A A+ A++

Ech, cala sytuacja trwa właściwie od roku, a my nadal nie możemy się do tego do końca przyzwyczaić. A już na pewno nie możemy się z tym pogodzić po okresie od maja do października, gdy wydawało się, że świat sportu znalazł swój własny, unikalny sposób na pandemię. Niestety, tak jak raz na jakiś czas docierają do nas informacje o przełożonych meczach, tak i nadal będą się futbolowi przytrafiały takie rzeczy jak Wielkiej Brytanii. Wielkiej Brytanii, która właśnie ogłosiła, że większość lig amatorskich i pół-zawodowych zostaje zawieszonych.

Od momentu zakończenia totalnego lockdownu piłkarskiego – a działo się to mniej więcej na przełomie maja i czerwca – aż do tej pory mieliśmy bardziej incydentalne ekscesy. Gdzieś – na przykład w Polsce – odwołano Superpuchar. I liga zagrała dwa z dziewięciu zaplanowanych spotkań. Manchester City trafił pod kwarantannę, co zdecydowanie zagęściło mu kalendarz nadchodzących meczów. We Włoszech wypadło z grania kilka gwiazd, w tym Zlatan Ibrahimović czy Cristiano Ronaldo. Ale futbol dalej się kręcił. Przybyło meczów wtorkowych i czwartkowych, czasem ktoś musiał wybiec na boisko o 13.00 w piątek, ale generalnie: ziemia kręciła się w swoim tempie, piłkarski biznes mielił dolary.

Przez całą drugą falę, która przetacza się przez Europę mniej więcej od października, futbol prawie nie zwalniał. Jasne, ograniczono liczbę widzów, potem z nich w ogóle zrezygnowano. Czasem dorzucano jakieś inne obostrzenia, utrudnione stały się zgrupowania, piłkarze przechodzili przez kilkanaście faz testowania. Ale potem nadchodził piątek i aż do poniedziałku mieliśmy jeden temat: mecze, mecze, mecze.

Z całej Europy na dobre zamknęły się tylko Czechy, które na początku drugiej fali zdecydowały się na twardy lockdown.

Liga stanęła na 3 tygodnie, ale jednocześnie Czesi cały czas mogli śledzić rozgrywane u nich mecze europejskich pucharów. Rząd bowiem uwzględnił, że sport krajowy można bez przeszkód zatrzymać, ale Europa na czeskie drużyny czekać nie będzie. Pamiętamy nasze odczucia po tamtej decyzji – przede wszystkim strach, że to forpoczta powrotu do tych najgorszych marcowych dni, gdy jedyne sędziowskie gwizdki można było usłyszeć na Białorusi.

Ostatecznie tak się nie stało, Czesi mogą nawet uchodzić za delikatnych panikarzy. Ligi ich sąsiadów grały dalej, nie tworzyły się zaległości w kalendarzach, a i drastycznego wzrostu zachorowań w środowisku piłkarskim nigdzie nie odnotowano. A grali przecież nie tylko testowani piłkarze w najwyższych ligach, ale i A-, B-, czy nawet C-klasy w niektórych województwach.

Co tu dużo pisać – mamy nadzieję, że teraz będzie podobnie, ale… strach pozostaje.

Na razie nie ma powodów do paniki. Rzecz dzieje się głównie w Wielkiej Brytanii, w której szaleje nowy szczep koronawirusa, zdecydowanie bardziej zaraźliwy. W dodatku nie dotyczy najwyższych lig, ale futbolu pół-zawodowego. Natomiast to zawsze jest sygnał dla reszty świata – szczepienia szczepieniami, opanowanie sytuacji latem i jesienią to był tylko przejściowy etap. Wirus wciąż jest, nadal nie można go lekceważyć. A efekty jego najnowszej mutacji widzieliśmy nawet w Premier League. A właściwie nie widzieliśmy – bo przełożono m.in. mecze Manchesteru City z Evertonem, Tottenhamu z Fulham czy Aston Villi z Tottenhamem.

No dobra, ale o jakie ligi chodzi w przypadku zawieszenia? Szkocja poszła dość grubo – zdecydowała się na zamknięcie wszystkich lig poniżej zaplecza Ekstraklasy.

Rząd przyznał nam pewne przywileje, sport zawodowy może grać. Ale ryzyko masowego transportu nieprzebadanych, głównie występujących na pół-amatorskich umowach zawodników, jest czymś, na co nie możemy sobie teraz pozwolić. Nie w momencie, gdy liczba przypadków zachorowań ciągle rośnie, a dostępnych łóżek szpitalnych jest coraz mniej – napisał w oficjalnym oświadczeniu Rod Petrie, prezes szkockiego ZPN-u.

Generalnie pismo jest dość logiczne.

Liga zawodowa, gdzie łatwo utrzymać piłkarzy we względnej dyscyplinie, gra dalej. Poziom trzeci – czyli już pół-amatorski – i każdy niższy na 3 tygodnie dołączają do listy branż zawieszonych. Już wcześniej podobne ruchy wykonano w angielskiej hierarchii ligowej, gdzie odwołano mecze poniżej szóstego szczebla rozgrywkowego. Wczoraj National League North normalnie zagrała swój mecz, ale już całe kolejki siódmego poziomu rozgrywek zostały przesunięte. My – i generalnie większa część Europy – na razie tego problemu nie ma. Niższe ligi mają przerwę zimową, która zaczęła się jeszcze przed wykryciem nowego szczepu koronawirusa, a wrócą – daj Boże – gdy lockdowny będą już dobiegać końca.

Co nie zmienia faktu, że będziemy z uwagę obserwować sytuację na Wyspach Brytyjskich. III liga szkocka to już całkiem normalne miejsce do grania, a w wyniku pandemii znów staje w miejscu. W dodatku coraz częściej słyszymy o przekładanych spotkaniach – dziś np. oficjalnie ogłosił to Brentford, a więc drużyna z Championship.

Oby to nie była zapowiedź kolejnych lockdownów w europejskiej piłce. Cokolwiek napisać o tym naszym bagienku – futbol to coś, co trzyma tysiące z nas we względnych ryzach. Gdybyśmy mieli powrócić do kwietnia i obserwowania jak Górnik Zabrze gra z ŁKS-em w statki na Kurniku, moglibyśmy tego nie przetrwać.

Fot.FotoPyK

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułStreamer pobił absolutny rekord. Dlaczego oglądało go ponad dwa mln widzów?
Następny artykułMałe firmy walczą w internecie o klienta