O tym, że w niektórych rejonach Wielkiej Brytanii, przede wszystkim w południowej i południowo-wschodniej Anglii, pojawił się nowy wariant SARS-CoV-2 naukowcy informowali już w październiku. Taki wynik dała próbka pobrana we wrześniu. Ale początkowo nowy wariant nie wydawał się być specjalnie groźny. Na alarm zaczęto bić dwa dni temu, kiedy okazało się, że mimo surowych restrykcji liczba osób zakażonych w Wielkiej Brytanii wzrosła prawie dwa razy w ciągu tygodnia. Okazało się też, że taką samą mutację SARS-CoV-2 wykryto już w Holandii, Danii i Australii.
Tyle się wydarzyło, żeby wszystko zostało po staremu. Jak (nie) zmieni się świat po pandemii
W nowym wariancie koronawirusa, który nazwano VUI – 202012/01, naukowcy wykryli 17 mutacji. Zmiany znajdują się w segmencie genomu wirusa, który koduje białko kolca zlokalizowane na powierzchni wirusa i odpowiedzialne za wnikanie do komórek gospodarza.
Mutację podobną do tej, która paraliżuje Wielką Brytanię, wykryli w maju naukowcy z zespołu dr Bette Korber, biolożki z Los Alamos National Laboratory. Ich praca ukazała się w czasopiśmie naukowym „Cell”. Doszło wtedy do mutacji aminokwasu w pozycji 614 białka S, czyli białka kolca znajdującego się na powierzchni wirusa, dzięki któremu wirus dostaje się do komórki gospodarza. Mutacja polega na tym, że zamiast aminokwasu D pojawia się aminokwas G. Nowy wariant wirusa nazwano 614G. Za sprawą tej niewielkiej zmiany SARS-CoV-2 staje się bardziej zakaźny, ale nie zmienia się przebieg COVID-19.
Koronawirus mutuje cały czas. Już wiosną naukowcy z różnych instytutów świata informowali, że SARS-CoV-2 zaczyna się zmieniać. Z niektórych badań wynikało, że pojawiły się trzy odmienne warianty wirusa: a, b i c, różniące się sekwencją materiału genetycznego, a co za tym idzie również budową i aktywnością białek.
Z jednych badań wynikało, że wirus przenosi się słabiej, ale powoduje cięższy przebieg choroby. Inne analizy dowodziły, że wirus co prawda coraz skuteczniej przenosi się z człowieka na człowieka, ale wywołuje coraz bardziej łagodną chorobę. To oznacza, że zaczyna się przystosowywać do naszego organizmu. – Wirus jak każdy organizm żywy dąży do tego, aby przekazać geny. Jego strategia nie polega na tym, aby zabić swojego nosiciela, bo wtedy nie będzie mógł przekazywać swoich genów. Gdy się zaadaptuje, będzie prawdopodobnie powodować typowe przeziębienie, jak większość koronawirusów – tłumaczył mi latem dr Paweł Zmora, wirusolog i biolog molekularny z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu.
Czytaj też: Jeden test wykryje i grypę, i koronawirusa. Powstał w Polsce
Dziś wiadomo, że nowy wariant jest o 70 proc. bardziej zakaźny niż ten, który pojawił się jesienią ubiegłego roku. Nie jest jednak bardziej śmiertelny – COVID-19 przebiega w taki sam sposób jak dotychczas, ale może sparaliżować funkcjonowanie szpitali. Większa zakaźność oznacza bowiem, że więcej ludzi zostanie zakażonych, więcej zachoruje na COVID-19 i więcej będzie wymagało hospitalizacji.
Nie wiadomo, czy szczepionki, które właśnie zaczęły być stosowane lub wkrótce trafią do pacjentów, będą nadal skuteczne. Na razie eksperci uważają, że możemy być spokojni. Nie ma bowiem dowodów, aby nowy wariant był odporny na opracowane szczepionki. Nie wykluczają jednak, że może to się zmienić, a wtedy co pewien czas potrzebne będą nowe, nieco zmienione szczepionki na COVID-19. Tak jak to się dzieje w przypadku szczepionek na grypę.
Aby uniknąć zachorowania, będziemy musieli zatem szczepić się może co dwa, trzy lata. Nie będziemy musieli szczepić tak często jak na grypę, bo koronawirusy mutują wolniej niż wirusy grypy, ale w przyrodzie nigdy nie ma nic pewnego.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS