A A+ A++

fot.Rafael de Monleón/domena publiczna 21 kwietnia 1519 r. statki Cortésa rzuciły kotwicę w San Juan de Ulúa (współcześnie okolice Veracruz), a kolejne tygodnie przyniosły nawiązanie kontaktów z wysłannikami imperium

Hernán Cortés, stojąc u wrót Imperium Azteków, nakazał spalić statki, które przywiozły jego i resztę konkwistadorów. Chciał w ten sposób pokazać, że z obranej drogi nie ma odwrotu, a jedynym wyjściem jest zwycięstwo. Romantyczny to obrazek, problem w tym, że nieprawdziwy.

Zanim wyjaśnimy jak to dokładnie było z tymi statkami, wypadałoby opisać w jakiej sytuacji znajdował się Cortés i jego ekspedycja wiosną 1519 r., kiedy dotarli do terenów rządzonych przez Motecuhzomę. Generalnie hiszpańska kolonizacja Ameryki przebiegała według następującego schematu: śmiałek (najczęściej bogaty) otrzymywał od Korony, swego rodzaju licencję na podbój i kolonizację. Potem organizował wyprawę, podbijał i kolonizował. Jednak Cortés wyruszając z Kuby nie miał takiego dokumentu. Działał na zlecenie gubernatora wyspy Diego Velázqueza, który liczył na uzyskanie takiej właśnie licencji dla siebie. Przyszły zdobywca Meksyku został upoważniony tylko do odkrywania i handlu, ale nie do kolonizacji. Zatem cała ekspedycja była rekonesansem, a prawdziwy podbój miał się zacząć dopiero w przyszłości.

Czytaj też: Zapomniane ludobójstwo w Afryce, czyli o tym, jak Niemcy zdobywali zamorskie kolonie

Perspektywy ogromnych bogactw

21 kwietnia 1519 r. statki Cortésa rzuciły kotwicę w San Juan de Ulúa (współcześnie okolice Veracruz), a kolejne tygodnie przyniosły nawiązanie kontaktów z wysłannikami imperium. Przyniosły również znaczące ilości złota. Jak opisywał to wiele lat później, jeden ze świadków tych zdarzeń, Bernal Diaz del Castillo:

„Przyniósł (Teuhtile – wysłannik Motechuzomy) hełm pełen drobnoziarnistego złota, jakie wydobywają w kopalniach, wartości trzech tysięcy pesos. To złoto z hełmu ceniliśmy bardziej, niż gdyby przynieśli nam dwadzieścia tysięcy pesos, gdyż zaświadczało ono, że (w kraju tym) były bogate kopalnie. Przyniósł ponadto dwadzieścia złotych kaczek, doskonałej roboty i bardzo wiernie przedstawionych, kilka niby psów, jak te które oni trzymają, wiele złotych figurek tygrysów, lwów, małp [..]”

Z punktu widzenia udzielonych pełnomocnictw wyprawa wykonała swoje zadanie, pora była wracać i zdać raport gubernatorowi Kuby. Cortés i jego stronnicy mieli jednak świadomość, że stoją przed szansą, która może się już nigdy nie powtórzyć. Jak się potem okazało, mieli rację.

fot.domena publiczna Hernán Cortés

Najlepszą opcją było podjęcie próby podboju kraju. Jednak uczestnicy ekspedycji nie mogli tego zrobić, ponieważ równałoby się to buntowi, a za bunt groziła śmierć. Potrzebny był wybieg, jakiś kruczek prawny, który pozwoliłby na „zalegalizowanie” tej niesubordynacji. I taki kruczek się znalazł. Przyjaciele i stronnicy Cortésa (zapewne w porozumieniu z nim samym) zaczęli domagać kontynuowania ekspedycji. Najważniejszy argument był taki, że drugiej okazji dla podbicia tak ogromnego i bogatego państwa, może już nie być, zatem trzeba iść za ciosem, ponieważ jest to w interesie zarówno Korony, jak i Kościoła. Oczywiście, było to także w interesie samych konkwistadorów, którzy liczyli na bogate łupy.

Czytaj też: Europejska masakra Azteków, czyli brutalny podbój Nowego Świata

Prawnicze sztuczki

Cortés dał się przekonać, Hiszpanie założyli więc osadę Villa Rica de la Vera Cruz. Zwolennicy dowódcy wyprawy, otrzymali stanowiska w radzie miejskiej, a on sam zrezygnował z pełnionej dotychczas funkcji. Jednak natychmiast otrzymał kolejną nominację, na dowódcę nowej wyprawy, „zorganizowanej”, przez władze nowego osiedla. Tym razem Cortés miał zająć także kolonizacją nowych ziem. Oczywiście była to czysta fikcja, w dodatku mocno wątpliwa z punktu widzenia ówczesnego prawa.

Problemy zaczęły nieco później. Na przełomie czerwca i lipca 1519 r., przybył z Kuby statek, przywożąc informację, że Velazquez dostał tytuł adelantado i władzę na ziemiami, który miały być podbite. Od tego momentu, stało się jasne, że cały misterny plan runął, a wszyscy popierający Cortésa muszą się liczyć z ryzykiem zawiśnięcia na szubienicy. Trzeba było działać szybko. Do Hiszpanii został wysłany statek, który wiózł wiadomości zaadresowane do króla, opisujące przebieg wyprawy. Poza tym, wysłannicy wieźli także złoto i egzotyczne przedmioty pozyskane od Azteków, licząc, że przekonają one rządzącego Hiszpanią Karola V do zmiany decyzji.

Czytaj też: W poszukiwaniu „zwierza Alpuhary”

Bunt w szeregach

Problemem pozostawał jednak fakt, że w Meksyku w dalszym ciągu pozostawali liczni stronnicy gubernatora Kuby. Wielu żołnierzy obawiało się ryzykownej wyprawy w głąb lądu. W tym momencie Hiszpanie bardzo mało wiedzieli o imperium Azteków, jednak jasne było, że nie będzie łatwo je pokonać. Jeszcze inni bali się odpowiedzialności za udział w buncie.

fot.Evazquezm/CC BY-SA 3.0 Z punktu widzenia udzielonych pełnomocnictw wyprawa wykonała swoje zadanie, pora była wracać i zdać raport gubernatorowi Kuby

Kilka dni po odpłynięciu statku, grupka spiskowców usiłowała opanować jeden z okrętów i uciec nim na Kubę. Próba została udaremniona, dwóch buntowników Cortés nakazał powiesić, jednego okaleczyć przez ucięcie części stopy, dwóch kolejnych dostało po sto batów, a jeszcze jeden uniknął takiej kary tylko dlatego, że był duchownym. Na chwilę ostudziło to zapędy przeciwników kontynuowania wyprawy, jednak było jasne, że tego rodzaju konspiracje mogą się powtórzyć.

Czytaj też: Jurij Walentinowicz Knorozow – ten, który złamał kod Majów

Ani odwaga, ani szaleństwo

I tu (w końcu) dochodzimy do statków. Pod pretekstem, że są one zniszczone przez robaki Cortés nakazał osadzić na mieliźnie dziesięć z dwunastu z nich. Hiszpanie zabrali z bezużytecznych już okrętów olinowanie, żagle, artylerię, generalnie wszystko, co mogło być w jakiś sposób przydatne. Pozostałe trzy żaglowce umieszczono pod silną strażą lojalnych żołnierzy, a marynarze zostali włączeniu w szeregi konkwistadorów.

fot. Jan Karel Donatus van Beecq/domena publiczna Jak widać nie był to wcale jakiś romantyczny gest, a raczej chłodna kalkulacja, której celem było zduszenie rodzącego się buntu

Jak widać nie był to wcale jakiś romantyczny gest, a raczej chłodna kalkulacja, której celem było zduszenie rodzącego się buntu. Ważąc się na tak ogromne przedsięwzięcie dowódca musiał być pewien, że nie będzie miał problemów we własnych szeregach. Jednak było to ruch bardzo racjonalny. Żaden statek nie spłonął, cały potrzebny ekwipunek był gotowy do ponownego wykorzystania, a kontakt z Kubą, w razie potrzeby, zabezpieczony. Jak wiemy z lekcji historii, ta ryzykowna zagrywka opłaciła się i Cortés do dziś ma miejsce w niemal każdym podręczniku.

A skąd w ogóle pomysł, że statki zostały spalone a nie osadzone na mieliźnie? Pierwszy raz ten motyw pojawia się w „Dialogu o godności człowieka” autorstwa Cervantesa de Salazar opublikowanym w 1546 r. Istnieje hipoteza, że de Salazar korzystał z czyichś odręcznych notatek i pomylił słowo quebrado (zepsuty, zrujnowany) z quemado (spalony). Tak czy inaczej, ten obraz przebił się do powszechnej świadomości i do dziś jest kojarzony z podbojem Meksyku. Jednak prawda jest ciekawsza niż literacka opowieść.

Bibliografia:

  1. M. Restall, Seven myths of the Spanish conquest, Oxford, University Press, Nowy Jork 2003.
  2. H. Thomas, Montezuma, Cortés, and the Fall of Old Mexico, Simon & Schuster, Londyn 1993.
  3. R. Tomicki, Tenochtitlan 1521, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1984.
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułObchody 80. rocznicy likwidacji opoczyńskiego getta
Następny artykułŚlesin: „Książka tam na Ciebie czeka”