Wygląda na to, że utkniemy w domach na dłużej. Ograniczenia z powodu koronawirusa zataczają na świecie coraz szersze kręgi, a okres przymusowej izolacji się przeciąga. Jest mnóstwo rzeczy, które można robić zamiast podróży. Przygotowałam dla was 10 pomysłów na czas kwarantanny, które sama już realizuję.
Kolejny tydzień w domowym areszcie pcha mnie w stronę przeszłości (o przyszłości wszak lepiej nie myśleć). Zrobiłam już zakupy spożywcze na najbliższy rok i przyspieszyłam wiosenne porządki, więc z braku wymówek zabieram się do prawdziwej góry lodowej: 11 tysięcy zdjęć z ostatniego roku.
Mimo wielokrotnych upomnień, które wysyłał mi telefon, nie przerzuciłam ich do chmury, choć przeżyłam już kilka bolesnych strat niezabezpieczonych zdjęć. Wykupuję dodatkowe miejsce na dane i zaczynam sortować. Jak to możliwe, że kiedyś na całe wakacje starczała mi klisza z 36 klatkami?
Dziś robię zdecydowanie za dużo zdjęć, a przecież unikam powtórek i selfie. Przytłacza mnie brnięcie przez tysiące obrazów z urlopu, więc po powrocie już do nich nie wracam. Kasowanie zbędnych zdjęć zajmuje mi całe wieki. Przebrane i zabezpieczone muszę jeszcze skatalogować. Wreszcie – wywołuję wybrane do albumu, bo nie ma co się oszukiwać, że będę je przeglądać inaczej. Uff. Od dziś będę fotografować mniej, a przynajmniej spróbuję.
Podobne wnioski wyciągam przy pamiątkach. Czas je uporządkować. Z każdej podróży staram się coś przywieźć na poczet mitycznych wspomnień. Ale tanie bilety lotnicze i coraz częstsze wyjazdy zapędziły mnie w pułapkę. Nigdy nie będę w stanie wyeksponować wszystkich obrazków, figurek, magnesów i lokalnego rękodzieła, choćbym zamieszkała w hangarze.
Dekoracje, które miały stworzyć wysmakowane wnętrze, to raczej zbiór niepasujących do siebie “durnostojek”. Wybieram kilka najefektowniejszych sztuk, a reszta idzie do piwnicy. Żegnaj, pamiątko. Poprzysięgam sobie podróżny minimalizm.
Czas na podsumowanie liczby odbytych podróży. Kiedyś każdą opisywałam w dzienniku, dziś nie pamiętam nawet, gdzie byłam dwa lata temu.
Zakładam arkusz Excelu z listą podróży: miejsce i data. Odkurzam mapę-zdrapkę, którą kiedyś dostałam pod choinkę i zaznaczam odwiedzone kraje. Wpisuję je też w aplikację zliczającą, jaki procent planety już widziałam. No proszę, całkiem niezły wynik. I powrót miłych wspomnień.
Sięgam do albumów z pierwszych podróży, z czasów, kiedy jeszcze chciało mi się wywoływać zdjęcia, wklejać bilety wstępu i wycinać uzupełniające widoczki z gazet.
Podróż autokarem do Anglii w 2003 r. bez wątpienia wstrząsnęła mną mocniej niż Jamajka w 2020 r. Dziś nie nadążam już za przeżywaniem podróżniczych wrażeń, a jednak wciąż szukam następnych. Za czym tak gonię? Czy zawsze warto?
Od dawna obiecuję sobie, że opiszę ostatnie podróże. Nadrobię zaległości w blogu. Poskładam w całość notatki zapisywane w telefonie. Ale wiem, że mogę tutaj popaść w drugą skrajność: obsesyjnej monetyzacji własnych wakacji, które zamiast służyć regeneracji i zabawie, mają dziś z każdego uczynić podróżniczego eksperta.
Nie mam takich aspiracji. Nie będę też zanudzać memuarami wnuków, które będą żyły intensywniej niż ja. Piszę więc tylko dla siebie. Mniejsza presja, większa przyjemność.
Choć to nie wakacje i w gazetach nie ma akurat urlopowych psychotestów, próbuję na własną rękę przeanalizować moje dotychczasowe podróżnicze wybory.
Kiedy kierowałam się tym, co mnie interesuje, a kiedy szłam na rodzinny kompromis? W których miejscach czułam się najlepiej, a które zdecydowanie są nie dla mnie? Które podróże rzeczywiście coś mi dały, a które odbyłam tylko w imię modnych/obowiązkowych wakacji?
Siadam znów do Excela, tym razem, by zrobić bilans finansowy. Nie zamierzam podsumowywać każdego paragonu, ale ogólną tendencję.
Punkt: upolowałam sporo dobrych okazji, na ogół nie przepłacam. Minus: powinnam mniej spontanicznie kupować pamiątki, za to nie żałować na napiwki i usługi od lokalnych firm.
Analizuję też niematerialny kapitał, który zgromadziłam dzięki podróżom. Czego mnie nauczyły? Czy dzięki nim jestem lepszym człowiekiem, czy tylko żyję na wyższych obrotach? Czy miejsca i ludzie na mojej drodze też skorzystali na mojej obecności?
Kwarantanna to dobry moment, by nadrobić czytelnicze zaległości. Dawniej podróżowałam zdecydowanie lepiej przygotowana, wyposażona w przewodnik i notatki. Dziś często czytam o celu podróży dopiero na lotnisku, najczęściej w telefonie.
Tłumaczę sobie, że chcę odkrywać świat po swojemu, ale to wymówki. Prawda jest taka, że coraz częściej wyjeżdżam z niewielką wiedzą na temat danego kraju. Obiecuję sobie taką samą uwagę poświęcać na pakowanie, co na zgłębianie wiedzy. Na czytnik ściągam reportaże i książki podróżnicze.
Po analizie przeszłości, uporaniu się z teraźniejszymi zaległościami, mogę wybiec myślą w kierunku przyszłych podróży. Może obecny czas spowolnienia to pomarańczowe światło, żeby zwolnić w biegu po wrażenia i podróżować lepiej, uważniej. Zrobię research nie tylko pod kątem cen najtańszych biletów i efektownych zdjęć na Instagrama. Przede wszystkim zastanowię się, czy moja podróż ma sens.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS