola sprezentowała Realowi sama. Ian Maatsen wyłożył piłkę tuż przed polem karnym Bellinghamowi, ten podał do Viniciusa i było 2:0.
Real się cieszył, ale gromkie brawa dostali też gracze Dortmundu. Ancelotti sam 3 razy w różnych momentach po ostatnim gwizdku arbitra gratulował i rozmawiał z trenerem Terziciem. Podszedł do niego też obecny na meczu Jose Mourinho. Były trener Realu, też wydawał się doceniać niemieckiego kolegę i jego zespół.
Zespół, który przegrał, ale zupełnym przegranym nie jest. Borussia zrobiła wiele, by ten finał był barwny, a nie jednowymiarowy. Do niespodzianki być może zabrakło trochę sił, może zimnej krwi, może wyrachowania? Na końcu i tak już zresztą po raz 15. z triumfu w rozgrywkach cieszył się Real, piąty raz najcenniejsze trofeum wznosił Ancelotti, tym razem chwilę przed swymi 65-urodzinami. To jedna z tych nielicznych sytuacji, gdy dobrze znajomy prezent cieszy jak dawniej.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS