W związku z rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, prezentujemy fragmenty bardzo ciekawej książki Krzysztofa Czabańskiego pt. „Pierwsze podejście. Zapiski naocznego świadka”. To opis ostatnich spotkań kierownictwa Solidarności w grudniu 1981 r., łącznie z ostatnim posiedzeniem komisji Krajowej NSSZ „S” w stoczni gdańskiej 12 grudnia 1981 r. Książka zawiera także relację z pierwszych godzin stanu wojennego. Ukazała się w niewielkim nakładzie w 2005-ym roku.
W grudniu 1981 r. było już jasne, że głównym celem działania władzy jest zniszczenie NSZZ „Solidarność”. Rząd i PZPR zmierzały do tego nawet za cenę wywołania wojny domowej. Władza nie chciała żadnych reform i wyprowadzenia Polski z kryzysu. Społeczeństwo straszono zimą i pustymi półkami sklepowymi, specjalnie w tym celu ogałacanymi.
Kierownictwo „Solidarności” musiało podjąć nowe decyzje o taktyce i strategii Związku. Pierwsze spotkanie – w gronie Prezydium KKP, doradców, przedstawicieli NZS – odbyło się 2 grudnia wieczorem w hotelu „Solec” w Warszawie. Była wstępna dyskusja, w czasie której prezentowano różne racje i możliwości. Ponieważ miała ona charakter nieoficjalny, czysto roboczy czy wręcz poufny (na salę nie wpuszczono nawet przedstawicieli agencji prasowych „Solidarności”), uzgodniono, że nikt nie będzie robił notatek.
Siedziałem na tej sali i mogę powiedzieć, że ton nadawało przekonanie, iż władze w sposób bezwzględny dążą do konfrontacji z „Solidarnością” i że w tej sytuacji Związek ma niewielkie pole manewru – właściwie tylko albo kapitulacja, albo podjęcie walki wręcz. Wałęsa postulował, aby Związek skoncentrował się obecnie na działaniach bytowych, umożliwiających społeczeństwu przetrwanie zimy. Wydawało się, że Wałęsa naigrywa się w ten sposób z propozycji radykalnych działań przeciw władzy.
Szukano też sposobów politycznego rozwiązania nabrzmiewającego konfliktu. Jak mówił Mazowiecki: „władzy nie wolno zapędzić do narożnika bez wyjścia, gdyż wtedy uderzy”. NSZZ „Solidarność” musiał stanowczo zareagować na ciągłe prowokacje i działania władz, zmierzające do rozbicia Związku, a jednocześnie – niejako równolegle do protestu – za-oferować władzy możliwość dogadania się w państwowych sprawach, przy spełnieniu pewnych warunków. W „Solcu” powstawał więc zarys stanowiska radomskiego, będącego ostatnią próbą politycznego i negocjacyjnego rozwiązania konfliktu między monopolistycznym systemem władzy, a zdemokratyzowanym społeczeństwem.Spotkanie w „Solcu” zakończyło się około północy. Następnego dnia, 3 grudnia, w Radomiu podjęto uchwałę, będącą oficjalnym stanowiskiem NSZZ „Solidarność” wobec sytuacji w kraju. Oto tekst uchwały:
„Prezydium Krajowej Komisji i przewodniczący zarządów regionalnych NSZZ „Solidarność” przedstawiają członkom Związku pod konsultację i Komisji Krajowej pod obrady następujące stanowisko:– Władze partyjno-państwowe wykorzystały negocjacje ze Związkiem oraz ideę porozumienia narodowego dla wprowadzenia społeczeństwa w błąd. Rozmowy nad kluczowymi postulatami „Solidarności” – kontrola zasobów żywności, samorząd terytorialny, reforma gospodarcza, prawo-rządność, dostęp do środków masowego przekazu – okazały się bezowocne.
Rząd zaskoczył Związek wnosząc do Sejmu projekt tzw. prowizorium systemowego, które godzi w podstawowe interesy ludzi pracy. W okresie negocjacji władze nasiliły akcję represji antyzwiązkowych, czego najdobitniejszym przykładem stało się pobicie uczestników grupy plakatowej w Chorzowie oraz atak MO na Wyższą Oficerską Szkołę Pożarnictwa w Warszawie. Uzasadniony strajk studentów jest przedłużany przez władze, które torpedują próby rozwiązania konfliktu radomskiego. Co więcej, VI Plenum KC PZPR postanowiło przeforsować w Sejmie ustawę o środkach nadzwyczajnych, utrzymując treść tej ustawy, która zaważyć może na losach Polski, w tajemnicy przed narodem. Rozmowy o porozumieniu narodowym wykorzystane zostały przez stronę rządową jako parawan osłaniający przygotowania do ataku na Związek.
W tej sytuacji dalsze pertraktacje na temat porozumienia narodowego stały się bezprzedmiotowe.– Niezależnie od tego czy ustawa o nadzwyczajnych środkach działania upoważni rząd do stawiania cywilnych obywateli przed sądami wojskowymi, zakazu zgromadzeń i ograniczenia podróży, czy tylko do zniesienia prawa do strajku, nie da się wprowadzić jej w życie inaczej niż drogą terroru. Równałoby się to próbie obezwładnienia społeczeństwa przemocą. Dlatego na ewentualne uchwalenie przez Sejm nadzwyczajnych uprawnień dla rządu związek odpowie 24-godzinnym ogólnopolskim strajkiem protestacyjnym.
W przypadku, gdy rząd korzystając z przyznanych mu przez sejm uprawnień zastosuje środki nadzwyczajne, wszystkie ogniwa związku i wszystkie załogi winny przystąpić niezwłocznie do strajku powszechnego.– Tzw. prowizorium systemowe na 1982 rok utrzymuje w praktyce stary system zarządzania gospodarką, obciążając jednocześnie przedsiębiorstwa i ich załogi materialną odpowiedzialnością za decyzje, które pozostaną w rękach organów centralnych. Równa się to przekreśleniu reformy oraz uchwalonych już przez sejm ustaw o przedsiębiorstwie i samorządzie, przy jednoczesnym zagrożeniu licznych przedsiębiorstw bankructwem lub redukcjami i obniżkami płacy. Wraz z prowizorium mają być wprowadzone podwyżki cen projektowane przez rząd. Społeczeństwu każe się zapłacić za reformę, której nie ma. Związek nie godzi się na pod-wyżki cen bez reformy gospodarczej. Przed skutkami takich podwyżek, zamykaniem fabryk, redukcjami i obniżkami płac bronić będziemy ludzi pracy zgodnie z ustawowymi celami związku zawodowego i przy użyciu statutowych środków.– Porozumienie narodowe nie może polegać na wprowadzeniu związku do przemalowanego FJN, do czego zmierzała strona rządowa. Takie ozdobienie znaczkiem „Solidarności” fasady starego systemu władzy państwowej, który doprowadził kraj do upadku nie złagodziłoby w niczym kryzysu, a pozbawiłoby jedynie związek niezależności i wiarygodności. Związek nie odstąpi od spełnienia następujących żądań:– wycofania się władz ze wszystkim represji antyzwiązkowych,– przedstawienia sejmowi projektu ustawy o związkach zawodowych w wersji uzgodnionej z przedstawicielami „Solidarności”,– wycofania się władz z tzw. prowizorium systemowego oraz uzgodnienia ze związkiem i wprowadzenia w życie reformy gospodarczej opartej na samorządności przedsiębiorstw,– przeprowadzenia demokratycznych wyborów do rad narodowych wszystkich szczebli (w tym przedterminowo do rad wojewódzkich) oraz podporządkowanie im administracji terytorialnej. Nie zgodzimy się głosować na jedną listę, jak w latach poprzednich.– ustanowienie kontroli związkowej nad gospodarką, w tym zwłaszcza nad zasobami żywności; utrzymywanie ich w tajemnicy przed narodem jest nie do przyjęcia,– przyznanie Społecznej Radzie Gospodarki Narodowej kompetencji umożliwiających realny wpływ na decyzje rządowe i kontrolę nad polityką społeczno-gospodarczą państwa,– zapewnienia tej Radzie, „Solidarności”, Kościołowi i innym środkom opinii publicznej dostępu do radia i telewizji.Są to minimalne warunki porozumienia narodowego, które umożliwią wspólną walkę z kryzysem. Za takim porozumieniem opowiadamy się”.
Jak wiadomo, rząd nie podjął oferty Związku. Nieprzerwanie trwała oszczercza kampania propagandowa skierowana przeciwko „Solidarności”. Stawało się jasne, że hasło porozumienia narodowego jest jedynie zasłoną dymną. W tej atmosferze 11 i 12 grudnia obradowała w Gdańsku Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność”, która miała – po zapoznaniu się z wynikami konsultacji wśród członków Związku na temat uchwały radomskiej – podjąć stosowne decyzje i działania. Notatki, które robiłem podczas tych obrad, skonfiskowali mi funkcjonariusze SB. Jestem więc zdany na własną pamięć oraz taśmy z nagraniem części dyskusji KK, które szczęśliwie udało się wywieźć z Gdańska.
Seweryn Jaworski:
Trzeba najpierw dać sobie odpowiedź, że właściwie rozmowy z rządem nie przyniosły żadnego rezultatu. Od tego chcę zacząć, z tej sprawy wynikają dalsze moje wnioski. Więc, istotna sprawa, która nas czeka to jest powołanie Społecznej Rady Gospodarki Narodowej. Nie ma ona spełniać funkcji tylko i wyłącznie jakiejś pomocniczej dla władzy, jak również informacyjnej dla nas jako narodu. Ma ona po prostu spełniać również, w razie potrzeby, funkcję koordynującą w skali kraju. Taką, jaką może spełniać autentyczne przedstawicielstwo.Istotną również sprawą, o której chciałem wspomnieć, ważką sprawą, jest sprawa bezpieczeństwa Związku. Bezpieczeństwo związku, jak wie-my, jest zagrożone i już przy różnych akcjach strajkowych – jak między innymi w sprawie WOSP w Warszawie – miał miejsce konflikt, który mógł doprowadzić do bardzo poważnych, nie dających się przewidzieć skutków, po prostu – do konfrontacji krwawej i wszystkich związanych z tym zmian.
Oczywiście, tego rodzaju sprawa może nastąpić w każdej chwili. Następnie, jeżeli nie będziemy mieli powołanych straży robotniczych, nie możemy nawet biernie się przeciwstawić możliwościom prowokacji z którejkolwiek z grup, no, powiedzmy sobie w ramach tej władzy. Jak wiemy, ta władza, tutaj w kraju, jak partia, tak i rząd jest po prostu rozbita. Ona myśli nie w sposób jednolity, tylko różnokierunkowy. Te najbardziej skrajne elementy skłonne są na pewno do wywołania zamętu, wywołania nawet zbrojnych wystąpień, po to, żeby po prostu uzyskać tę pełnię władzy i móc dusić jakiekolwiek możliwości zmian w kraju i doprowadzić do cofnięcia tego procesu historycznego.
Dlatego też straże robotnicze uważam za konieczne. Powoływane we wszystkich regionach, szczególnie w wielkich zakładach przemysłowych. Odegrają one na pewno wielką rolę, będą nam potrzebne, mimo że nie będą żadnym sprzętem specjalnym dysponować, będą stanowiły olbrzymią siłę; taką, z którą te grupy skłonne do konfrontacji będą się musiały liczyć.Następną sprawą istotną, o której muszę tutaj powiedzieć, mimo że uważam, że będzie to rzecz niepopularna, jednakże spróbuję ją uzasadnić. Jest to sprawa amnestii narodowej. Uważam, że w tej chwili Związek powinien ogłosić taką amnestię za wszelkie czyny do tej pory, niezależnie jakie by były.
Dlatego, że wielu ludzi z tej władzy, która istnieje, jak również z kręgów partyjnych na wysokich szczeblach, jak również z tych, które usunięte zostały od władzy, szczerze chciałyby się włączyć również w ten etap odnowy. Jedynie boją się o własną skórę, boją się, że mogą zostać rozliczeni za czasy poprzednie, w związku z czym będą – w razie czego, gdyby nastąpiła konfrontacja – występować wtedy jak najbardziej otwarcie i szczerze, i oczywiście wszystkimi środkami, przeciwko nam. Jeżeli damy im szansę, żeby włączyli się w ten ruch odnowy szczerze i żeby mogli działać od tej pory zgodnie ze swoimi dzisiejszymi poglądami, będzie to otwarta droga dla tych grup i może ona nam dać wielką szansę zdobycia tych ludzi, którzy w ramach SB, w ramach wysokich kręgów partyjnych, mogą doprowadzić do rozlewu krwi, krwi narodu, oczywiście. Dlatego też dajmy im tę szansę, jest to wielka sprawa.
Sprawa ta była podejmowana zresztą, może niektórzy pamiętają z historii, w różnych okresach powstaniowych. Nigdy jednak nie przeszła w takiej formie i spowodowała zawsze błędne skutki. Można wielu ludzi zdobyć, którzy chcieliby szczerze stanąć po tamtej stronie, bo, po prostu, ich poglądy są w tej chwili takie, że chcieliby naszą sprawę narodową poprzeć. Ale po ludzku się boją, i zwykle po ludzku, po prostu, nie chcą iść po tej stronie, bo uważają, że zagraża to ich życiu, ich opinii, również przyszłe-mu istnieniu. Moja propozycja spotyka się z poparciem księdza Prymasa Glempa.
Mówiłem o tej sprawie w obecności Lecha Wałęsy między innymi i ksiądz Prymas Glemp powiedział, że Kościół co prawda nie może wystąpić z taką inicjatywą, niemniej poprze ją całą swoją mocą autorytetu, jest uznawana za sprawę niezmiernie ważną i taką, która może doprowadzić do ważkich przemian również w aparacie władzy.
Jan Rulewski
Może zacznę od kilku refleksji wskazujących na pozycje Związku. Otóż, gdy odkryto aferę Watergate, to poleciał tam prezydent amerykański i kilku ministrów. Gdy stało to się w Polsce, to usiłuje się poderwać, względnie zgnębić Lecha Wałęsę, a Związek w tym momencie przyjmuje to jako dobroć władz rządowych. I druga refleksja, ponieważ mnie najbardziej skrzywdzono, bo ustami lektora wypowiedziano słowa, których nigdy nie wypowiedziałem i nie wypowiem, chciałbym właśnie przedstawić to, co w Radomiu powiedziałem, jako element walki strategicznej Związku.
Otóż, wychodzę z zasadniczego założenia, że my mamy okres konfrontacji. Ta konfrontacja istnieje już od Sierpnia. Tylko przyjmuje różne formy – czy to forma porzucania pracy, wolne soboty, czy to forma strajków solidarnościowych czy też ostrzegawczych, czy też forma walki, jaką toczą ze sobą prasa związkowa i reżimowa, to mogę mówić, że istnieją przejawy totalnej konfrontacji, której szczytem ma być konfrontacja siłowa strajku generalnego, bądź też strajku czynnego. Zatem, my powinniśmy mówić o przejawach tej konfrontacji, ale konfrontacja w nas wszystkich tkwi i w tym państwie.
I nie można budować życia państwa, życia rodziny czy jednostki, na bazie totalnych konfrontacji, na bazie codziennego wyboru pracownika, robotnika, urzędnika czy inżyniera, po której stronie ma się każdego dnia opowiedzieć. Społeczeństwa zachodnie, demokratyczne, dawno już zracjonalizowały ten tryb politycznych konfrontacji, tworząc instytucje demokracji, jakimi są parlamenty, senaty, bądź u nas Sejm. Zatem chciałbym, mimo wszystko, opowiedzieć się za politycznym rozwiązaniem tej konfrontacji – nie siłowym, lecz politycznym. Zyska on sobie wielu zwolenników, zarówno w tym kraju, gdzie samo słowo konfrontacja budzi od razu grozę – bo mówiliśmy, że konfrontacja to od razu strajk, choć to nie jest prawda – jak i tych, którzy nas popierają na Zachodzie bądź w środku Europy. Polityczne rozwiązanie oznacza właściwie nawrócenie do starych tradycji, a w Polsce niemodnych, czyli do uznania zasady będącej zasadą każdego demokratycznego państwa tj. zwierzchnictwa narodu nad interesami partii, grup czy też związków zawodowych i innych.
Wszędzie ta zasada jest realizowana poprzez system przedstawicielski, jakim są sejm i parlamenty. I nic tu nowego wymyślać nie trzeba, chodzi o to, żeby nadać tylko im autentyczny charakter. Stąd dziwi mnie, że wielokrotnie uchwały są celowo zniekształcane przez grupy działające w KK i Związku i że słowa „przyspieszone wybory” do Sejmu, mimo głosów załóg fabrycznych – właśnie z tej stoczni wypływa od wielu ten głos – w uchwałach KK nigdy się nie znaj-dują. Związek również w uchwale radomskiej pominął to słowo. Celowo czy pomyłka? Zaczem, cenzurujemy niejako działania załóg fabrycznych, które tego wręcz się domagają, jako przykład – moja wizyta na Śląsku i w innych miejscach. Zatem jestem za przyspieszonymi wyborami do Sejmu i Rad Narodowych wszystkich szczebli i ciał przedstawicielskich.
Jest problem zasadniczy: jak do tego dojść. Nie metodą negacji, bo nasz Związek nie od marca, ale już od sierpnia stosuje metodę negacji, trwania, czekania na miejscu bez narzucania scenariusza wydarzeń. Historia mu powierzyła inne miejsce. My musimy wyjść ze scenariuszem i wtedy dla nas słowo konfrontacja lub przejawy konfrontacji, czy to referendum, czy to strajk, jeżeli powiemy, że po tym wprowadzimy taką, a nie inną instytucję, lub taką formę rządzenia, będzie przebiciem tej zmory, tej cezury. Natomiast, jeżeli my mówimy o strajku generalnym i nie mówimy co później będzie po strajku generalnym, lub inaczej, będzie strajk czynny i mówimy, że po tym strajku czynnym my przejmiemy władzę, to to budzi odruchy niezadowolenia bądź braku poparcia.
Zatem uważam, że w strategii działania Związku musimy pozwolić się wypowiedzieć milionom ludzi i tu jest przejaw konfrontacji, który chciałbym zaproponować – referendum. Referendum, w którym nie będą się wypowiadały instancje związkowe, lecz cały dziesięciomilionowy Związek lub gdy przystąpią do niego inne masy społeczne, wtedy wypowie się całe społeczeństwo. Ale to nie ma być referendum, i tutaj taka taktyczna zagrywka, tylko w tej chwili lub plebiscyt na punkty dotyczące samorządu, to ma być referendum właśnie, czy społeczeństwo ma votum nieufności do tego systemu przedstawicielskiego Sejmu, do tego rządu i do tego trybu i systemu sprawowania władzy w naszym państwie. Mogą być inne tematy, ale wtedy zdejmujemy z siebie to odium odpowiedzialności, zresztą nie chodzi o to, żeby unikać tej odpowiedzialności, ale uzbrajamy się w głosy mas. To też jest konfrontacja, konfrontacja, która zgodnie z metodą Leszka Wałęsy, nic nie kosztuje.
Zatem, jestem przeciwnikiem porozumienia w kształcie, który nam proponuje partia. Powiem krótko, jest to dla mnie miejsce, na którym Leszek Wałęsa przypinałby znaczek „Solidarności” Albinowi Siwakowi. Zatem na taką formę nie mogę się zgodzić – nie mogą się zgodzić i inni w Regionie, bo to nie jest tylko moja opinia – aby kresem, maksimum demokracji w państwie była Rada Porozumienia Na-rodowego, Społeczna Rada Gospodarki, bo to jest za mało. Czeka nasze państwo, naszą gospodarkę szereg niepopularnych decyzji, ktoś je musi przeprowadzić, kto nie będzie reprezentował we władzach interesów grupowych lub politycznych. Stąd występuję z propozycją, aby po tym strajku, jeżeli władze nie zgodzą się na polityczne rozwiązanie, proponować formę rządu tymczasowego, rządu złożonego z fachowców, który, po pierwsze, miałby odcięte ambicje wieloletniego rządzenia lub monopolu na władzę, zatem byłby rządem tymczasowym. Po wtóre, składałby się z ludzi, którzy by w nim nie reprezentowali swoich interesów politycznych, grupowych, lecz działaliby na rzecz rozstrzygnięć ogólnospołecznych, na rzecz poprawy warunków bytowania ludzi. Następnie, byłby tym elementem prowizorium politycznego do czasu wyborów, do czasu wprowadzenia zasady zwierzchnictwa narodu nad interesami grup społecznych.
Miałby obowiązek doprowadzenia i prowadzenia, zabezpieczenia warunków do właściwych wyborów do Sejmu, rad narodowych, w trakcie tego okresu powstawałyby i rodziły się te siły. No i najważniejsze, wiemy, że organizacje partyjne stopnia podstawowego, miejskiego, a właściwie im wyżej tym gorzej dla „Solidarności”, praktycznie nie istnieją. Ale linia partii, interesy partii, napady na Związek, są realizowane przez administrację państwową, która jest podporządkowana jakby nie było rządowi, opartemu o monopol partyjny. Zatem byśmy odciągnęli administrację państwową, w której jest wiele życzliwych postaw i ludzi skłonnych do poparcia, do działań na rzecz lokalnych społeczności, czy też państwowej społeczności. Byśmy rozbroili po prostu ten monopol partyjny. To są i cele, i polityka rządu tymczasowego, którego kadencja trwałaby od kilku do kilkunastu miesięcy, w trakcie którego powstawały-by różne siły i ugrupowania polityczne, mogące w pełni reprezentować, mające prawo do zasiadania w tymże nowym ciele przedstawicielskim. Z punktu widzenia psychologicznego, wiemy, że rok 70 nie przyniósł żadnej odmiany politycznej, lub instytucjonalnej, ale przyniósł zmianę charakteru i odmianę władz.
To jest też ważny element, że zmiana formuły rządu, obecnego monopartyjnego lub tej mieszanki monopartyjnej, na inną twarz rządu menedżerskiego spowodowałaby również pewną odmianę i wzrosłoby zaufanie do różnych niepopularnych decyzji rządowych, które nas niewątpliwie czekają.
Marian Jurczyk:
Przedstawię uchwałę naszego Zarządu Regionu. Naszym zdaniem – Zarządu Regionu, członków Związku, komisji zakładowych – warunkami zawarcia porozumienia społecznego są:a) zapewnienie przeprowadzenia wolnych, demokratycznych wyborów do sejmu PRL i Rad Narodowych wszystkich szczebli do dnia 31.05.1982,b) uspołecznienie środków masowego przekazu i natychmiastowe umożliwienie Związkowi oraz innym organizacjom społecznym dostępu do Radia i Telewizji.Uważamy ponadto, że w przypadku uchwalenia przez Sejm nadzwyczajnych pełnomocnictw dla rządu, należy ogłosić w trybie natychmiastowym bezterminowy strajk powszechny.
Stanisław Jałowiecki:
Mam taką uwagę, dotyczącą frontu porozumienia narodowego. Otóż myślę, że popełniliśmy ten błąd, że zbyt późno poinformowaliśmy społeczeństwo o tym, na czym polega w zasadzie idea porozumienia narodowego, że nie jest to idea porozumienia narodowego, tylko, że jest to instytucja porozumienia narodowego. Instytucja, która służy, no, na przykład, zorganizowaniu wyborów do rad narodowych, której chodzi o to, żeby zorganizować jednolite listy wyborcze, że jest to powiedzmy kamuflaż, który ma przesłonić to, że Związek ma wziąć na siebie współodpowiedzialność za to, co się dzieje, nie biorąc na siebie władzy. Więc to powinniśmy tłumaczyć, bo w tej chwili troszkę społeczeństwo jest tym wszystkim zdezorientowane.
Sądzę, że trzeba to jasno i wyraźnie powiedzieć, że do frontu porozumienia narodowego to my na pewno nie przystąpimy. Natomiast wszelkie rozmowy z władzą, wszelkie porozumienia innego typu, proszę bardzo. Od tego jesteśmy i na tym nam naprawdę zależy. A więc nie możemy pójść na to, żeby brać na siebie współodpowiedzialność nie biorąc władzy w ręce. Jest to niemożliwe, nie można za coś odpowiadać nie mając w rękach władzy.
I tu taka jedna uwaga do wypowiedzi kolegi Kropiwnickiego. Kościół się zadeklarował w tej chwili, że nie jest stroną. Konferencja Episkopatu to wyraźnie powiedziała, więc z takiego typu frontu trzeba wyraźnie Kościół wyłączyć. Natomiast nie oznacza to oczywiście, żeby spadł automatycznie autorytet moralny Kościoła. Kościół jako czynnik rozjemczy, Kościół jako czynnik kompromisu społecznego, czy Kościół jako czynnik pojednawczy – to wszystkiego zostaje. Ale w tym przypadku stroną nie jest i trzeba sobie to wyraźnie powiedzieć, bo tak to zostało powiedziane na Konferencji Episkopatu. Zresztą władza to doskonale wie, stąd te ostatnie rozmowy Jaruzelskiego z ChSS-em czy z PAX-em, jako rzecz o charakterze w pewnym sensie zastępczym.
W takim razie co robić, skoro nie można przystąpić do tego frontu? Ja bym tu użył pewnej zbitki głosów, które już występowały. Zgadzam się z taką tonacją, że trzeba by było przystąpić do strajku czynnego. Wszystkie inne rozwiązania są rozwiązaniami długofalowymi, a w aktualnej sytuacji społeczno-gospodarczej kraju, te rozwiązania długofalowe nie rokują nadziei na w miarę szybką poprawę sytuacji. Czyli – strajk czynny.
Proszę państwa od wczoraj u nas trwa w Regionie strajk czynny – w Za-kładach Koksowniczych w Dzieszowicach. Jest to niezwykle poważna operacja. Jest to operacja na skalę ogólnopolską. To jest zakład, który jest bezpośrednim dostawcą koksu do Huty Katowice i jedna z idei tego strajku polega na wyłączeniu koksu dla Huty Katowice. I mimo, że takich specjalnych doświadczeń ten zakład w organizacji tego typu strajku nie miał – wczoraj tam byłem, oni wczoraj rozpoczęli – na razie wszystko dobrze idzie, panują nad sytuacją, nie ma specjalnych problemów. Więc nawet tego typu zakład, wielki zakład, ogromny zakład o ogromnej komplikacji produkcji przemysłowej, jest w stanie taki strajk prowadzić.
Tak że popierałbym tę ideę, żeby te strajki odbywały się w zakładach spożywczych, produkujących żywność. No, u nas jest tego typu sytuacja, że myśmy już na próbę to jakby wprowadzili wcześniej w Krapkowicach, w czasie gotowości strajkowej w Krapkowicach. W tej chwili jest nawet nacisk radnych, nieformalnie przyznających nam rację, i nawołujący nas do tego, żebyśmy coś takiego wprowadzili. Na sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej, takie postanowienie zostało podjęte i zostało przekazane wojewodzie.Proszę państwa, tu jest bardzo poważna sprawa, i tu bym próbował nawoływać do czegoś takiego jak referendum w sprawie przeprowadzenia strajku czynnego. Referendum ogólnozwiązkowe w sprawie przeprowadzenia strajku czynnego z wszelkimi wyjaśnieniami dotyczącymi tej akurat sprawy, ponieważ, ponieważ po prostu strajk czynny jest to zmiana formuły Związku. Związek przestaje być Związkiem protestu, a Związek się staje Związkiem, który przejmuje odpowiedzialność, przejmuje władzę w społeczeństwie i na to muszą się zgodzić po prostu wszyscy związkowcy. Ponieważ jest to wytrącenie Związku z dotychczasowej linii, jest to zmiana całkowita dotychczasowej strategii związkowej, to powinna tu być zgoda wszystkich związkowców. Nie wolno nam tego, jak sądzę, robić bez poparcia całego Związku.
Aleksander Przygodziński:
W stosunku do ustaleń w Radomiu zakłady pracy województwa częstochowskiego wyrażają się pozytywnie. Potwierdzają jednoznacznie, że nasz Związek w tej chwili już nie może się cofnąć, tylko musi dążyć do tego, aby porozumienia, które były zawarte, sierpniowe, były realizowane na bieżąco. W związku z tym w naszym Regionie powołaliśmy taką komisję koordynacyjną wszystkich Związków „Solidarności”, takich jak: Rolników Indywidualnych, naszą „Solidarność”, prywatnych taksówkarzy, NZS i Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Również te wszystkie organizacje poparły naszą działalność określoną w Radomiu.Co się tyczy, proszę państwa, strajku czynnego. W tej chwili w naszym Regionie, w jednym zakładzie produkującym żywność jest już strajk czynny ze względu na to, że zostali zatrzymani przez prokuratora trzej pracownicy tego przedsiębiorstwa, którym prokurator zarzuca, że winni są niedomagań w tym przedsiębiorstwie. A ci winni, co są rzeczywiście odpowiedzialni za te sprawy, chodzą po wolności. Dlatego zakład ten wszedł w strajk czynny od wczoraj i jak długo będzie trwał nie wiemy w tej chwili.Co dotyczy wypowiedzi Wałęsy w Radomiu. Jestem upoważniony do przedstawienia tej sytuacji, jaka jest w naszym województwie. Zakłady pracy powiedziały jednoznacznie, że wypowiedź jest prawidłowa, tylko że jest trochę za późno. Ta wypowiedź powinna być trochę wcześniej powiedziana, dlatego, że zakłady nie wiedziały na czym nasz Związek w tej chwili stoi. Chciałem w tej chwili powiedzieć z imieniu swojego za-kładu, jaki tu reprezentuję, jakim jest Huta „Bierut”. Największy zakład w Regionie. I tam mi pracownicy powiedzieli wyraźnie, że jeżeli my się cofniemy teraz coś do tyłu, to najpierw się wezmą za nas, a później się wezmą za Komisję Krajową. Dziękuję bardzo.
Leszek Waliszewski:
Było zebranie Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego i jestem zobowiązany do przedstawienia stanowiska, jakie tam podjęto. Uważamy, że Związek, który i tak ma ograniczone możliwości działania, powinien się skupić na rzeczach najważniejszych. I za najważniejsze uważamy w tej sytuacji przedterminowe wybory do Sejmu i rad narodowych oraz uspołecznienie środków masowego przekazu.Przeszłość i dotychczasowe działania Związku dowodzą, że użeranie się z tą władzą nie daje żadnych wyników i w takiej sytuacji powinniśmy skupić wszystkie nasze siły, żeby zrealizować cel każdego uczciwego Po-laka – czyli doprowadzić do stanu, w którym naród Polski będzie rządził w Polsce, we własnym kraju. Nie można tego inaczej osiągnąć, jak właśnie przez ogłoszenie przedterminowych wyborów do Sejmu i rad narodowych. Dodatkowo uważamy społeczną własność masowego przekazu za bardzo istotne żądanie, gdyż wiarygodne środki masowego przekazu ułatwią prawidłowe przeprowadzenie wyborów.
To jest żądanie, można powiedzieć, to są życzenia. Trzeba się zastanowić nad możliwością realizacji tych życzeń i tu trzeba sobie również powiedzieć, że aby to zorganizować, to nie wystarczy wysiłek działaczy Związku, to musi być wysiłek wszystkich członków Związku.Dlatego zwracamy się do Komisji Krajowej o ogłoszenie konsultacji z członkami Związku właśnie na te tematy. Czyli przeprowadzenie referendum wśród członków Związku i w społeczeństwie: czy są gotowi podjąć się realizacji takich żądań. Choć mamy nadzieję, że Sejm dokona pozytywnego czynu, ostatni, jedyny właściwie pozytywny czyn, to byłby taki, żeby Sejm ogłosił przedterminowe wybory i to jest zadanie historyczne i nie możemy za bardzo na to liczyć.
I w tym wypadku uważamy, że powinniśmy te wybory przeprowadzać sami, bez Sejmu, bez władzy. Nie sami, mam na myśli, że nie Związek ma to robić, ale wszystkie organizacje, wszyscy ludzie, którzy chcą zrealizować właśnie ten jedyny cel, żeby władzę w Polsce dać narodowi polskiemu.Tak więc, zwracamy się do Komisji Krajowej o przyjęcie takiej propozycji, jak mówiłem, skupienie wysiłków całego Związku tylko na tych dwóch sprawach, ale ma to być propozycja do przedstawienia człon-kom naszego Związku. Ta decyzja Zarządu Regionalnego była podana na dwóch zebraniach z przewodniczącymi Komisji Zakładowych i na obu, w obecności kilkuset przedstawicieli zakładów, została ona przyjęta jednomyślnie z kilkoma głosami wstrzymującymi się jedynie. Dziękuję bardzo.
Marian Jaworski:
Przede wszystkim chciałbym się tutaj ustosunkować do niektórych wypowiedzi kolegów i całkowicie chciałbym po-przeć stanowisko wyrażone w wystąpieniu Janka Rulewskiego. Oprócz tego popieram – nie tylko ja, ale również Komisje Zakładowe w Regionie Świętokrzyskim – stanowisko kolegi Jastrzębowskiego dotyczące powołania związkowej rady do spraw społecznego komunikowania się. Nasi członkowie uważają również, że jednak nieumiejętnie i chyba niewłaściwi ludzie prowadzą rozmowy na ten temat z rządem.Jeśli chodzi o sprawy Radomia, to muszę stwierdzić, że utajnienie rozmów zrobiło bardzo złą atmosferę wokół sprawy, jaką jest taktyka i strategia Związku. Złą robotę zrobiło również słowo „konfrontacja”. Na pewno Związek nie rozumie tego jako użycie siły fizycznej, ale środki masowego przekazu tylko w ten sposób to interpretują.
Andrzej Rozpłochowski:
W 1976 roku dokonano samowolnych zapisów do Konstytucji, z tą całą kierownicą. Obecna idea frontu Porozumienia Narodowego jest zwykłym szalbierstwem politycznym, co do tego nie mamy wątpliwości. I tutaj rzecz jest jednoznaczna, że w opinii tysięcy ludzi, którą również mam, w opinii uchwały walnego zebrania delegatów chociażby Huty Katowice, którą zostałem też zobligowany do przedstawienia tych spraw, mogę potwierdzić, że żadna ta idea na propozycjach, które wyszły od PZPR-u, nie może wchodzić w rachubę. Nie wolno nam popełniać takiego szalbierstwa politycznego, bo nie tylko, że nie wolno zapominać o takich zasadach, że nie ma takiej władzy na świecie, która by dała ludziom pracy wszystko i nie może związek zawodowy być jednocześnie czynnikiem wchodzącym w jakiekolwiek partnerstwo czy porozumienia z władzami jakimikolwiek, bo to by było pomieszanie jednego z drugim, i wszelkie nielogiczności by się tutaj dopiero spiętrzyły.
Dlatego też te rzeczy chyba nie podlegają rachubie i wejście w to nawet spowodowałoby jeszcze jedno, że ten samozwańczy zapis w Konstytucji spowodowałby obecnie jeszcze jedno, że my nie podważając kierownicy, z góry niejako potwierdzamy te realia z 1976 roku, bo nikt w tym porozumieniu by nie negował kierownicy, jest to w dalszym ciągu zwyczajne szalbierstwo polityczne, bo proszę państwa żadna siła polityczna na świecie, jeśli działa zgodnie z wolą narodu, nie potrzebuje mandatu od góry zapisanego, po prostu je ma, i poparcie i zaufanie, kiedy traci – odchodzi.
Wszelkie układy podparte fałszywą tezą o partnerstwie, o porozumieniu, o współpracy równopartnerskiej są zwykłym kłamstwem. I tak samo długo będzie fałszerstwem i okłamywaniem narodu, że my dążymy do pełnej niezawisłości sądów, urzędów, aparatu administracji państwowej, jak długo będzie obowiązywał dogmat o kierowniczej roli PZPR. I to jest prawda, którą musimy zrozumieć.Jednakże wszystkich ludzi interesują rzeczy jeszcze inne, otóż te bar-dziej przyziemne. I tak, proszę państwa, mówiło się tu o wielu rzeczach ale jeszcze dzisiaj nie powiedziano o jednej. Otóż niejako odpychamy to od siebie czy jeszcze w to nie wchodzimy, a przecież wiemy, że te władze szykują nam od stycznia coś strasznego.
Szykują nam całą kakafonię cen opartych na tym, aby w dalszym ciągu podtrzymywać idiotyczny, doktrynalny system gospodarki. I proszę państwa wtedy, jeśli my to odpuścimy, to naprawdę, ja to już kiedyś mówiłem, ale chyba nikt z nas nie chciałby się znaleźć w tej sytuacji, że ludzie rozgoryczeni, naprawdę już mający wszystkiego dosyć, będą szli i będą ciąć, rżnąć wszystkich po drodze i nas też i może pierwszych tylko dlatego, że do siedziby „Solidarności” będzie bliżej aniżeli do Komitetu PZPR. I, proszę państwa, wtedy żadne argumenty nie pomogą i nie wiadomo, to jest może ta właśnie trumna, ten zbiorowy grób, do jakiego chcą nas wciągnąć ci szaleńcy polityczni, którzy i tak nie mają nic do stracenia.
W związku z tym należy się zastanowić jak robić. I takie próby były wyciągane. Między innymi rozważano takie możliwości, że jeżeli ten marionetkowy, jakikolwiek on by nie był, Sejm uchwali te nadzwyczajne uprawnienia dla rządu, jeśli jeszcze coś zrobią, jeśli wprowadzą te ceny od Nowego Roku, jest to jednoznaczny sygnał, że należy z miejsca już się nie bawić, czy my, czy nie my, czy jeszcze ktoś – musi powstać realna tymczasowa siła, która ogłosi przy maksymalnym poparciu kogokolwiek, kto tylko chce, wspólnie bratnie ręce wyciągnąć, wspólnie te sprawy trzymać, ogłosić, że my stanowimy taką tymczasową siłę, proszę nie słuchać więcej tych prawda z Warszawskiej, tych innych z Krakowskiego Przedmieścia, niech to będzie melamina na Placu Defilad, ale to będzie instytucja, która będzie miała prawo słuchać.
Natomiast ten przejściowy moment musi być do tego, żeby wszelkie siły polityczne, społeczne, w jakimś okresie czasu mogły przygotować programy, mogły przygotować rozwiązania i głosić je narodowi. Kiedy zlikwidowany zostałby ten monopol na środki masowego przekazu, każdy będzie mógł głosić, bo ludzie nigdy nie wybierają ludzi, tylko się wybiera programy, tak jest na całym świecie i proszę państwa ten okres przejściowy byłby niezbędny do wyłonienia właściwych władz i nie ważne, kto jakie by miał proporcje. O tym by zdecydował naród i to by było tym, co jak powiedział Rulewski, byłoby zwierzchnością narodu nad jakąkolwiek władzą czy jakąkolwiek siłą polityczną w kraju.Jeśli ktoś nam grozi konfrontacją i, proszę państwa, względnie straszy spokojem, to spokój konkretny, względny można znaleźć w grobie, a i tak tam każdy trafi i coraz jesteśmy dzisiaj bliżsi. Ludzie chodzą z suchym chlebem do pracy. Mówię to na podstawie górnictwa, hutnictwa i tak dalej.
Dokąd się można cofać, jakiego spokoju my jeszcze chcemy bronić, chyba tych wszystkich zdrajców. Więc chyba nie o taki spokój chodzi. I to są moje konkretne wnioski, że dzisiaj musimy ustalić w dwóch płaszczyznach działania jasno Związku. Tak, jak żeśmy się przekonali, że po tym wreszcie oświadczeniu, stanowisku z Radomia Prezydium nasze-go Związku łącznie z Lechem Wałęsą, gdzie było tyle oczywiście tych kontrowersji i gdzie wreszcie usłyszeliśmy te słowa, naród usłyszał, bo myśmy je szczególnie znali, że to był tylko podział, to była tylko próba wymanewrowania Wałęsy, później może jeszcze innych i też wcześniej dzielono od Związku, usłyszał czego my chcemy, jak mają sprawy wyglądać, więc to trzeba tak powiedzieć i dzisiaj.
Wacław Sikora:
Uważam, że bazą wyjściową do naszego stanowiska, powinno być stanowisko przewodniczących i Prezydium Komisji Krajowej z Radomia. Chciałem się tutaj na tym bardziej skupić. Stanowisko to powinno być opracowane i poszerzone o te elementy dyskusji, które tutaj w tej chwili są na sali i o te nowe sprawy, które tu wynikają. Wiemy, że pewne rzeczy i realia są inne od momentu Radomia i Związek musi dopracować to stanowisko, które było w Radomiu, ponieważ ono zawiera pewne luki. Zastanawialiśmy się w Regionie nad analizą tego stanowi-ska radomskiego i stwierdzamy, że stanowisko to zawiera luki w temacie.
Jeżeli scenariusz taki by był przyjęty, że Sejm zatwierdza, rząd korzysta z tych uprawnień, czyli mamy strajk 24-godzinny oraz strajk powszechny to bardzo proste pytanie w zakładach pracy było: i co dalej? Mam tu pewną propozycję, którą państwu odczytam, komisja uchwał, wniosków może to wziąć pod uwagę, jest to na pewno do dopracowania i ta propozycja, która tu jest konkretna zawarta, jest ona uzależniona od pewnych rzeczy czy są zrealizowane przez grupę samorządową, czy nie. Rezolucja. „Zebrani przewodniczący Komisji Zakładowych NSZZ „Solidarność” Regionu Małopolska popierają zdecydowanie stanowisko poszerzonego Prezydium Komisji Krajowej w sprawie warunków porozumienia narodowego za szczególnym podkreśleniem pilności przeprowadzenia wy-borów do Rad Narodowych i do Sejmu. Zwracamy się do KK o szybkie opracowanie operatywnego programu, ofensywnego działania Związku. (I tu chciałem zaznaczyć, że ogólne było stwierdzenie, że Związek dotychczas, działalność Związku jest cały czas defensywna. Związek w pewnym momencie musi przejąć inicjatywę, ale w momencie takim że wie, że ta sprawa, czy te sprawy zostaną załatwione i musi mieć jasną koncepcję działania, którą przedstawi swoim członkom Związku.) W celu przecięcia błędnego koła nieskutecznych porozumień i wprowadzenia w życie uchwał I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” oświadcza-my, że Związek nie cofnie się na krok w walce o praworządną i samo-rządną Rzeczypospolitą. Zebrani przewodniczący KZ Kraków, 7.12.81.”Uważamy, że Związek w ogóle na moment, kiedy by jakąkolwiek podejmował akcję w temacie strajku powszechnego, musi mieć jasną koncepcję, jak z tego strajku wyjść. Bo pada dalej to pytanie, które wcześniej zadałem: co dalej? Zarząd Regionu Małopolska w pełni akceptuje stano-wisko Prezydium KK i przewodniczących Zarządów Regionalnych NSZZ „Solidarność” z dn. 3.12., zarówno w warstwie ideowej, jak i propozycji ogólnopolskiej akcji konfrontacyjnej. W uzupełnieniu programu działań zawartego we wspomnianym oświadczeniu Zarząd Regionu Małopolska proponuje: a) Komisja Krajowa wraz z Krajową Federacją Samorządu skompletuje pakiet ustaw i innych społecznych aktów normatywnych, dotyczących reformy gospodarczej; w terminie możliwie najszybszym, w drodze referendum w zakładach pracy, należy uzyskać akceptację społeczną, dla proponowanego modelu gospodarki, b) W okresie trwania strajku powszechnego Związek przystępuje do realizacji reformy, centralnie koordynowanej przez utworzoną przez Związek metodą faktów dokonanych Społeczną Radą Gospodarki Narodowej, c) Związek wy-chodzi ze strajku w sytuacji, gdy wszystkie szczeble gospodarki funkcjonują na nowych zasadach, d) Realizacja powyższego możliwa jest, przy założeniu dostępu do środków masowego przekazu; KK ogłosi strajk czynny w radiu i telewizji, w środowiskach dziennikarzy, drukarniach, transporcie i dystrybucji prasy, tak, aby służyły one społeczeństwu, e) Sygnalizowany w oświadczeniu z 3.12. strajk powszechny nie będzie konieczny, jeśli władze PRL nie zrealizują groźby środków nadzwyczajnych; w każdym przypadku KK nasili działanie zmierzające do realizacji reformy, zarzucając politykę ustępstw i nieefektywnych kompromisów, f) Wszelkie negocjacje Związku z władzami muszą być odtąd transmitowane bezpośrednio przez telewizję.To jest stanowisko Zarządu Regionu.
Lech Wałęsa:
Na wstępie, chciałem wyjaśnić jedną sprawę: kiedykolwiek nie jestem na posiedzeniu Krajowej, kiedy wyjdę nawet na papierosa, bez przerwy ktoś się czepia, że ja już poszłem się wałęsać. Chciałem państwu powiedzieć jedno – że jeśli ktokolwiek uważa, że ja idę się upijać albo udaję, albo lekceważę was, to się mylicie. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, że ja pracuję, to niech sprawdzi jak pracuję. I dlatego też, jeśli wychodzę na korytarz, a nawet gdzieś jadę, to nie po to, żebym poszedł, bo odpoczywam, albo lekceważę państwa. Tylko jest delegacja jedna, druga, trzecia, która wreszcie przywozi lekarstwa i inne. I musi chociaż mi rękę uścisnąć, wiecie o tym dobrze, że tak jest. Oczywiście, ja staram się, żeby poszedł ktoś inny, oczywiście, ale zawsze jest, że nie, że muszę.
A więc zrozumcie mnie, ja nie obijam się i nie zadajcie mi nigdy tego pytania, że ja powinienem być na sali, jak pies tu siedzieć, chcę słuchać, a jednocześnie muszę jednak robotę robić. To tak po to, żebyście więcej mi tego nie zadawali.Teraz następna sprawa. Oczywiście, jak mówiłem w Sierpniu, tak przypominam państwu, że walka dopiero się rozpoczęła, schodząc z bramy to mówiłem. Jednocześnie mówiłem dalej, i uwierzcie wreszcie, że mnie nie można ani kupić, ani zabić, ani sprzedać, ani zdradzić naród. Uwierzcie w to wreszcie.
Dlatego też, dopóki będę w tym miejscu stał, jestem nieprzekupny, nieprzestraszony. Jestem po to, żeby wygrywać. I będę prowadził Związek razem z Wami po to, żeby wygrywać, uwierz-cie w to i przestańcie negować, podgryzać i jeszcze kombinować.I teraz dalej. Na rozmowach, już konkretnie, bo tu było, jaki jest mój punkt widzenia. Oczywiście, powiedziałem, że gram i za to strasznie obrywam. Co znaczy gram? Od razu szliśmy wszyscy na zwycięstwo i dla-tego też przepraszam wszystkich, którzy uważają, że Bydgoszcz to było przegrane, że Bydgoszcz to było cofnięcie.
Tłumaczyłem wszem i wobec, tak, jak dzisiaj jeszcze nie mamy dopracowane, co po tym strajku czy po takim pociągnięciu mocnym, tak w Bydgoszczy byśmy byli nie tylko zbrodniarzami, ale samobójcami, gdybyśmy podjęli ten strajk. Uwierzcie wreszcie, że to był naprawdę majstersztyk, to cofnięcie się z tego. Mało, za tym poszło dołączenie się komend milicji, posłów, radnych i innych ludzi. A więc to było zwycięstwo. A w tym momencie nie wolno było iść na zwarcie, jeszcze dzisiaj nie wolno na zwarcie, bo jeszcze dziś są głosy: jak wyjść, co po tym, co zrobić, jak zrobić, jak przejąć władzę czy coś innego. Dopiero te głosy się rysują. A wtedy nie było tego.
Mało tego, ktoś mówi, że Związek się znów cofa. Ja mówię wszem i wobec: Związek się nie cofa, tylko do tej pory – też to mówiłem na tamtym posiedzeniu – mieliśmy drobne sprawy, podwyżka, wywalenie, coś takiego. Doszliśmy do spraw cholernie poważnych, politycznych, i w tym momencie tylko razem, tylko kupą, tylko zrozumieniem, a nie żadnymi partiami, nie podziałami, tylko razem, kupą przedyskutować: co wtedy, jeśli jest konfrontacja, co, jak unikamy konfrontacji, co dla ludzi, żeby z nami byli i co dla władzy, żeby nas rozumiała, a my osiągali cele. Jeśli te koncepcje główne zrozumiemy, to wtedy podejmujemy się walki. Ale pamiętajmy, że ludzie dzisiaj chcą jeść. Naprawdę, już nawet ktoś bezczelny bez przerwy mi światło wyłącza. Uparł się na mój blok. Wczoraj miałem też gości, no nie mogłem, bo nie miałem światła. A więc na psychikę działają. (Andrzej Słowik, jak ty mówiłeś, ja cię nie lekceważyłem, dlatego też siedź jak człowiek, nie jesteś w knajpie.)Proszę państwa, jeśli chodzi o sytuację, dalej mówiąc, (proszę uprzejmie, nie wygłupiaj się Andrzej, bądź poważny wreszcie) – były trzy spotkania z Prymasem, dwa te wcześniejsze, po których wyszły te trzy listy, o których wiecie. Ostatni list, do mnie kierowany, dopiero do państwa doszedł.
Te inne niektórzy znają, niektórzy nie znają. A więc, czy te spotkania były potrzebne, to po tych listach oceńcie. Nie będę ja ich oceniał. Po wczorajszym spotkaniu, znaczy nie wczorajszym, przedwczorajszym, wczoraj ja wróciłem z Warszawy, na tym spotkaniu byłem godzinę sam z Prymasem w cztery oczy, i tego już komentować nie można, bo bym nie był dżentelmenem, a udaję, że jestem. Ale potem byli na spotkaniu Ka-rol Modzelewski, Seweryn Jaworski, i jeszcze paru ludzi. A więc znają te stanowiska i wiedzą, że Kościół rzeczywiście prosi o umiar, o zrozumienie i o to, żebyśmy jako Polacy starali się dogadywać.
Oczywiście, żebyśmy w ogóle dogadywali, musimy mieć stanowiska na dziś, a w generalnych rozstrzygnięciach nie mamy zdecydowanych stanowisk. Wiemy, że żeby nawet w ogóle żądać, mówić o porozumieniu, to jak tu nawet Jasio Rulewski mówił i inni, są różne koncepcje. Ja feruję koncepcję, podobnie do Jasia Rulewskiego, tylko Jasio nie zauważył jednej rzeczy, że nie ma tu, nie ma czegoś przejściowego. To znaczy, żeby to nam się udawało, to będzie tam rząd tymczasowy, ale ten rząd z Lońki, znaczy nie przyjedzie z nieba, tylko ten rząd musi ktoś zacząć, a więc ja widziałem w tym, że ta koncepcja trzech, którą kiedyś ferowałem, która przygotuje to, co Ja-sio mówił, oczywiście i referendum, i wybory, i ordynację, i kandydatów, i listę itd., itd.
A więc dlatego ferowałem, bo myślałem, że ci właśnie, ta trójka, nie bezpośrednio trójka, tylko ta trójka deleguje np. po dziesięciu ludzi. I tam będą, partia się nie obrazi, bo tam będą wszystkie partie i ZSL i PZPR, ale jako jeden głos, albo dziesięć głosów i z naszej strony dziesięć głosów. I tak do odpowiednich tematów podeślemy odpowiednich ludzi, i oni mówią: znów po dziesięciu my dajemy i wy „Solidarność” dziesięć. Oczywiście, w temacie gospodarczym, w temacie przygotowania wyborów, w temacie przedyskutowania, jak wybory mają wyglądać. To miał być zaczyn, który miał wyczyścić sprawy, i sejmowe i radnych i co dalej itd., itd.
A więc tak wygląda pokrótce moje rozumowanie w tym kierunku. Jednocześnie zdajmy se naprawdę sprawę, doszliśmy do tego momentu, który ja przewidywałem dopiero na wiosnę, że jeszcze będę unikał, obrywał od was, będziecie mnie kłócić, do wiosny chciałem prze-trzymać, nie chciałem, żeby doszło do tych politycznych rozwiązań teraz.
Jednak do Radomia dojechałem, dalej widzę, że nie dojadę, bo za duży opór wewnętrzny, nieporozumienia między nami, więc poszłem na to, że nie ma wyjścia, te polityczne rozwiązania muszą być wcześniej. Dla-tego ten Radom był taki, dlatego też przestałem być dobrym Wałęsą, bo ktoś uwierzył, że ja jestem dobrym Wałęsą. I wy uwierzyliście w to, że już zdrajca, że kupił itd., a to wcale tak nie było. Tylko w taktyce, tak powinno wyglądać, żeby jak najwięcej ludzi rozumiało.Jednocześnie jeszcze jedno szanowni działacze, jeszcze jedną rzecz podnoście i to błyskawicznie – że niezależnie od tego czy „Solidarność” istnieje, to nawet bardzo dobrze, bo gdyby nie istniała, krach gospodarczy i tak by był.
Tłumaczcie wszem i wobec w waszych pismach, że krach gospodarczy by był jeszcze większy i jeszcze większe mordobicie, gdyby nie było „Solidarności”. My łagodzimy, my działamy w kierunku władzy, że ich nikt nie wyrzuca i nie strzela, ale krach byłby gorszy bez nas, bo ludzie by naprawdę rozrywali sklepy, rozbijali itd. Więc jak najszybciej wytłumaczyć ludziom, że gospodarczy krach był nieunikniony, władza o tym wiedziała i mogła nawet przyzwolić nam na powstanie.
Mogła nawet przyzwolić na powstanie. Bo wiedziała, że to będzie amortyzator, który będzie rozsądny, rozważny, nie będzie zdmuchiwał partii, władzy, itd., itd. Jeśli to ludzie zrozumieją, to nie będą nam zarzucać, że przez „Solidarność” nie ma papierosów, że kolejki dłuższe itd., itd. Wtedy będziemy mieli trochę spokoju. Jednocześnie ludzie zrozumieją, że tego tematu i tej walki teraz nie wygramy, jeśli Łódź będzie chciała mieć pięć województw i tam kombinowała sobie, bo coś tam jej wyjdzie, jeśli ktoś tam stanie za przedszkola, a ktoś inny za to. Dziś frontalne, główne zadania, główne zadania to dla ludzi, tzn. te kolejkowe, paczkowe, pomoc, szukanie w piwnicach itd. Dla ludzi. Mało tego, korzystanie znów z tego samorządu, który budujemy. No wstyd, dopiero dwadzieścia procent zakładów ma samorządy.
A przecież już niektórzy w Łodzi pięknie zrobili – odszukali, że ktoś produkuje łożyska, które ktoś inny przerabia i przetapia. Nonsens, w to miejsce można widły robić. Jak ludzie zobaczą, że gospodarzymy my, to trochę lepiej, bo jak nie idą łożyska, to idą widły, jak nie widły to brony, zamiast głupoty. A więc korzystanie z samorządów i robienie dla ludzi coś, że to my lepiej gospodarzymy, logiczniej itd. I wtedy, kiedy to pokażemy, to łączymy tę resztę ludzi i tych tchórzliwych itd. – wtedy można pokusić się opracować te ordynacje wyborcze, te cele sejmowe itd., ale to już jest dla działaczy, a nie tak bardzo dla ludzi.
Bo znów nie mówcie, że wasza załoga, czy wasz Region, to on tak bardzo was poparł. Bo, oczywiście, wystąpi Jasiu i jego poprą, dostanie brawa, i wystąpię ja i ja dostanę brawa, chociaż będę odwrotnie mówił. Tak jest z mentalnością ludzką. I tak można to sterować, wy jako działacze o tym dobrze wiecie. A więc my odpowiadamy za te główne nurty, rozstrzygnięcia polityczne. My na nie przygotowujemy się i oczywiście dyskutujemy je, ale w zakładach pracy robimy coś dla ludzi. To chyba tyle, co chciałem z tych ogólnych spraw państwu powiedzieć. Na temat ustawy o Związkach i o niebezpieczeństwie, jakie istnieje, to chyba teraz powiem może parę słów. Oczywiście, moim zdaniem, wpuszczono nas znów w kanał. Ktoś zasugerował, wielkie niebezpieczeństwo tych predyspozycji przez Sejm udzielonych rządowi, po to, żeby nam wprowadzić ustawę o związkach, cholernie niekorzystną.
Oczywiście, my się na tamtym skupiliśmy, a z boku szczurem ustawa o związkach, która to samo prawie robi, oprócz tego, że można jeździć sobie do Łodzi i z powrotem. Ale pozostałe rzeczy dały nam tak samo w nos mocno, jak i tamto – bo zawieszenie trzy miesiące prawa do strajku, bo w tym strajku można zrobić ceny i rozwiązać Związek i pozamykać itd. Bo taka jest ustawa. Oczywiście my dawaliśmy inną ustawę, ja zaprotestowałem, nie wiem, czy macie to, dawaliśmy inną ustawę, w której mówiono, że oczywiście, w niektórych sytuacjach, to się zgadzamy na zawieszenie prawa do strajku, ale w tym momencie nie wolno robić ani podwyżek cen, ani zamykać, ani rozwiązywać Związku itd. To wszystko nam nie przechodzi na razie i ta ustawa, gdy i ona wejdzie to będzie to samo, co nam proponowano. Dziękuję bardzo, później się włączę.
Jan Olszewski:
Władza nas, po prostu, może przetrzymać i te ostatnie strajki, strajki w Stalowej Woli, strajki w Żyrardowie, strajki w Zielonej Górze, prowadzone niesłychanie uporczywie, prowadzone z niesłychaną ofiarnością, prowadzone niebywale solidarnie, prowadzone stolicami regionów, które doprowadziły aż do zwycięstwa, w tej chwili te strajki przestały być sprawą dokuczliwą dla władzy. Są dokuczliwe dla społeczeństwa, nie są już w tym stopniu dokuczliwe dla władzy. Czy broń zastępcza, którą jest proponowany strajk czynny, może przywrócić nam inicjatywę? Bardzo bym chciał.
Ja nie jestem proszę państwa ekonomistą, ale ja tutaj przypominam zdanie profesora Kurowskiego i muszę powiedzieć, że rozmawiałem na ten temat z wieloma ekonomistami i nie usłyszałem ani jednego przypadku, żeby mi powiedziano, że koncepcja strajku czynnego uważana jest za możliwą. Proszę państwa, ja nie chcę tutaj fetyszyzować zdania teorii. Praktyka często zaprzecza najbardziej ugruntowanym teoriom, być może, że strajk czynny jest koncepcją rewelacyjną, która nam przyniesie sukcesy. Tylko ja zwracam uwagę, że ona nigdy do tej pory nie została sprawdzona, nie możemy z niej czynić zasadniczej broni strategicznej Związku. Nie mamy do tego prawa.
Jeżeli byśmy natomiast sprawdzali, to na pewno nie możemy jej sprawdzać od razu w konfrontacji, która miałaby w rezultacie przynieść albo zwycięstwo, albo ostateczną klęskę Związku.>Proszę państwa, jest może jeszcze jedna metoda, do której można się uciec i do której może być tendencja, żeby się uciec. Mianowicie, myśmy od Sierpnia przyjęli zasadę: nie wychodzimy na ulicę. Oczywiście, od tej zasady można odstąpić, można próbować wyjść na ulicę. Można przy-jąć formę nacisku związkowego, nacisku społecznego przez manifestację uliczną. To jest jakaś forma walki.
Tylko chciałbym zwrócić uwagę, że jest to forma walki strachem, ogromnie niebezpieczna, mająca własną swoją logikę, która przy pewnej uporczywości, masowości zjawiska, niesłychanie rozszerza margines możliwości konfrontacji. Nie sądzę, abyśmy w tej chwili, poza sporadycznymi wypadkami, mogli się do tej broni uciekać.Powstaje zatem pytanie: co mamy robić? Co może robić Związek? Czy w tym momencie ma jakiś skuteczny środek nacisku na władzę? Myślę, że to o czym tutaj mówimy – sprawa referendum – może być ewentualną taką szansą. Powiadam, nie chciałbym tutaj kategorycznie w tej sprawie się wypowiadać. Powinniśmy szukać i wydaje mi się, że w tym kierunku można skoncentrować nasze poszukiwania.
Ale zdajmy sobie sprawę, że referendum to nie jest też sprawa specjalnie łatwa do przeprowadzenia. Gdybyśmy w tej chwili mogli na przykład skorzystać z tej broni natychmiast, to stanęlibyśmy wobec ogromnych trudności technicznych. I do użycia tej broni również Związek musi się starannie przygotować. To wymaga pewnego czasu. Myślę, że sytuacja powstała nie stwarza nam innej alternatywy, wobec porozumienia narodowego, jak alternatywy na-rodowego rozejmu.
Co ja przez to rozumiem? Rozumiem przez to taką sytuację, w której Związek nie wchodzi w trwałe porozumienie, trwały układ. Natomiast, przez rozwiązywanie, próby rozwiązywania zagadnień praktycznych, stwarza na pewien okres sytuację pewnej stabilizacji gospodarczej i w państwie. Czy to jest możliwe? Do tego jest, oczywiście, potrzebna uzgodniona reguła postępowania, co najmniej dwustronna. My nie możemy sami przyjąć zasady rozejmu, jeżeli będziemy atakowani przez drugą stronę.
No i, proszę państwa, zdajmy sobie sprawę, inicjatywa jest w tej chwili, mimo wszystko, w rękach społeczeństwa. W tym kraju działają trzy siły, jak to wielokrotnie podkreślałem: Związek, Kościół i władza. Kluczem do zwycięstwa Związku, kluczem do sukcesu, jest to, aby Związek działał w porozumieniu i z poparciem Kościoła.
Tam, gdzie doszło do zróżnicowania stanowisk, gdzie byśmy tego poparcia nie mieli, to narażamy się na moralną i psychologiczną porażkę. Dlatego jest sprawą niesłychanie ważną, takie działanie, taki kierunek działania Związku, które to moralne wsparcie ze strony Kościoła, najwyższego narodowego autorytetu moralnego, będzie mieć. Sytuacja, w której władza staje w obliczu jednolitego stanowiska tych dwu wielkich sił społecznych stawia ją w sytuacji beznadziejnej. W sytuacji, która ją zmusi do ustępstwa. Dlatego musimy o tym pamiętać, formułując te problemy praktyczne i te postulaty, które by te praktyczne problemy tego kraju rozwiązywały.
Myślę, że zespół tych postulatów został ustalony i zakreślony w radomskiej uchwale w zasadzie prawidłowo. I myślę, że tutaj niczego nie mam do dodania, może być tylko kwestia pewnych priorytetów, niektórych z tych postulatów przed innymi. Ale to jest już inna sprawa. Ale oczywiście musimy sobie zdawać sprawę z tego, że może się okazać, że stoimy w sytuacji, kiedy przeprowadzenie ich okaże się niemożliwe ze względu na stanowisko strony przeciwnej. I wtedy powstaje problem, jaką mamy alternatywę?Myślę, że tą alternatywą jest, oczywiście, tylko referendum w sprawie wyborów sejmowych.
Ale to jest broń ostateczna Związku i myślę, że nie można jej użyć wcześniej, błędem byłoby występowanie z tą bronią wcześniej nim, po pierwsze, mamy sprawdzone środki techniczne do pro-wadzenia tego referendum, po drugie, nim wyczerpiemy wszystkie możliwości sprawdzenia tego, co nazywam rozejmem narodowym. Dopiero wtedy, jeżeli się okaże, że w tym zakresie nasze starania są torpedowane konsekwentnie przez stronę rządową, że szans na taki rozejm nie ma, dopiero wtedy jesteśmy uprawnieni, będziemy zmuszeni do postawienia sprawy w ten sposób, aby żądać rozwiązania kryzysu państwowego poprzez przedterminowe wybory sejmowe.
Myślę, że wtedy, w warunkach oczywistej obstrukcji władzy przeciwko „Solidarności”, poprze ten postulat także Kościół i poprą wszystkie zbiorowe siły tego społeczeństwa. I wtedy my będziemy liderami tego frontu porozumienia narodowego.Proszę państwa, ja wiem, tutaj powiedział profesor Kurowski: „co mamy uwiarygadniać przez ten rozejm?” Ja myślę, muszę powiedzieć, że my z całą pewnością nie powinniśmy uwiarygadniać władzy, władzy sprawowanej przez partię, ale my musimy uwiarygodnić państwo polskie, polską państwowość, która jest naszą wspólną własnością, jest naszą własnością, własnością tego narodu.
Bez zaangażowania się w tę sprawę, bez współpracy z Kościołem i zmuszenia władzy do współpracy z tymi czynnikami, nie uwiarygodnimy naszej państwowości. Gdyby się ten trzeci partner chciał od takiej współpracy uchylić, dopiero wtedy może-my uciec się, musimy, mamy moralne prawo, mamy moralny obowiązek uciec się do tego ostatecznego nacisku, do żądania przedterminowych wolnych wyborów, rozwiązania tej sprawy poza trzecim czynnikiem, poza czynnikiem władzy. Dziękuję bardzo.
Bronisław Geremek: –
Myślę, że jest w tej chwili moment taki, kiedy nie ma mądrych. I to nie dlatego, że jest akurat takie spięcie, zwarcie, tylko po prostu Związek wychodzi kilka miesięcy po swoim zjeździe i rozważa strategię i swoje zadania. Tu korzystam z okazji, bo jak mecenas Siła-Nowicki zawsze mnie upomina, jeżeli zakłócam porządek, żeby zwrócić się też do niego, że przeszkadza mi w mówieniu… Mianowicie, chciałbym powiedzieć tak: po pierwsze, jesteśmy w tej chwili w pewnej sytuacji związkowej, wewnętrznej. Jest mobilizacja Związku i ta mobilizacja Związku nie tylko jest faktem, ale jest pewną wartością życia związkowego, ale jest wartością życia kraju.
Tak się stało, że władze po-stawiły Związek nasz i kraj w zagrożeniu i to zagrożeniu podstawowym, kiedy nie program nasz, nie interesy Związku, ale samo istnienie Związku stanęło pod znakiem zapytania. I pod znakiem zapytania w ten sposób stanęła Polska posierpniowa. I na to odpowiedź jedyna, jaka mogła być, to właśnie ta: że Związek, którego programem nie była konfrontacja i nie jest konfrontacja, jest gotów do obrony i wydaje mi się, że ta postawa konsekwentna Związku, rozpoczęta od momentu teleksu Lecha Wałęsy o gotowości w Zarządach i trwająca po dziś dzień, jest normalną sytuacją Związku w momencie zagrożenia.
I że tak właśnie, w sytuacji takiej agresji, w której sposób załatwienia sprawy w WOSP-ie może być przygrywką do sposobu załatwienia sprawy w Polsce, taka musi być postawa Związku. I teraz pytanie: co to znaczy w tej chwili? Otóż w tej chwili oczekujemy decyzji. Jest uchwała władzy partyjnej, władzy partii, która rządy sprawuje, polecająca wprowadzenie tego właśnie systemu nadzwyczajnego. I stoimy teraz przed sesją sejmową, której termin zakończenia nie jest znany. I oznacza to zatem, że Związek w tej gotowości obronnej, którą rozpoczął od Radomia, musi pozostawać do chwili, gdy decyzje zapadną. I tak, żeby jasne było, że jeżeli zapadają decyzje w sytuacji nad-zwyczajnej, w sytuacji wyjątkowej tego stanu wyjątkowego, który nawet w Konstytucji nie istnieje, że Związek na to ma jedną tylko odpowiedź.
Czy to oznacza, że program, który pierwszy Zjazd ustalił jest tu opuszczony i nieaktualny? W moim przekonaniu, jest on bardziej aktualny niż kiedykolwiek. Wielki wysiłek propagandy idzie teraz wokół Frontu Porozumienia Narodowego. Frontu, którego autorem był premier i pierwszy sekretarz kilka tygodni temu, bo przecież na Zjeździe partii jeszcze sprawa nie stanęła. Stanęła właśnie jako propozycja po tej, która padła ze strony naszego pierwszego Zjazdu, propozycji porozumienia społecznego. Nam rzeczywiście chodzi o porozumienie.
Ale co znaczy porozumienie? Znaczy, że trzeba ratować doraźnie, że trzeba zastanawiać się nad tym, jak wyjść z kryzysu, że trzeba zastanawiać się nad tym, jak zmieniać struktury, że trzeba tworzyć system kontroli społecznej. Taki, który zastępuje nie istniejący i normalny system przedstawicielski, który by odpowiadał sytuacji Polski posierpniowej, bo to przecież inny krajobraz polityczny, a cały kraj usiany jest tym budowanym już krajobrazem przedsierpniowym.
Oznacza to także postawienie pytania: w jaki sposób określone ma zostać miejsce PZPR, które jest konstytucyjnie określone i do którego Związek się ustosunkowywał? Jak ma ono być określone w systemie pluralistycznym, w systemie politycznego pluralizmu? I to właśnie – zakładając, że jest możliwość ewolucyjnego rozwoju sytuacji – to właśnie musi podjąć rzeczywiste i realne porozumienie, zastanowić się nad tym, jakie są granice przywilejów i w jaki sposób, i jakie mechanizmy rozbić mogą monopol.
Bo monopolu Związek nigdy nie akceptował i akceptować nie może. Odrodzenie agresywnych działań wobec Związku jest przecież próbą przywrócenia nomenklatury, i to przywrócenia nomenklatury i na system gospodarczy. To, że Związek osłabł w działaniach na rzecz samorządu pracowniczego, to przecież już w tym się właśnie wykłada, że znowu odżywa nomenklatura w gospodarce. A nomenklaturę w oświacie niszczy się, gdy Związek potrafi ją niszczyć. Tak, jak w Lublinie, gdzie właśnie powstała wojewódzka rada, społeczna rada oświaty narodowej, która jest tworem oddolnym.To właśnie prowadzi mnie do twierdzenia, iż rzeczywiście bardzo ważne jest, aby to porozumienie, o czym mówił kolega Bogucki, tworzyło się na pewnych zasadach, które są określone od góry.
Ale ja bym jednak opierał się i bronił tego, że proces oddolny, który był zawsze siłą „Solidarności”, tutaj jest nią także. Nie dlatego, żeby wstępować w układy jakiekolwiek instytucjonalne, to zgoda, ale właśnie możemy zadania porozumienia, te o których mówiłem, zadania porozumienia możemy tworzyć, i to już, w tej chwili, właśnie wytwarzając, czy to systemy kontroli, kontroli żywności, jak to robiliśmy, kontroli oświaty narodowej, programu oświaty, żeby wróciła prawda do nauczania historii, czy nauczania literatury polskiej.
Możemy to robić, i możemy także, i w tym słabi jesteśmy do tej pory, ażeby wokół „Solidarności” miejskiej wytwarzał się już w tej chwili pewien zespół instytucjonalny, odpowiadający porozumieniu z „Solidarnością” wiejską, z NZS-em i z innymi organizacjami. Do tej pory nie zdołaliśmy stworzyć takich podstaw wspólnego języka, a to trzeba. Dlatego, że wtedy właśnie zadania porozumienia narodowego realizujemy.
Chciałem wreszcie powiedzieć, że to oznacza także zmęczone społeczeństwo. Zmęczone jest nie tylko życiem codziennym, ale jest także zmęczone niekonsekwencją i niejasnością strategii i polityki naszego Związku. I sprawa konsekwencji w polityce Związku, jasności tej polityki, dotarcie jej do każdego z członków, jest jednym z najważniejszych naszych zadań. Rozpocząłem właśnie od sprawy programu radomskiego, ten program został zrozumiany i w gruncie rzeczy podejmując tę ideę, że referendum jest jedną z ważnych form działania Związku i budowania siły Związku.
Niech właśnie referendum określi, czy rzeczywiście prawdą jest, co mówi oficjalna propaganda, że to tylko zbuntowane, zradykalizowane i kontrrewolucyjne kierownictwo wbrew masom czegoś chce. Postawić zatem pytanie: czy rzeczywiście z programu radomskiego podstawowe sprawy, czy są zadaniami realizacji programu uchwalonego przez Zjazd, są aprobowane przez członków? Ja sądzę, że są takie trzy zadania, o których mówi program radomski: reforma ekonomiczna, kontrola żywności, tworzenie Społecznej Rady Gospodarki Narodowej, uspołecznienie środków masowego przekazu, właśnie ze Związkową Radą, o której była mowa, i z natychmiastowym zapewnieniem dostępu do telewizji, ze zniszczeniem tego obłudztwa, z którego płynie nieprawda i nienawiść, jaką jest nadal DTV.
I wreszcie sprawa samorządu terytorialnego i demokratycznych wy-borów. Ograniczając w tej chwili horyzont nasz bezpośredni do samo-rządu terytorialnego, dokonujemy jednocześnie próby demokracji i dokonujemy próby referendum. Dlatego, że ta droga referendum, jeżeli nauczymy się nią posługiwać, możemy się posługiwać stale i właśnie idąc do przodu, tzn. dalej reagując na brak reakcji ze strony rządu i reagując na negatywne reakcje ze strony rządu.
O ile zużyła się forma strajku, to wydaje mi się, że trzeba też powiedzieć, że zużyła się forma negocjacji, takiej właśnie, którą zakończył się strajk sierpniowy, ale która potem zużywała się, bo nabrała gabinetowego charakteru, bo zabrakło jej właśnie zaplecza wielkiej sali i zaplecza Stoczni. I wobec tego trzeba zastanawiać się nad tym, jaką rolę można przypisać formułowaniu zadań. Tak właśnie, jak to zrobił Radom, czy tak, jak zrobiło to Prezydium KK we wstępnym chyba etapie negocjacji. Znaczy, formułując o co chodzi. I to, o co chodzi, to my mówimy nie tylko władzom, ale mówimy wówczas, przede wszystkim, społeczeństwu. I zdaje mi się, że tu trzeba się nad tym zastanawiać, w jaki sposób prowadzić ten typ rozmów czy negocjacji bez gabinetowej negocjacji?
Kończąc wreszcie, chciałbym powiedzieć, że w moim przekonaniu oznacza to, że Związek teraz jest w pewnej sytuacji i że jest to sytuacja walki wydanej przez drugą stronę, agresji rozpoczętej przez drugą stronę, i Związek stoi tutaj na pozycjach obronnych i te pozycje obronne musi utrzymać. Czy to, co się dzieje w Związku, to poparcie, które jest poparciem masowym Związku w tej chwili, dla działań właśnie całym Związkiem, dokonało rozładowania konfliktów lokalnych? I tego nie wolno zbyć w taki tylko sposób, że właśnie coś, teraz, a decyzja zapadła inna.
Rozumiem, że decyzja może powstać tylko wtedy, jeżeli zmieni się sytuacja. W tej chwili Związek jest w stanie zagrożenia i na stan zagrożenia odpowiada obroną, natomiast jednocześnie, wydaje mi się, jasne powinno być, że Związek nadal i zawsze jest gotów do realizowania porozumienia. To jest porozumienia budowy, porozumienia działań, porozumienia wokół tego, co pierwszy Zjazd określił jako program Związku.
Andrzej Gwiazda:
Więc koledzy, przez ten czas ostatni, w każdym bądź razie przegrywamy propagandowo, i to zdecydowanie przegrywamy propagandowo. Wydaje mi się, że podstawowym powodem tego, że propagandowo przegrywamy – to już koledzy poprzednio podkreślali – jest to, że Związek nasz dobrze kontruje, natomiast nie jest w stanie przeprowadzić propagandy pozytywnej. Otóż wydaje mi się, że podstawowym powodem tego jest, że Związek nasz tworzył własną solidarnościową nowomowę, czyli znowu tworzył język, który służy nie informowaniu, nie porozumiewaniu się, tylko język, który służy kłamstwom. Używamy powszechnie we wszystkich naszych pismach, dyskusjach, w ciałach przedstawicielskich, na obradach, języka, w których używa się słów i określeń, które naprawdę nic nie mówią, dlatego, że są tak wieloznaczne, że każdy podkłada sobie pod to pojęcie zupełnie inną treść. Jednym z takich słów stała się „konfrontacja”, drugim „prowokacja”.
Koledzy, jeśli wychodzi działacz krajowego szczebla i mówi, że podwyżka cen to jest prowokacja, no to, moi drodzy, naprawdę, tylko siąść i płakać, no, tylko siąść i płakać. Bo, co to znaczy? My w związku z tym przez osiem miesięcy nie broniliśmy interesów ekonomicznych naszych członków, w przekonaniu, że to są prowokacje rządu, że oni tylko po to ograbiają naród z pieniędzy, obniżają stopę życiową do po prostu katastrofalnego poziomu, bo chcą nas sprowokować. W związku z tym myśmy się sprowokować nie dali i ludzie są głodni.
Przez te pół roku, w zasadzie osiem miesięcy już mija, Związek prowadził politykę, która rzeczywiście i w całej rozciągłości rezygnowała, i to świadomie rezygnowała, z interesów obronnych, obrony w ogóle swoich członków. Chciałem powiedzieć interesów ekonomicznych i przypomniało mi się te trzysta procesów, które prokuratura prowadzi przeciwko działaczom „Solidarności”. Nie tylko Moczulskiego przez czternaście miesięcy czy piętnaście nie potrafiliśmy wyciągnąć z więzienia, ale nie potrafimy również powstrzymać ataków władzy poprzez prokuraturę na naszych członków, na naszych działaczy, na redaktorów pism. I Związek dziesięciomilionowy, podobno strasznie silny, którego nikt w tym kraju nie może ruszyć, okazał się tu-taj całkowicie bezradny.
My już nie jesteśmy w stanie, po półtora blisko roku działalności, istnienia, nie tylko bronić interesów ekonomicznych, ale również bronić swoich członków przed represjami. Wystarczy spytać rolników, jak w tej chwili zachowują się te prowincjonalne władze UB czy milicji wobec aktywistów, wobec działaczy związku rolników, żeby się przekonać, że tutaj nie tylko nie potrafimy powstrzymać procesów, nie potrafimy również powstrzymać przemocy fizycznej. Koledzy, w tej chwili dyskusja tak jakoś przedziwnie idzie spokojnie, a przecież jesteśmy świadkami załamania, całkowitego załamania i upadku dotychczasowej linii polityki Związku…
Na tym urywają się nagrania magnetofonowe… Co jeszcze zapisałem wówczas, na gorąco: Głównym przedmiotem sporu podczas zebrania Komisji Krajowej było pytanie: czy pójść dalej niż tzw. uchwała radomska? Innymi słowy – czy stawiać na porządku dnia zagadnienie systemu władzy w Polsce oraz kwestię wolnych wyborów do rad narodowych i Sejmu? Wałęsa i niektórzy doradcy uważali, że nie wolno pójść ani milimetr dalej niż w Radomiu. Jacek Kuroń – który nie podpisał oświadczenia doradców w tej sprawie – również był przeciwny propozycji przeprowadzenia wolnych wyborów, zgłoszonej przez Rulewskiego ponieważ byłaby to wówczas „wojna przed wojną”. Oczywiście, twierdził Kuroń, władza leży na ulicy wystarczy się po nią schylić, ta sprawa nas czeka, trzeba ją społeczeństwu sygnalizować, jednak nie należy teraz wpisywać tego w program Związku, a trzeba realizować uchwałę radomską. Karol Modzelewski zaproponował, żeby przyjąć oficjalnie program radomski, ustalić termin strajku generalne-go na wypadek przyznania rządowi nadzwyczajnych pełnomocnictw, zaprotestować przeciwko zmienionej przez rząd ustawie o związkach zawodowych, postawić sprawę wyborów do Sejmu, choć nie przedterminowych, gdyż to oznaczałoby wypowiedzenie wojny. Modzelewski postulował także, żeby przyjęty na posiedzeniu KK program radomski został poddany referendum ogólnospołecznemu.W efekcie dwudniowej dyskusji, przyjęto uchwałę radomską, jak również uchwałę, składającą się z dwóch części zaproponowanych przez Rulewskiego i Modzelewskiego. Ta druga uchwała zapowiadała – w wypadku fiaska prób zawarcia z władzą porozumienia społecznego na wa-runkach określonych w Radomiu – przeprowadzenie wiosną 1982 r. referendum ogólnozwiązkowego lub ogólnospołecznego na temat i sposobu sprawowania władzy w Polsce. Odstąpiono od pomysłów typu rząd tymczasowy.Wałęsa, jak pamiętam, nie wziął udziału w głosowaniu nad tą uchwałą. Był na sali, siedział pośrodku prezydium, nabijał fajkę i nie podniósł ręki ani przy pytaniu, kto jest za, ani kto jest przeciw, ani kto się wstrzymał.Myślę, że jego zachowanie nie wynikało z lekceważenia KK, jak to niektórzy są skłonni interpretować. Był już późny sobotni wieczór, po godzinie dziesiątej, z kraju napływały przez cały dzień informacje o podejrzanych ruchach milicji i wojska, przyszły wiadomości o aresztowaniach działaczy Ruchu Młodej Polski, właśnie wyłączono teleksy… Sądzę, że Wałęsa czuł, iż żadne uchwały nie mają już jakiegokolwiek znaczenia. W atmosferze tej sali, gdzie w sierpniu ’80 zawarto porozumienie między robotnikami i komunistami, a teraz toczyły się obrady Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, było coś trudnego do nazwania, coś niejednorodnego – pomieszanie euforii z prostracją, woli czynu z niemocą, łaknienia zwycięstwa z poczuciem nieuchronności klęski. Miałem cały czas wrażenie nierealności tych obrad. Wiedziałem doskonale, że tutaj się na głos wypowiada pragnienia większości narodu, jednak nie wiedziałem, czy czasem naród sam się nie przelęknie własnych pragnień…
Ze Stoczni wychodziliśmy około północy, zmęczeni i znużeni. Miałem poczucie jałowości tych dni. Napływające z kraju wiadomości, stanowisko władz prezentowane w oficjalnej propagandzie składało się na ponury obraz najbliższych tygodni i miesięcy. Ani przez chwilę nie podejrzewałem jednak, że zdradziecki cios zostanie zadany Związkowi i społeczeństwu już za kilkanaście minut. Cios szykowany z premedytacją od kilku, a może nawet od kilkunastu miesięcy.
Była druga w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., kiedy Krzyś Wyszkowski, niejako puentując swój własny wywód o dojściu przez Związek do ściany dogmatyzmu i pychy władzy, wzniósł śliwowicą toast za śmierć „Solidarności”. Siedzieliśmy w barku sopockiego „Grandu”. Od lewej: Wyszkowski, Jan Strzelecki, Tadeusz Mazowiecki i ja. Upiorna, hałaśliwa muzyka zagłuszała naszą rozmowę. Co gorsza, stołek, na którym siedziałem, był zdezelowany, obniżony o pół metra – ledwie wystawałem ponad kontuar, a słowa przelatywały nad moją głową. Niewiele więc słyszałem z tego, co kto mówił. Uśmiechałem się głupawo, kiwałem głową i co pewien czas wznosiłem kieliszek do góry.
Wszyscy byliśmy znużeni obradami Komisji Krajowej. Mazowiecki za-proponował tę – jak się później okazało: zbawienną – śliwowicę; dzięki niej mogliśmy przetrwać kilkanaście najbliższych godzin w stosunkowo niezłej formie.
W parę minut po toaście Krzysia, do baru wpadło kilku młodych mężczyzn, krzycząc: „Nasi” obstawili hotel! Zomo przyjechało! Już są skurwysyny!
Błyskawicznie znaleźliśmy się na górze w pokoju Mazowieckiego. Wi-dok z okna na plażę nie był zachęcający: łokieć przy łokciu stali milicjanci uzbrojeni po zęby, w hełmach i z wielkimi tarczami. Szczelnym kordonem obstawiono cały hotel. Na korytarzach hotelowych skrzykiwali się ludzie z „Solidarności”. Postanowiliśmy być wszyscy razem, po kilkanaście osób w pokoju – lepiej, żeby nie brano nas pojedynczo.
Przypomniałem sobie, jak kilka godzin temu, podczas obrad KK, Konrad Maruszczyk, sekretarz gdańskiego Zarządu Regionu, zadzwonił do wojewody Kołodziejskiego z pytaniem, co mają oznaczać ruchy wojska i policji? „Ach, to nic, nic – uspokajał wojewoda – to tylko milicja przeprowadza akcję „Pierścień-3”, wymiatanie melin itp. To tylko to.” – „A przy którym numerze nas zwiniecie? – zażartował Maruszczyk. – Pierścień piętnaście czy dwadzieścia?” Obaj się zaśmieli i odłożyli słuchawki.
No, więc zaczęła się akcja „Pierścień” i byliśmy już w środku obławy. Ciekawe zresztą, że nikt nie wydawał się być zaskoczony. O informacjach, dotyczących ruchów wojska i policji już wspomniałem. Około godziny 11 wieczorem przerwano w Gdańsku łączność telefoniczną i teleksową. Pamiętam jak na sali KK podbiegł do mnie Janek Walc i krzyknął, że zdołał przekazać do Warszawy jedynie część zasadniczej uchwały KK. „Śpijcie spokojnie” – życzył ironicznie Wałęsa zebranym na zakończenie obrad, po przypomnieniu informacji o podejrzanych manewrach milicji…
W pokoju Mazowieckiego usiłowaliśmy zrozumieć, co się stało i co się stanie. Radio podawało jedynie wiadomości z zagranicy, co zresztą było nader podejrzane. Najwięksi optymiści uważali, że to jedynie demonstracja siły, że pod pretekstem akcji „Pierścień”, członkom KK zostanie uwidocznione jak ich łatwo zgarnąć, uziemić. Jednak hipoteza ta nie ostała się próbie chłodnej analizy. Zbyt wielką machinę puszczono w ruch – sądząc i z widoku za oknem, i z zerwanej łączności – żeby miała to być tylko demonstracja. Skrajni pesymiści sądzili, że zostaniemy wsadzeni na łodzie i wywiezieni w morze; do Szwecji – podpowiadali optymiści. Przeważył wreszcie pogląd centrowy, że zostaniemy aresztowani, i że równolegle aresztowania odbywają się w całej Polsce. Cały czas wisiało w pokoju pytanie: czy ci za oknem to Rosjanie czy Polacy?
Najprzytomniej w tej sytuacji zachował się Karol Modzelewski, który zamiast tracić czas na bezpłodne dyskusje, po prostu się wykąpał.
Tymczasem, powoli, ale systematycznie, milicja wkraczała do hotelu. Najpierw obsadziła schody i korytarze na parterze, następnie uzbrojeni zomowcy obstawili poszczególne piętra. Dopiero wówczas zaczęto przeszukiwać pokoje.
Do pokoju Mazowieckiego, milicja wtargnęła parę minut przed czwartą rano. Nie doczekaliśmy więc kolejnych wiadomości radiowych. Zresztą, najważniejsze zdarzenia działy się na naszych oczach.
Błyskawicznie zaniebieścił się pokój. Zomowcy, w hełmach, z całym rynsztunkiem bojowym poza tarczami, nerwowo wbiegli do środka. Stanęli przy drzwiach, w rogach pokoju, pod ścianami. Krzyczeli, żeby nikt się nie ruszał i nikt nic nie mówił. Mężczyzna w mundurze kapitana milicji, w asyście dwóch cywili, zażądał od nas dowodów osobistych. Zebrał je wszystkie, zaczął przeglądać i wyczytywać nazwiska. Po przeczytaniu nazwiska, wpatrywał się badawczo w delikwenta. Kapitan sprawiał wrażenie, jakby doskonale znał osoby, których nazwiska odczytywał.
Wyszkowskiemu wypadła z ręki fajka i potoczyła się gdzieś pod fotel, na którym siedziałem. Uniosłem się, żeby jej poszukać, ale zomowiec stojący za mną krzyknął: „nie ruszać się!” i siłą osadził mnie w miejscu. Zabroniono nam rozmów.Po kilku minutach ciszy – a policjanci niczego nie wyjaśniali, choć trzeba przyznać, że nikt ich o nic nie pytał – kapitan zaczął wysyłać pojedynczo zatrzymanych, każdego z dwójką zomowców, do ich pokoi. Gdy przyszła na mnie kolej, zabrałem rzeczy, założyłem kurtkę i wyszedłem. Usłyszałem jeszcze jak Mazowiecki mówi: „Niech ktoś z nim idzie, niech nie zostaje sam!” Zomowcy doprowadzili mnie do pokoju, a po chwili z kolejną dwójką milicjantów pojawił się Jan Strzelecki.
Milicjanci przeszukali pokój, w którym mieszkałem razem ze Strzelec-kim i Józkiem Duriaszem (udało mu się uniknąć aresztowania i wrócić w niedzielę rano do Warszawy). Obejrzeli balkon, szafę i łazienkę. Pod łóżka nie zaglądali.
Następnie Janka i mnie sprowadzili na dół. Przy wyjściu z hotelu ugięły się pode mną kolana. Zobaczyłem stojący na drodze szpaler zomowców z pałkami. Nie była to jednak „ścieżka zdrowia”, tylko obstawa drogi do suki. W suce zmieściło się nas ośmiu aresztowanych plus ośmiu policjantów. Zakładano kajdanki, ale nie dla wszystkich starczyło (jak się później okazało, tak było i w innych sukach). Największe wrażenie zrobił na mnie widok „jastrzębia” Strzeleckiego z kajdankami na rękach. Z przodu, na ukos przede mną, siedział Karol Modzelewski, też w kajdankach. Widziałem go kątem oka, jak palił spokojnie papierosa, co pewien czas unosząc do góry srebrzyste bransoletki. Czy myślał o marcu ’81, o swojej dymisji i o tym, że wtedy właśnie – jak głosił – szansa była największa i trzeba było uderzyć? Czy myślał o tym, że Związek przegrał w marcu ’81, wycofując się ze strajku generalnego?
Zomowcy nie mówili nam, gdzie nas wiozą. Nie bronili nam palenia ani rozmów. Byli spokojni, wręcz grzeczni. Ani słowem nie wspomnieli o stanie wojennym – zapewne sami nie wiedzieli. Tak, jak nie wiedzieli kogo wiozą. Wreszcie, po kilkudziesięciu minutach jazdy, suka zatrzymała się. Byliśmy na jakimś dziedzińcu. I znowu szpaler milicjantów. Podtrzymywanie przy wychodzeniu z suki – „panu niewygodnie, pan jest w kajdankach”. Ani jednego obelżywego słowa, ani jednego gwałtownego gestu.
Wprowadzono nas do podziemi budynku, do dużej, ponurej sali. Tam pod ścianami stało kilkunastu naszych kolegów, każdy w asyście dwóch milicjantów. Nas także ustawiono wzdłuż ściany, zdjęto kajdanki. Stopniowo sala zapełniała się znajomymi, kolegami. Stopniowo też uzbrojonych zomowców zaczęli wymieniać młodzi chłopcy w drelichowych mundurach (adepci ZOMO?). Po dwóch godzinach byliśmy w kom-plecie. Zmienił się nastrój, z ponurego, sztywnego rygoru, kiedy to nie można się było ruszyć spod ściany, z nikim rozmawiać, palić, ani siedzieć, na nieco swobodniejszy – zaczęliśmy się grupować, komentować to, co zaszło, siadać na podłodze, ba, nawet palić, chociaż tego zakazu milicjanci bronili najdłużej. Zomowcy czytali „bibułę”, której każdy z nas miał pełno w torbie. Widok jak z upiornego kabaretu.
Ludzie zachowywali się spokojnie. Tylko muzyk z „Grandu”, przypadkowo razem z nami zwinięty, to histerycznie zawodził, to płakał, to przeklinał. On naprawdę niczego nie rozumiał.
Świtało już, kiedy na sali zaczęli pojawiać się esbecy i pojedyńczo wywoływać poszczególne osoby. Wywołany brał swoje rzeczy, wychodził i już nie wracał na salę. Rulewski wyszedł z okrzykiem: „Trzymajcie się chłopcy. Nie damy się!” Seweryn Jaworski, wychodząc wzniósł triumfalnie pięść do góry.Miałem nieodparte i dokuczliwe wrażenie, że zapomniałem czegoś ważnego, najważniejszego powiedzieć najbliższym mi osobom. Nie wie-działem czy i kiedy ich zobaczę. Czułem tylko pustkę urwanego nagle życia codziennego.
Część ludzi położyła się na podłodze i spała. Henryka Wujca trudno było dobudzić, gdy po niego przyszli. Mnie wywołano z sali około 8-9 rano. Zaprowadzono na górę do jakiegoś pokoju, stały tam dwa biurka i kanapa, na której leżał jakiś płaszcz i spał jeden esbek. Jakiś cywil spisał z dowodu moje dane personalne i zrewidował torbę, kurtkę, kieszenie. Zabrano mi wszystkie notatki, papiery i część gazet, a także kieszonkowy kalendarz, znaczek „Solidarności” itp.
Ten, który mnie rewidował, był niski, krępy, tęgawy o pucołowatej twarzy pijaczka dworcowego, drugi stojący obok, ma twarz pociągłą, ciemne włosy i wygląd smutnego studenta, takiego rzetelnego, któremu niezbyt idzie w nauce.
Pucołowaty przeglądał moje gazety i z okrzykiem: „to nielegalne, to nielegalne” zabierał. Wreszcie nie wytrzymałem: – Panie, do wczoraj wszystko było legalne. Patrzy na mnie nieprzytomnym wzrokiem, wresz-cie mruczy: – Ma pan rację – i przestał grzebać w stosie gazet. Ale tych, które zabrał, już nie oddaje.– Niech pan powie – zwrócił się do mnie pucołowaty – czy byliście zaskoczeni?Nim zdążyłem się odezwać, drugi esbek, ten „poważny”, rzucił się na pucołowatego: – A ty, ty – krzyknął – co? nie byłeś zaskoczony?!Zapadła cisza. Słyszę cicho grające radio. Nagle zapowiedź przemówienia Jaruzelskiego. Esbecy nastawiają radio głośniej i pozwalają mi, zapewne specjalnie, wysłuchać tej mowy. Gdy generał skończył gadać, pucołowaty pyta: – No i co teraz będzie, jak pan myśli? Co będzie? – Poważny milczy i obaj z pucołowatym wpatrują się we mnie badawczo.– A panowie jak myślą? – odrzucam pytanie najprostszym dziecięcym sposobem. – Myślicie, że co będzie? Nie boicie się? Bo ja się boję. Znów zapadła cisza. Esbecy patrzą przed siebie, wreszcie pucołowaty wzdycha i mówi wolno wstając: – No, to idziemy. Sprowadza mnie do podziemi. Koniec rewizji i „przesłuchania”. Na dole wprowadzono mnie do innej sali, gdzie już siedzieli wszyscy wywołani uprzednio, między innymi członkowie Prezydium KK, członkowie KK, Jacek Kuroń, Karol Modzelewski… Grupka zomowców stała w jednym rogu sali, nie wtrącając się do niczego. Tylko przy drzwiach, wewnątrz i na zewnątrz, stały uzbrojone warty. W sali panował nastrój klubu towarzyskiego.
Byłem pierwszym, który przyniósł wiadomość o przemówieniu Jaruzelskiego. Musiałem kilkakrotnie opowiadać, co zapamiętałem. – O, załatwiono postulat Związku o abolicji, słyszysz Jacek – zwrócił się ktoś do Kuronia. Znowu dyskusje, prognozy. Ludzie spoza KK, zwłaszcza ci młodzi z prasy związkowej, twierdzą stanowczo, że od poniedziałku zacznie się strajk generalny. Działacze są ostrożniejsi w opiniach. Niektórzy sądzą, że przyjdzie posiedzieć co najmniej rok. Kilka osób, między innymi Stanisław Wądołowski, wdaje się w rozmowę z grupą uczniów (?) ZOMO.
Młodzi chłopcy wyglądają na mocno przestraszonych, speszonych, odpowiadają monosylabami. – Coście zrobili? – mówi Wądołowski. – Czy wy wiecie, kogo my reprezentujemy? Chcecie walczyć z całym narodem? Zomowcy milczą. Wreszcie odzywa się jeden, kędzierzawy blondyn, agresja bije z każdego jego ruchu i słowa:– Jesteście wrogami socjalizmu. To kontrrewolucja.– Co?! – krzyczy Wądołowski. – Tu, patrz tu, mam blizny, strzelano do mnie w siedemdziesiątym w stoczni szczecińskiej. Teraz znowu będziecie strzelać? No, to strzelajcie. Rozmowa jest bezcelowa, urywa się.Stopniowo w naszym „klubie” zjawiają się następni koledzy, już po rewizji i spisaniu personaliów.
Okazuje się, że esbecy działają niekonsekwentnie. Niektórzy zabierają wszystko: czysty papier i notatki, gazety, książki, znaczki „S”, żyletki, noże itp. Inni – właściwie niczego nie ruszają; jeszcze inni – zabierają tylko „bibułę”. W pewnym momencie Antoni Tokarczuk rzuca hasło głodówki – aż do zwycięstwa – i kładzie się na podłodze. – Tak, tak – podchwytuje Jan Łużny – słusznie Antoś, ogłaszamy głodówkę… aż do pierwszego posiłku. Gruchnął śmiech, Tokarczuk niechętnie podniósł się z podłogi.
Rozmowy zamierają, mija poranne ożywienie. Ludzie leżą lub siedzą na podłodze (w sali nie ma żadnych mebli), część śpi. Brakuje papierosów, nie dano nam też niczego do picia czy do jedzenia. Około południa na sali zjawia się dwóch esbeków, jeden trzyma w ręku listę. Procedura jak w poprzednich wypadkach. Esbek czyta imię, nazwisko, każe wziąć rzeczy i wyjść. Wyczytany podchodzi do drzwi, tam dwóch uzbrojonych zomowców bierze go między siebie i wychodzą. Gdy zomowcy wracają, esbek czyta kolejne nazwisko.
Po wyprowadzeniu około 20 osób, w tym wszystkich członków Prezydium KK, niektórych członków KK (m.in. Karola Modzelewskiego, Seweryna Jaworskiego i Jana Łużnego), a także Jacka Kuronia, esbecy wychodzą. Zostajemy w o połowę uszczuplonym gronie. Kolegów chyba gdzieś wywieziono? Mniej więcej około 15-tej w „klubie” znajdują się już wszyscy przywiezieni do koszar poprzedniej nocy, poza nieszczęsnym muzykiem z „Grandu”.
Od Tadeusza Mazowieckiego i Jana Strzeleckiego, których najdłużej trzymano w poprzedniej sali, dowiadujemy się o tzw. deklaracjach lojalności.Okazuje się, że Mazowieckiego i Strzeleckiego zaprowadzono na rewizję i spisanie personaliów w inne miejsce niż nas wszystkich. W pokoju na I piętrze rozmawiało z nimi dwóch cywilów, wyglądających bardziej na oficerów wojska niż policji. Proponowali podpisanie papierka-zobowiązania do zaprzestania działalności na szkodę Polski Ludowej. – Czy ja prowadziłem działalność na szkodę Polski Ludowej? – spytał Jan.– Ależ nie, nie, panie profesorze – zaprzeczali gorliwie cywile. – My znamy pana wspaniały dorobek naukowy. Nam chodzi jedynie o to, żeby pan wykazał zrozumienie sytuacji, realizm w myśleniu.Mazowiecki i Strzelecki, oczywiście, odmówili podpisania takich deklaracji. Cywile bardzo żałowali, poprosili o rozsądek i przemyślenie.
Papierosów już prawie nie ma, chce się pić i jeść. Coraz wścieklejsi miotamy się po sali. Dopiero teraz spisujemy w kilku egzemplarzach listę naszych nazwisk, adresów, telefonów. Kto pierwszy wyjdzie, ma zawiadomić rodziny. Wszyscy stawiamy na Janka Mystkowskiego, operatora telewizji amerykańskiej NBC, który wraz ze sprzętem siedzi cierpliwie pod ścianą (okazało się jednak, że Janek był internowany jeszcze przez trzy miesiące).
Dręczy nas niepokój o rodziny, bliskich. Sami dobrze wiemy, że na razie nic się nam strasznego nie stało, ale czy oni to wiedzą? Przecież nikt nie wie, co naprawdę kryje się za określeniem „internowanie”. Mogą sobie wyobrazić wszystko, co najgorsze.
Spokojem emanuje Mazowiecki. Jest bardzo opiekuńczy i troskliwy wobec innych; działa kojąco. Strzelecki wygląda na nader zaciekawionego sytuacją, w jakiej się znalazł. Krzyś W. tryska wisielczym humorem.
Dobrze po 15-tej na salę wchodzi esbek i wywołuje Mieczysława Ziaję, członka KK, bez rzeczy. Ziaji nie ma około pół godziny. Wreszcie wraca, mówi, że podsuwali mu deklarację lojalności, ale odmówił podpisania. Około piątej po południu buntujemy się i piszemy protest przeciwko warunkom internowania, domagając się jedzenia i picia. Protest, podpisany przez wszystkich, wręczamy podoficerowi milicji, który stoi przy drzwiach. Ten jest wyraźnie zaskoczony, nie wie co zrobić z kartką. Nic nie mówi, wreszcie znika za drzwiami.
Po minucie wpada na salę esbek i mówi: – Bardzo państwa przepraszam, ale my nie byliśmy przygotowani na przyjęcie… (tu zawiesza głos, jakby chciał powiedzieć: „szanownych gości”). Sami nic nie mamy do jedzenia, ani do picia. Jednocześnie chciałbym państwu wyjaśnić, że nie jesteście internowani, nie, nie jesteście internowani, podkreślam z naciskiem, tylko zatrzymani do wyjaśnienia. Nic więcej – zatrzymani do wyjaśnienia. Proszę nas zrozumieć, sądziliśmy, że będziecie od razu stąd przewiezieni. Sami się dziwimy, że to trwa tyle czasu. Ale postaramy się coś zorganizować. Znika za drzwiami. Po 20 minutach na sali pojawiają się zomowcy w białych kitlach, z talerzami pełnymi kanapek z kiełbasą i kotłem herbaty. Protest okazał się zwycięski! Jemy a zwłaszcza pijemy łapczywie. Humory mamy lepsze. – Za rok – mówi ktoś – wmurujemy w tej sali tablicę upamiętniającą pierwszy zwycięski protest „S” w czasie wojny. Robimy zapas kanapek na później. Nie wiadomo, kiedy znowu dostaniemy coś do zjedzenia. Około 18-tej na salę wchodzi esbek i wywołuje Ziaję, każąc mu wziąć rzeczy. Ten bez słowa wychodzi. Na wolność? Pamiętam, że nieco wcześniej do drzwi wejściowych wywołano Mazowieckiego i Strzeleckiego. Tam spytano się ich, czy nie mają czegoś do powiedzenia panom na górze. Nie? Na pewno nie? Acha, no, to trudno. Na tym się „rozmowa” skończyła.
Znowu wdajemy się w rozmówki z zomowcami. Tego agresywnego politruka już nie ma. Chłopcy są osowiali, znużeni, przestraszeni. Boją się poniedziałku. – Najlepiej byłoby – słyszę jak mówi jeden do drugiego – wyjechać teraz gdzieś w Bieszczady i ukryć się w jakiejś norze.
Wieczorem zaczynamy się niecierpliwić. Czy mają zamiar trzymać nas tu kolejną noc? To niech dadzą łóżka. Mówimy o tym podoficerowi przy drzwiach, ale ten milczy. Może napisać kolejny protest?
Przed ósmą wieczór na sali znowu pojawia się esbek. – Mam dla państwa dobrą wiadomość – mówi. – Niebawem zostaniecie stąd przewiezieni. – I znika za drzwiami.
Najzabawniejsze, że rzeczywiście uważamy to za dobrą nowinę.
Ktoś wyjmuje z torby radyjko tranzystorowe, które udało mu się ukryć podczas rewizji. Usiłujemy złapać „Wolną Europę” albo jakąś inną stację z Zachodu. Straszne zakłócenia, docierają do nas jedynie strzępki zdań pełne oburzenia – nic więcej. O 22-giej słuchamy wiadomości z Warszawy. Przemówienie Jaruzelskiego, pełen tekst dekretu. W ciszy sali łoskocze jak upiorny refren zwrot: „Od dwóch lat do kary śmierci, od dwóch lat do kary śmierci…”.
Jest już blisko północ, nie wierzymy w wyjazd i zastanawiamy się jak sobie zorganizować spanie w takich warunkach. Nagle na sali zjawia się dwóch esbeków, jeden z jakimś papierem w ręce. Widomy to znak trans-portu.
I znowu procedura jak poprzednio. Wyprowadzają pojedyńczo. Nikt się z nikim nie żegna, zaraz spotkamy się w budzie. Jednak, gdy na sali zostało już tylko sześć osób, esbek chowa listę i mówi: – Musicie poczekać, aż wróci samochód, gdyż zabrakło dla was miejsc. Ale to nie potrwa długo, najwyżej godzinkę.
Zostajemy sami: Janina Waluk i Jacek Tarkowski (eksperci), Piotr Rychter i Michał Powroźny (członkowie KK), Bogdan Siwek (wiceprzewodniczący ZR z Płocka) i ja. Zastanawiamy się, co to ma znaczyć? Co o tym myśleć? Dlaczego nas rozłączono? Nikt nie wierzy, że zabrakło miejsc, ale nikt też nie sądzi, ze zostanie wypuszczony na wolność.Po dziesięciu minutach na salę wchodzi esbek, trzymając w ręce do-wód osobisty i jakiś formularz (deklaracja lojalności?).– Pani Janina Waluk – czyta z dowodu. – Proszę wziąć rzeczy i wyjść. Jest pani wolna.– Jak to?! – niemal krzyczy Janka. – Nigdzie nie pójdę, nie zostawię kolegów. I niczego nie podpiszę.– A czy ja mówię, że ma pani cokolwiek podpisywać. Proszę wziąć rzeczy i wyjść.
Janka jeszcze się opiera, ale zmuszamy ją, żeby ubrała się i wyszła. – Jedź – mówimy. – Zawiadom rodziny, znajomych, opowiedz jak było.Wreszcie, ociągając się, Janka wychodzi. Po pięciu minutach zjawia się kolejny esbek i wywołuje Jacka Tarkowskiego. Jest już dla nas jasne, że jesteśmy zwolnieni i nieprzypadkowo odłączono nas od poprzedniej grupy.Wypuszczano nas pojedyńczo, w odstępach 5–10 minutowych. Z każ-dym, jak się później zgadaliśmy na dworcu Gdańsk Główny, przeprowadzono podobną rozmowę i podjęto próbę wymuszenia podpisu na deklaracji lojalności.
U mnie wyglądało to następująco: Zostałem zaprowadzony do pokoju, w którym już mnie rewidowano kilkanaście godzin temu. Byli w nim ci sami esbecy (ten śpiący gdzieś zniknął). Pucołowaty siedział za biurkiem, trzymając mój dowód osobisty w ręku. Drugą ręką podsunął mi deklarację lojalności.
– Proszę podpisać – powiedział.– Nie podpiszę.– Dlaczego?– Nie prowadziłem działalności na szkodę Polski Ludowej…– Nie ma czasu na dyskusje – rzucił szorstko pucołowaty. – Proszę powiedzieć krótko: tak czy nie?– Nie.– Jest pan wolny – mówi znużonym głosem pucołowaty i wręcza mi dowód.
Jestem wprawdzie trochę oszołomiony tą „rozmową”, ale upominam się o przepustkę. Jest noc, koniec miasta, godzina milicyjna. Boję się wyjść.Pucołowaty mętnie tłumaczy, że nie ma jakiejś pieczątki, a biura są już zamknięte, więc nie może mi dać żadnego glejtu. Wreszcie pisze na kart-ce jakiś numer, wręcza mi go i mówi: – Jak pana zatrzyma jakiś patrol, niech pan im powie, żeby zadzwonili pod ten telefon.
Ociągając się zakładam kurtkę, podnoszę torbę, cały czas myśląc, czy to nie jest jakaś prowokacja. Jeszcze, dla zasady, upominam się o zwrot skonfiskowanych rzeczy, ale esbecy odmawiają. – No to – mówię – oddajcie chociaż kalendarz, bez niego jestem jak bez ręki. – Wykluczone – mówi pucołowaty – właśnie ze względu na kalendarz musimy wszystko zanalizować.
Patrzę na szafę, stojącą obok kozetki. Wyobrażam sobie długie szeregi takich szaf wypełnionych papierami zrabowanymi dzisiejszej nocy. Kto i kiedy będzie to analizował?
Wychodzę. Poważny wyprowadza mnie za bramę koszar i wskazuje ręką kierunek na dworzec. Po drodze spotkałem kilka patroli w gazikach, ale nikt mnie nie zatrzymał. Spotkałem również nyskę z grupą plakatową „S”, która naklejała wezwania do oporu. Też nie zwrócili na mnie uwagi.
Na pętli tramwajowej dogonił mnie muzyk z „Grandu”, dopiero teraz wypuszczony. Już otrzeźwiał i opowiedział mi jak z nim było. Otóż, gdy ZOMO obstawiło hotel, a goście wyszli z barku – orkiestra przestała grać. Cała obsługa hotelu postanowiła przeczekać akcję, jedynie nieszczęsny muzyk uznał, że skoro skończył pracę, to może wrócić do domu, do żony w ostatnich dniach ciąży. Zrzucił więc uniform służbowy, założył garnitur, płaszcz i do wyjścia. Wychodzi z hotelu, a tu go zomowcy cap. Zaczął się awanturować, krzyczeć, to oni go pałą, kajdanki i do suki. Tak znalazł się na Kartuskiej poturbowany, bo jeszcze spadł w koszarach ze schodów.
Tramwaj dojechał do dworca. Rozstałem się przyjaźnie z muzykiem i spotkałem kolegów. Jak się okazało, Janina, Jacek, Bogdan i ja nie podpisaliśmy deklaracji, zaś Piotr i Michał podpisali zobowiązanie do przestrzegania prawa, wykreślając zdanie o działalności na szkodę Polski Ludowej.
Tej samej nocy wyjechaliśmy z Gdańska do Warszawy. Aż do rana staliśmy ściśnięci na korytarzu pociągu osobowego z Kołobrzegu przez Gdańsk do Warszawy – tłum był taki, że nigdzie ani szpilki włożyć. Radosne i pijane rodziny wracały z przysięgi wojskowej swoich synów, braci, narzeczonych. Był już poniedziałek, 14 grudnia, drugi dzień stanu wojennego.
CZYTAJ TAKŻE: NASZ WYWIAD. Prof. Polak: Stan wojenny był ostatnim etapem dla komuny. Ludzie „Solidarności” wcale nie skapitulowali
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS