Inż. Zygmunt Puchała, kierownik budowy Spodka: – Córka pogratulowała mi tej realizacji. To bardzo ważny projekt w moim dorobku zawodowym, choć niejedyny. Nie zauważyłem, żeby w Katowicach odbywały się z tej okazji jakieś uroczystości. Przynajmniej ja o niczym nie słyszałem.
– Miałem 28 lat, gdy 1 maja 1966 roku stanąłem na placu budowy Spodka. Prace ziemne były już skończone, fundamenty wykopane. Byłem młody i pełen zapału do pracy. Po studiach na Politechnice Śląskiej zacząłem pracę w Katowickim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego, najpierw przy rozbudowie Huty Łaziska. Trafiłem do zespołu świetnych fachowców. Jako pierwsi w Polsce prowadziliśmy prace budowlane zimą, opracowaliśmy innowacyjne technologie. Niestety, upomniało się o mnie wojsko. Pod koniec służby wezwał mnie szef jednostki i przekazał „w imieniu generała Ziętka” nowe zadanie. Miałem zbudować halę widowiskowo-sportową w Katowicach. Budynek w kształcie latającego talerza! Czegoś takiego jeszcze nie było!
Zdawał pan sobie sprawę, na co się porywa?
– Wiedziałem. O budowie Spodka już wcześniej toczyła się ożywiona dyskusja, pisała o tym prasa. Z pasją czytałem artykuły. Mowa była nie tylko o unikatowej bryle obiektu, ale i o niespotykanej nigdzie konstrukcji.
Naprawdę się pan nie bał?
– Nie, bo na budowie byli ludzie, z którymi pracowałem wcześniej w Łaziskach. Miałem do nich pełne zaufanie.
Gdy przyjąłem propozycję gen. Ziętka, przełożeni zamknęli mnie na trzy miesiące w biurze. Musiałem zapoznać się ze stertą dokumentacji, z wszystkimi procedurami. Ale mnie to nie przerażało, tak bardzo byłem zapalony do pracy. Młodzi ludzie dziś mówią, że coś ich „kręci”. Mnie też to zadanie „kręciło”. Trafiłem do zespołu wspaniałych projektantów: Macieja Gintowta, Macieja Krasińskiego i Andrzeja Żórawskiego, który odpowiadał za konstrukcję. Spotykaliśmy się raz w tygodniu na budowie, by omawiać bieżące problemy.
Jakie były największe?
– Wystarczy wspomnieć, że Spodek ma niezwykły, trzypoziomowy układ fundamentów, by zniwelować skutki eksploatacji górniczej w pobliskiej kopalni. Fundament tworzą nachylone pod różnymi kątami stopy, na których oparto słupy. Całość połączona jest żelbetowym pierścieniem na poziomie posadzki. Oparte są na nim kolejne słupy podpierające główny pierścień fundamentowy, sprężony wewnątrz stalowymi linami. Wyrastają z niego stalowe żebra kratowe o zmiennej długości, wszystkie widać wewnątrz budynku. Do czasu zawieszenia kopuły żebra wymagały podparcia. Największy stres czułem przy tworzeniu odpowiedniego napięcia na łukach konstrukcji, przy montażu żeber i przy ich wiązaniu z kopułą.
Budowaliście w czasach, gdy brakowało materiałów budowlanych.
– Mieliśmy szczęście, bo Spodek był nie tylko oczkiem w głowie generała Ziętka, ale kibicował mu także Edward Gierek, I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach. Z takimi patronami na budowie niczego nie mogło brakować. Ale nawet dla nich jedna rzecz była nie do załatwienia. Według projektu liny podtrzymujące dach miały być wykonane ze stali nierdzewnej. Produkowano ją wtedy w Szwecji. Potrzebne były dewizy, których nawet Ziętkowi i Gierkowi nie udało się zdobyć. Trzeba było wymyślić coś innego, więc dostępne w kraju stalowe liny opakowano w blaszane korytka. Wypełniliśmy je w środku rozgrzanym asfaltem. Tak zabezpieczona stal nie mogła już korodować. Mieliśmy też kłopot z wykonaniem łusek na elewacji, które według projektu miały być aluminiowe, a musieliśmy je zamienić na azbestowo-cementowe. Cieszę się, że po latach doczekały się wymiany.
W pewnym momencie prace na budowie zostały przerwane…
– …bo pojawił się ostry spór, czy taka nowatorska konstrukcja wytrzyma. Kłócili się o to najlepsi inżynierowie. Jedni mówili, że wszystko jest w porządku, inni straszyli katastrofą budowlaną. Było tak ostro, że władze zdecydowały o przerwaniu prac. Ziętek poprosił nas, żeby przy Spodku na razie nic nie robić, ale zająć się budową obiektów mu towarzyszących: hotelu, lodowiska, basenu. W sprawie hali głównej zwołał duże spotkanie. Przyjechali naukowcy, architekci, konstruktorzy. Też poszedłem, żeby się przysłuchać. Na sali trwała tak skomplikowana dyskusja, że sam miałem problem ze zrozumieniem wszystkiego. Na dużej tablicy wyprowadzano twierdzenia matematyczne i ciągi liczb. Ziętek patrzył na to chyba ze zdumieniem. Zastanawiałem się, co z tym zrobi, przecież on się na tym nie znał! Ale w pewnym momencie przerwał dyskusję. „I co, chopie, bydzie to stało?”, zapytał prelegenta, który na tablicy wypisał ciąg liczbowy. Mężczyzna potwierdził. Na to Ziętek walnął laską w stół i huknął: „No to, chopy, koniec godanio!”. Dla pewności parametry wysłano jeszcze do Centrum Obliczeniowego w Wiedniu. Po pół roku przyszła odpowiedź, że Spodek wytrzyma.
Gen. Ziętek często odwiedzał budowę?
– Wpadał często i niespodziewanie, o dziwnych porach. Pracowaliśmy na trzy zmiany, więc Ziętek wiedział, że prawie zawsze kogoś zastanie. Przyjeżdżał np. nad ranem i zachęcał: „Pokoż, synek, co żeś zrobił”. Oprowadzałem go po budowie, opowiadałem, wyjaśniałem. Generał lubił przystawać, gawędzić z robotnikami. Był bardzo bezpośredni, nie stwarzał dystansu. Często po takiej wizytacji kazał mi iść do swojego sekretarza, który w jego imieniu rozdawał prezenty. Często były to po prostu pieniądze – premia za dobrze wykonaną pracę.
Pamięta pan otwarcie Spodka?
– Jeszcze przed odbiorami technicznymi ktoś, na pewno nie generał Ziętek, wpadł na pomysł, żeby zorganizować tam jakiś partyjny zjazd. Czułem duży dyskomfort, ale zjazd miał się odbyć i koniec! Trzeba było szybko organizować próby wytrzymałości konstrukcji, a do tego potrzebni byli ludzie. Nocami, żeby nie wzbudzać sensacji, do Spodka przyjeżdżało wojsko. Żołnierze lokowali się na najbardziej wysuniętym fragmencie widowni. Na polecenie równocześnie siadali, wstawali, tupali i podskakiwali. Na miejscu były zamontowane sensory, które badały pomiar odkształceń. Wszystkie próby potwierdziły, że Spodek jest bezpieczny. Byłem pewien, że nie stanie się nic niespodziewanego. Powoli zresztą przestawałem już myśleć o Spodku – razem z Amerykanami zaczynaliśmy stawiać bardzo nowoczesną walcownię w hucie w Szopienicach.
Często bywał pan w Spodku jako widz?
– Rozczaruję panią, ale prawie wcale. Rzuciłem się w wir pracy zawodowej, budowałem sporo w Polsce i na świecie. Ale Spodek jest moim sztandarowym dziełem. Dzięki niemu przez pewien czas byłem na piedestale. Budowla budziła międzynarodowy respekt, a nas, jej twórców, bardzo szanowano. Mogłem wybierać w różnych projektach jak w ulęgałkach.
Spodek stał się symbolem Katowic.
– Myśli pani, że ludzie naprawdę są dzisiaj dumni ze Spodka? Ja w to wątpię. Czytam czasem komentarze w internecie, że Spodek to ramol. Buntuję się przeciwko takim opiniom. Każda epoka ma swoje symbole, Spodek stał się nim 50 lat temu, ale świat się zmienił. Cieszę się, że zadbano o odpowiednie otoczenie dla Spodka, który zyskał na tym sąsiedztwie. Budynek NOSPR jest genialny, często chodzę tam na koncerty. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to budowany obok Spodka wysokościowiec, który trochę zdominował krajobraz. Ale to tylko moje odczucie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS