Cena tony węgla wynosi dziś nawet 3 tysiące złotych, rok temu o tej porze roku płaciliśmy trzy razy mniej. Ci, których stać, by tyle zapłacić, mogą się obawiać, że węgla może po prostu zabraknąć – już dziś są poważne braki. Bywa, że chętni odchodzą z kwitkiem.
Rząd w tej sytuacji powinien zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, uruchomić działania chroniące Polaków przed ubóstwem energetycznym, coś w rodzaju „tarczy opałowej”. Po drugie, zadbać o komunikację, zdolną uspokoić sytuację. Można już chyba powiedzieć, że jeśli chodzi o to drugie, to na razie tylko pogarsza sprawę. A zwłaszcza wiceminister ochrony środowiska i klimatu, Edward Siarka.
Jest tak źle, że trzeba zbierać chrust?
Minister Siarka przedstawił swoją receptę na złagodzenie dotykającego najuboższych kryzysu energetycznego: „Cały czas obowiązuje, za zgodą leśniczego, możliwość zbierania gałęzi na opał. W tym roku po rozpoczęciu wojny w Ukrainie i zawirowaniu na rynku energii wzrosły zapytania do nadleśnictw o wskazanie terenu i zgodę na pozyskiwanie drewna opałowego w lokalnych lasach. Priorytetowo należało zadbać, by pierwszeństwo samopozyskiwania drewna miały społeczności lokalne”. Streszczając to do minimum: wiceminister środowiska radzi ubogim Polakom, by ratowali się przed zimnem, zbierając w lasach drewno na opał. Już wcześniej, 26 maja, Lasy Państwowe zamieściły na swojej stronie wytyczne „dotyczące wsparcia możliwości nabywania przez konsumentów – odbiorców indywidualnych, surowca drzewnego do celów opałowych”.
Temat „samopozyskiwania drewna w lasach” natychmiast podchwycili dziennikarze i internet. Ci pierwsi pytali polityków PiS: „czy w Polsce naprawdę jest już tak źle, że trzeba zbierać w lesie gałęzie?”. Internauci produkowali masowo memy o zbieraniu i paleniu chrustem, polskiej drożyźnie i odpowiadającej za to wszystko nieudolnej polityce rządzącej partii.
Pytani o sprawę politycy PiS, jak rzecznik rządu Piotr Müller czy pełniący funkcję wiceministra w tym samym co Siarka resorcie Jacek Ozdoba, starali się uchylić od odpowiedzi. Müller tłumaczył się, że nie ma wystarczającej wiedzy, by komentować słowa kolegi z rządu. Ozdoba przyciskany przez dziennikarzy w sprawie wypowiedzi Siarki, odpowiedział: „To proszę do niego zadzwonić, ja za to nie odpowiadam”.
Nie to nam obiecywało TVP
Oczywiście, z tego, że w najbliższych miesiącach dla niejednego gospodarstwa domowego zbieranie chrustu w lesie będzie wydawało się sensowną opcją na przetrwanie zimy, nie ma co się śmiać. Ironiczne jest jednak z pewnością to, jak zachęty do „samopozyskiwania opału w lasach” kontrastują z siedmioma latami propagandy sukcesu rządzącej partii. Bo przecież to nie zbieranie gałęzi w lesie obiecywało Polakom TVP i inne prorządowe media.
Wręcz przeciwnie, przez lata słyszeliśmy jak to dzięki polityce gabinetów Szydło i Morawieckiego Polakom tylko się poprawia. Paski „Wiadomości” TVP przekonywały, że nasze portfele robią się coraz grubsze i cięższe, a Niemcy zazdroszczą Polakom pensji. Politycy PiS i przekazujące ich linię telewizje i gazety zachwalały kolejne transfery socjalne, wyrywające całe grupy Polaków z biedy, jaką cierpieli za Tuska i Platformy: 500+, trzynastą i czternastą emeryturę etc. Miesiącami zapewniano nas też, że jeszcze większy dobrobyt przyniesie Polski Ład – aż okazało się, że program jest totalnym chaosem, który trzeba łatać kolejnymi nowelizacjami.
Narracja obozu władzy czasem posuwała się nawet do obietnic, że już za chwileczkę, już za momencik w Polsce będzie – jeśli chodzi o poziom zarobków, nie o takie rzeczy jak związki partnerskie – „jak na Zachodzie”. Może nie od razu jak w Niemczech, ale przy odpowiednio długich rządach PiS i na ten szczyt zdołamy się wdrapać. Rządowa propaganda przekonywała też Polaków, że PiS przeprowadził w kraju „rewolucję godności”, która dała możliwość względnie dostatniego, a przynajmniej wolnego od poważnej ekonomicznej deprywacji życia większości polskich rodzin. Także tym uboższym, tradycyjnym, pochodzących z głębokiej prowincji, które rządy PO miały lekceważyć.
Faktycznie, w ciągu ostatnich 7 latach wiele rodzin po raz pierwszy od bardzo dawna poczuło podstawowe bezpieczeństwo ekonomiczne, a nawet jakiś elementarny dostatek. Efekty pierwszych pięciu „tłustych lat” PiS zdążyła już jednak osłabić pandemia i związane z nią gospodarcze zawirowania, teraz podminowuje je drożyzna i możliwy kryzys energetyczny. Obrazy ludzi zbierających drewno na opał w lesie średnio komponują się z opowieściami o „rewolucji godności”, jaką miał przynieść PiS. Nie mówiąc już o fantazjach o doganianiu Zachodu, a nawet samych Niemiec.
Jest oczywiste, że na tle niespotykanej nad Wisłą od czasów Gierka propagandy sukcesu, „dobre rady” rządzących na temat zbierania chrustu muszą szczególnie irytować. Tym bardziej, że latami rządzący opowiadali o znaczeniu „polskiego czarnego złota”, wychodzili naprzeciw kolejnych żądań górniczych związków zawodowych. Ludzie słusznie będą pytać teraz, jaki był sens takiej polityki, skoro dziś nie jesteśmy sobie w stanie zapewnić sobie odpowiedniej podaży węgla.
Jedno zdanie może być bardzo politycznie kosztowne
Jeśli do końca roku, gdy zrobi się rzeczywiście zimno, PiS nie będzie miał lepszej odpowiedzi na pytanie o to, co zrobić z ubóstwem energetycznym niż chrust, to może nas czekać politycznie gorąca „zima niezadowolenia”. Tym terminem określa się potocznie zimę 1978-79 w Wielkiej Brytanii, gdy kraj paraliżowany był przez problemy z pogodą, kryzys, strajki i inne konflikty społeczne. „Zima niezadowolenia” była jednym z czynników, który przyczynił się do klęski laburzystów w wyborach w maju 1979 roku i zwycięstwa Margaret Thatcher.
Wcześniej, w 10 stycznia. tego roku, premier Jim Callaghan podczas konferencji prasowej po powrocie ze spotkania z prezydentem Carterem na słonecznych Karaibach pytany przez media o kłopoty w kraju, zaczął oskarżać dziennikarzy, że wyolbrzymiają problemy, najpewniej z powodu braku patriotyzmu. Sympatyzujący z Thatcher tabloid „The Sun” skomentował to okładką z nagłówkiem „Kryzys? Jaki kryzys?”.
Choć Callaghan wprost tak nie powiedział, to te słowa prześladowały go w kampanii, stały się symbolem oderwania elity Partii Pracy od rzeczywistości. W polityce czasem wielkich szkód może bowiem narobić jedno zdanie, czy to jak zapamiętali je wyborcy. Gdy Stefan Niesiołowski próbował polemizować z pisowską wizją „Polski w ruinie” pod rządami PO, zaczął tłumaczyć, że w Polsce nie ma problemu biedy, że prawdziwą biedę to on pamięta w czasach, gdy z głodu dzieci jadły „szczaw i mirabelki”. Te trzy ostatnie słowa szybko stały się – w czym pomogła propaganda PiS – symbolem oderwania elit PO od problemów zwykłych Polaków. Słowa o chruście i zbieraniu drewna w lesie mogą równie dobrze stać się symbolem nieudolności PiS w obliczu nawarstwiających się kryzysów, z energetycznym na czele. W czasie kryzysu, tuż przed rokiem wyborczym politycy naprawdę muszą uważać na to, co i jak mówią.
Czytaj także: Ceny węgla biją rekordy. Składy święcą pustkami, opału nie da się kupić
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS