Mikołaj Cześnik: Opozycja jest podzielona. Mówi różnymi głosami. Dzielą ją małe interesiki – co pokazuje zamieszanie wokół różnych kandydatów na Rzecznika Praw Obywatelskich. W sytuacji zagrożenia – jak dziś – to budzi rezerwę u części obywateli. Ludzie zastanawiają się, jak poradziłby sobie rząd złożony z kilku ciągle kłócących się ze sobą partii. To poczucie wzmacnia propaganda PiS i bliskich mu mediów. Opozycja jest w nich konsekwentnie portretowana jako zdezorganizowana, nieudolna, śmieszna, infantylna i niepoważna. Liderzy PiS – choć wielu na czele z premierem Morawieckim i prezesem Kaczyńskim zachowują się niepoważnie – są portretowani w tej propagandzie tak, jak propaganda lat 30. portretowała nawet nie Piłsudskiego, ale Rydza-Śmigłego. To może prymitywne, śmieszne, ale politycznie skuteczne.
Partie opozycyjne, mając świadomość tego, w jakich czasach żyjemy, powinny wykorzystywać media społecznościowe, by wysłać wyborcom prosty, może nawet populistyczny komunikat: jest bałagan, ale wspólnie go posprzątamy w ten i ten sposób.
Ale przecież PiS nie zakończyło poprzedniego roku najlepiej. Wielkie protesty przeciw wyrokowi TK, kłótnie w koalicji, spadki sondażowe…
– Rekordowe poparcie PiS zawsze przypadało na kampanię wyborczą: świetny wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego, czy ponad 10 milionów głosów oddanych na kandydata PiS Andrzej Dudę latem 2020 roku. Do tego poziomu PiS będzie bardzo trudno wrócić. W 2019 roku partia Kaczyńskiego miała wszystkie narzędzia w ręku, świetną koniunkturę, a ostatecznie zdobyła w Sejmie tylko 235 mandatów, z czego część wzięły przystawki. A Senat przegrała.
Czytaj też: Dlaczego Andrzej Duda zawetował ustawę o działach? Są dwa powody
Będziemy więc obserwować różne wahania poparcia PiS. Ale nie sądzę, byśmy zbliżyli się do tego, czego chciałby Kaczyński: poparcia na poziomie tego, jakim na Węgrzech cieszy się Viktor Orbán. Żelazny elektorat PiS to między 3 a 5 milionów wyborców. Przy małej frekwencji – a w ostatnich miesiącach coraz więcej osób deklaruje absencję – to daje trochę ponad 30 proc. Szans na wiele więcej nie widzę. Co jednak daje szanse na następną kadencję.
Krótkoterminowo PiS pomoże afera ze szczepieniami aktorów?
– Partia będzie ją próbowała wykorzystywać. Afera idealnie się wpisuje w opowieść PiS o Polsce, gdzie jakaś klika załatwia sobie po znajomości cenne, reglamentowane dobra.
Jak pan wspomniał, rośnie liczba osób deklarujących absencję lub niezdecydowanie na kogo głosować. To dawni wyborcy PiS, niemający dokąd pójść?
– W Polsce problemem stronnictw politycznych zawsze było nie tylko przekonanie do siebie wyborcy, ale w ogóle wyciągnięcie go z domu. Trzeba oddać polityce polaryzacji ostatnich lat, że udało się jej zwiększyć zaangażowanie w głosowanie do tej pory średnio aktywnych grup społecznych. W ostatnich latach wielu ludzi po raz pierwszy poczuło, że za pomocą kartki wyborczej mogą coś realnie zmienić. Poczytuję to za pewien sukces PiS.
Czytaj też: Leszek Czarnecki: Szeroko rozumiana władza nie może mi darować ujawnienia i odrzucenia oferty korupcyjnej
Rozczarowani wyborcy rządzącego obozu będą wyczekiwać, co ewentualnie zaproponuje im partia rządząca. Albo ktoś inny. Często są to osoby, które głosują twardo za pomocą portfela, własnych interesów ekonomicznych. Wyborca, który choć raz już wcześniej głosował na daną partię, to dla niej ważny zasób. Nawet jeśli dziś jest obrażony, to łatwiej do niego dotrzeć niż do kogoś, kto nie głosował na nią nigdy. Choć czasem zawód polityczny bywa równie bolesny, jak miłosny, a polityczna fascynacja może się przerodzić w nienawiść.
Czemu opozycja nie przemawia do tych wyborców?
– Głównym problemem opozycji jest brak czytelnej, jasnej, zrozumiałej propozycji. Alternatywy dla PiS, prostej i atrakcyjnej opowieści o Polsce. Zwłaszcza jeśli chodzi o opowieść o własnych sukcesach i własnej sprawczości. PiS radzi sobie ze sprzedawaniem swoich sukcesów doskonale, co widać na czasem banalnym poziomie. Jestem od kilku miesięcy na Mazurach, w miejscu, które często odwiedzałem. Od lat coś tu się buduje, remontuje. Wcześniej na tablicach przy budowie, czy przy ukończonej inwestycji była flaga UE i informacja o funduszach unijnych. Teraz widzę na zakończonych inwestycjach polskie godło. Rząd sam chwali się tym, co buduje, ma wielką potrzebę opowiadania o swoim sukcesie – poprzednie rządy albo w ogóle tego nie robiły, albo robiły to nieudolnie. Teraz media publiczne nie mówią o niczym innym, tylko o osiągnięciach rządzących. Ta propaganda nie trafia oczywiście do wszystkich, niektórzy się z niej śmieją, ale dla wielu ludzi to podstawowe źródło informacji.
Opozycja powinna dążyć do jednej listy?
– Po pięciu latach rządów PiS powinniśmy mieć świadomość, jak działa nasz ustrój polityczny, z taką, a nie inną ordynacją wyborczą. On sprzyja łączeniu się w duże bloki, nie rozproszonym siłom. Gdyby w 2019, a nawet w 2015 roku wykonano kilka taktycznych ruchów na rzecz zjednoczenia, to nie mielibyśmy obecnie kończącej się pięciolatki.
W wyborach europejskich w 2019 lista niemal całej opozycji przegrała z PiS.
– Nie zadziałało z innych powodów. Rozdrobnienie wcale nie dałoby wtedy lepszych efektów. Opozycja musi znaleźć komunikat tłumaczący elektoratom taktyczną naturę takiego sojuszu. Tak jak to robi opozycja na Węgrzech. PiS realnie szkodzi polskiej demokracji, w tych ramach instytucjonalnych nie da się go pokonać, idąc osobno – taki powinien być przekaz opozycji. W Senacie zadziałał. Dzięki temu, że opozycja się zjednoczyła i odbiła Senat, polityka trochę znormalniała. Nie mamy już sytuacji, że radykalnie zmieniające rzeczywistość prawo uchwalane jest w dwie doby.
Czy jednak elektoraty różnych partii tak łatwo się dodają? Część wyborców nie zostanie w domach, gdy dostaną listę od Zandberga do Szejnfeda?
– Oczywiście, istnieje takie ryzyko, że jakaś część obywateli uzna, że nie zagłosuje na swoich kandydatów, bo na tej samej liście jest ktoś, kto jest dla nich zupełnie politycznie nie do zaakceptowania. Ale to moim zdaniem problem taktyczny, nie strategiczny. Trzeba znaleźć taktyczne rozwiązanie, jak wytłumaczyć ten ruch wyborcom, nie szukać rozdrobnionych strategii. W wielu zachodnich demokracjach można wskazać przykłady bardzo różnorodnych, skutecznych sojuszy tego typu.
Czytaj też: Prof. Krzemiński: Afera szczepionkowa to wstrząsający przykład tego, jak wielu dało się nabrać na manipulację władzy
Widzi pan siłę zdolną zjednoczyć opozycję? Nominalnie najsilniejsza partia, PO, chyba ciągle tkwi w kryzysie i nie widać jej mocnego, nowego pomysłu na siebie.
– No nie. Nie wiem, czy nie warto zastosować podobnego manewru, jaki w 2001 roku zrobiły PiS i PO. To były partie z samego rdzenia AWS i Unii Wolności. Część prominentnych działaczy zasiadało w gabinecie Buzka. Mimo to Kaczyńskiemu i Tuskowi udało się przedstawić swoje partie jako nowe otwarcie w polskiej polityce i na fali nowości wejść do Sejmu z przyzwoitym wynikiem. Ludzie lubią nowości, czego dowodem jest Palikot, Kukiz…
…liderzy praktycznie znikający po jednej kadencji.
– To prawda. Ale wyborcy opozycji cenią sobie takie nowinki, poza-partyjny, trochę „Owsiakowy”, akcyjny, spontaniczny styl uprawiania polityki. Może trzeba iść w tym kierunku, choćby częściowo, taktycznie, nie strategicznie? Grając kartą nowości, ale też pamiętając o strukturach i zasobach takich formacji jak PO. Opozycja musi siąść przy stole, rozważyć różne warianty i wdrożyć w życie ten z największą szansą na sukces. Tym bardziej że PiS jak nieudolnie, niekonsekwentnie i głupio by się czasem nie zachowywał, ma jeden imperatyw: niszczyć i dzielić opozycję, przejmować jej zasoby, likwidować wszelkie niezależne instytucje. Pan Redaktor widzi to na pewno w bliskim panu obszarze mediów. Popatrzmy, jak przez lata doprowadzono do całkowitego zniszczenia Trójki. Dziś może i nikt nie słucha tej anteny, ale jednocześnie Wojciech Mann nie żartuje tam sobie dłużej z PiS. A to jest dla PiS kluczowe, nie dobra radiofonia publiczna.
Jaką rolę w tej opozycyjnej układance odegra Szymon Hołownia i jego ruch? Hołownia wydaje się jednym ze zwycięzców zeszłego roku w polityce, jak długo jednak jego projekt pociągnie bez choćby koła w Sejmie, z poziomu live’ów na Facebooku?
– O ile zrozumie, że polityka to gra zespołowa, gdzie on nie gra pierwszych skrzypiec – a nawet jeśli gra, to jest jeszcze dyrygent, drugie skrzypce, sekcja dęta – to może odegrać niemałą. Hołownia faktycznie jest jednym z politycznych zwycięzców 2020 roku. Ma wokół siebie rozsądnych ludzi, ma doświadczenie medialne, świeże pomysły. Jest sprawniejszy od Petru, który mobilizował podobny (pod pewnymi względami) elektorat. Ale budowanie pozycji politycznej to praca na dekady. Jarosław Kaczyński na obecny sukces zaczął pracować w latach 90. Aleksander Kwaśniewski też latami pracował na prezydenturę – polecałbym Szymonowi Hołowni, by przyjrzał się naprawdę uważnie drodze Kwaśniewskiego. Pytanie, czy Hołownia będzie w stanie przestawić się teraz na taki tryb działania? Co dzieje się w jego głowie?
Hołownia ma jeszcze jedną zaletę. On wyznaje aksjologię podzielaną przez większość społeczeństwa. Ma kaznodziejskie zapędy, zna i rozumie Kościół katolicki. To dziś w Polsce ma fundamentalne znaczenie. Marta Lempart jeszcze przez dekady, jeśli nie stulecia nie będzie w Polsce porywać większości Polek i Polaków…
W Polsce widzieliśmy w ostatnich miesiącach ostry spór aksjologiczny. Komu on politycznie służy? W 2019 raczej pomógł PiS, teraz wydaje się, że PiS przestrzelił, a wspólnie ze wspomnianą Martą Lempart protestowały tłumy.
– Trzeba jednak pamiętać, że polskie społeczeństwo jest dość konserwatywne, szczególnie na tle Europy. Zwłaszcza w kwestiach etyki seksualnej – nawet jeśli za deklaracjami nie idą zachowania zgodne z nauką Kościoła. Nie da tu się bezpośrednio przeszczepić polityki wedle zachodnich wzorców. Idąc drogą Marty Lempart, nie obali się rządów PiS. Lewica powinna raczej odbijać PiS hasła socjalne – to jest to, w co warto dziś w Polsce inwestować polityczny kapitał, bo ostatnie pięć lat rozbudziło apetyty – a nie angażować się w spory światopoglądowe. To działa w wielkich miastach, ale nie tam, gdzie wygrywa się w Polsce wybory: w Polsce powiatowej. Ostatnie protesty zradykalizowały się w sposób potencjalnie szkodliwy dla spraw i praw kobiet. Badania pokazują, że o ile kompromis aborcyjny był strawny dla większości, to aborcja na życzenie niekoniecznie.
To chyba zależy od tego, jak zadajemy pytanie w sondażach. Gdy pytamy o „ochronę życia dziecka poczętego”, wychodzi, że Polacy są antychoice. Gdy spytamy, „czy kobieta powinna mieć prawo do decyzji o przerwaniu ciąży”, że są za legalną aborcją. Sondaże też pokazują, że elektorat nie tylko Lewicy, ale i PO chce legalnej aborcji. Może więc do kompromisu nie ma powrotu – te partie chyba nie mogą iść wbrew życzeniom swojego elektoratu?
– To prawda – sytuacja jest pod tym względem dla opozycji trudna. Nie wiem, czy to była zastawiona przez PiS pułapka, czy nie, ale z pewnością pozycja nie jest komfortowa. Być może ma pan rację, że do kompromisu z 1993 roku nie powrotu. Ale jakiś nowy kompromis jest konieczny, bo bez niego spory światopoglądowe rozsadzają wspólnotę od środka. Gdyby mnie pan pytał, co bym radził w tej sytuacji opozycji, to nie potrafiłbym odpowiedzieć. Na pewno partie lewicowe nie mogą zupełnie porzucić takich tematów jak aborcja. Nie mogą udawać, że Strajku Kobiet nie ma. Ale może też polska Lewica powinna rozmawiać z Martą Lempart i Klementyną Suchanow, i przekonywać je, że droga do zmiany wiedzie przez politykę, a nie przez gwałtowne uliczne protesty. A z drugiej strony mamy przeciwnika, który nie gra fair i nieustannie fauluje.
Koronakryzys nie doprowadzi do całkowitego rozejścia się pisowskiej propagandy sukcesu z doświadczenia jej odbiorców?
– Niekoniecznie. Proszę pamiętać, że kryzys uderzy w nas bardzo wybiórczo, punktowo. Pandemia tylko początkowo kosiła wszystkich równo, była egalitarna. Dostały i pewnie jeszcze dostaną usługi – turystyka, gastronomia, rozrywka – do czego przyczyniła się też mocno chaotyczna polityka rządu. Dlaczego np. tak długo zostały otwarte kasyna? Ktoś to sobie wylobbował, czy urzędnicy po prostu zapomnieli wpisać kasyn do dokumentu? Nie zdziwiłaby mnie żadna możliwość.
O ile faktycznie PiS w kolejnych wyborach w takim Karpaczu, czy innych turystycznych miejscowościach z południa Polski może mieć w najbliższej przyszłości problemy, to niekoniecznie będą się one przekładać na nastroje w reszcie kraju. Narracja o tym, jak jako całość świetnie sobie radzimy, wciąż może być skuteczna. Tym bardziej że np. przemysł faktycznie nie radzi sobie źle, a sytuacja po-pandemiczna może być dla niego szansą.
Rozmawiamy o możliwym sojuszu opozycji przeciw PiS. Gdzie w tej układance mieści się Konfederacja? To partia poza granicami demokratycznej polityki, czy potencjalny sojusznik demokratów?
– Czy Konfederacja mieści się w ramach demokratycznego minimum, to trochę pytanie o kwestię smaku, więc wypowiadam się tu prywatnie, nie z poziomu moich kompetencji akademika. Uważam, że oni są w dużej mierze poza granicami, trochę jak partia Le Pen we Francji. Nie chodzi tylko o ich różne od moich pomysły na Polskę, choć wiele z nich jest po prostu groźnych dla demokracji, ale także o to, jak się zachowują w kwestii pandemii: ostentacyjnie odmawiając noszenia maseczek, łamiąc prawo i zachęcając do tego obywateli. Dlatego demokraci: chrześcijańscy, liberalni, centrolewicowi, raczej nie mają pola do współpracy z tą partią. Powinni się jednak modlić – jeśli są wierzący – by Konfederacja osłabiała PiS na tyle, by przegrał wybory i nie był dalej w stanie rządzić.
Nie dojdzie wtedy do sojuszu PiS i Konfederacji?
– On byłby bardzo trudny do utrzymania. Konfederaci byliby o wiele trudniejsi do kontrolowania przez Kaczyńskiego niż Porozumienie Gowina i Solidarna Polska – są znacznie bardziej pryncypialni, a także młodsi, co powoduje, że ich działania mają nieco inną perspektywę czasową. Kaczyński wyraźnie boi się Konfederacji, a Konfederaci drogi swojego sukcesu upatrują w dezintegracji PiS.
Jak pan interpretuje ruch PSL, który wspólnie z Konfederacją wystawia na Rzecznika Praw Obywatelskich Roberta Gwiazdowskiego.
– Myślę, że różnice między formacjami czynią współpracę bezsensowną. PSL kilka lat temu wykonał zwrot ku miastom, ku drobnym przedsiębiorcom, tradycjom PSL Mikołajczyka, uosabiany przez takie osoby jak Władysław Kosiniak-Kamysz czy Władysław Teofil Bartoszewski. Jak się obok tego postawi pana Winnickiego z Gwiazdowskim, to naprawdę zgrzyta. Sam ten zwrot nie jest złym pomysłem. Zwłaszcza teraz, gdy pandemia szczególnie dotyka przedsiębiorców. Ale trudno o partię, która by o nich nie walczyła: bo przecież robi to nie tylko PSL, ale też Gowin, Konfederacja, PO.
Ostatnie pytanie: czego możemy się spodziewać w 2021 roku? Będzie spokój, czy np. jakieś gwałtowne roszady w koalicji rządzącej albo nawet nowe wybory?
– Jeśli chodzi o wcześniejsze wybory, to nie sądzę. Nie w sytuacji pandemii. Obóz władzy ma dziś zbyt wiele do stracenia. Spodziewam się, czy raczej obawiam, że politycy nie dorosną do powagi sytuacji: pandemii i kryzysu gospodarczego, wyzwań na arenie UE, konieczności nowego otwarcia w relacjach z Waszyngtonem. Zamiast zmierzenia się z tymi problemami pewnie dostaniemy teatralny spór wokół rzeczy trzeciorzędnych.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS