Spodziewam się kolejnego zwrotu USA ku Azji. Stało się już jasne, iż Chiny mają potencjał, by zastąpić USA w roli najmocniejszego gracza na globie – mówi prof. Bogdan Góralczyk, sinolog, były dyrektor Centrum Europejskiego UW.
2021 to będzie rok Chin?
Raczej 2020 był rokiem Chin. Nobla dostanie ten, kto dzisiaj przewidzi, co będzie w 2021 r.
Dlaczego 2020?
Z wielu względów. Przede wszystkim w Chinach zaczęła się ta nieszczęsna pandemia i zwróciła uwagę całego świata. Wtedy nikt sobie nie wyobrażał, że to się tak rozleje i przyniesie takie skutki. Końca tego nie widać, chociaż nadzieję dają szczepionki.
Chiny wykorzystały sprzyjający moment i od 1 lipca podporządkowały sobie Hongkong, który przez rok był zbuntowany. To pociągnęło za sobą skutek geostrategiczny. Poruszyła się ludność Tajwanu, która zrozumiała, że teraz kolej może być na nią. Podejście władz w Pekinie do Hongkongu, oparte na formule „jeden kraj, dwa systemy”, było swego rodzaju papierkiem lakmusowym, jakie losy mogą czekać zbuntowaną prowincję. Ta sprawa wchodzi na agendę geostrategiczną w 2021 r. Na pewno będzie to trudny orzech do zgryzienia dla nowej amerykańskiej administracji. Dotychczasowy hegemon zderzy się z szybko rosnącym pretendentem do zajęcia pierwszego miejsca.
Na tym nie koniec. Jesienią Chiny dokonały gruntownych zmian i zaplanowały przyszłość, jeśli chodzi o scenę wewnętrzną. Zmieniły model rozwojowy. Już mają trzeci w ponad 40 latach transformacji. Pierwszy to lata 80. ubiegłego stulecia. Najpierw była próba reformowania gospodarki socjalistycznej, która nie zakończyła się wielkim sukcesem, chociaż przyniosła zmiany. Potem było trochę zamrożenia, nieprzyjemnego powrotu do marksizmu, leninizmu. Kiedy Związek Radziecki się przewrócił, trzeba było wyciągnąć wnioski i zmienić wszystko, żeby wszystko zostało po staremu. Zmieniono model rozwojowy, podłączono miliardowy chiński rynek do globalnej gospodarki, ale równocześnie nie podporządkowano się konsensusowi waszyngtońskiemu, czyli fundamentalizmowi rynkowemu. Działano na zasadzie wypracowanego w tamtym regionie modelu państwa rozwojowego. Rynek połączono z interwencjonizmem państwowym. To był kolejny poważny zakręt i drugi, ekspansywny model rozwojowy. Przyniósł on Chinom niebywałe sukcesy. W efekcie obecna ekipa od końca 2012 r. nosiła się od początku z zamiarem dokonania następnych dostosowawczych zmian. Pandemia to przyspieszyła. W efekcie przyjęto nowy model rozwojowy podwójnej cyrkulacji czy podwójnego obrotu. W tej chwili to mantra w mediach chińskich. Podstawą tego modelu już nie będzie eksport i ekspansja zewnętrzna, tylko kwitnący rynek wewnętrzny i bogata klasa średnia, którą trzeba zbudować. Szacuje się, że jest jej tam ok. 400 mln obywateli.
Ten model wypali?
Zobaczymy. Klasa średnia i rynek wewnętrzny to pierwszy obieg. Drugi obieg, wspomagający, to globalizacja i rynki zewnętrzne. Tu Chiny odniosły kolejny sukces. Od 2012 r. forsowały tzw. regionalne rozwinięte partnerstwo gospodarcze w regionie Azji i Pacyfiku (RCEP). To 15 państw (bez Indii), które stanowią 30 proc. światowego PKB. Unia Europejska nawet przed brexitem miała do 21 proc.
Na dodatek Chiny przyjęły 15-letni program rozwoju naukowo-technicznego. Na jego zakończenie w 2035 r. chcą się samozdefiniować jako państwo innowacyjne. Na początku grudnia pokazały, że mają potencjał. Odpaliły sztuczne słońce, czyli odtworzyły reakcje termojądrowe, jakie odbywają się w słonecznym jądrze. Jeszcze bardziej spektakularne było, że przywieziono 2 kg powierzchni księżyca, czyli kierują się w stronę kosmosu.
Czy zachwyty nad chińską walką z pandemią i odpornością gospodarki są uzasadnione?
Ja tego zachwytu nie widzę, szczególnie w Polsce. Wręcz przeciwnie. Widzę tylko malowanie Chin na czarno.
Faktem jest, że Chiny będą jedynym wielkim państwem, które wyjdzie z 2020 r. i bez pandemii, znajdującej się tam pod kontrolą, i bez recesji. Nie będzie to wzrost rzędu 6 proc., jak zakładano, a 1,5–2 proc. Jednak to nie jest recesja. Na przyszły rok zapowiada się 8-proc. wzrost.
Chiny zahamowały przez pandemię. Możemy się spierać co do statystyk, ale obserwatorzy, którzy mieszkają w Chinach, potwierdzają, że pandemia jest tam kontrolowana, tzn. tam, gdzie wybuchają zakażenia, w ciągu tygodnia kilka milionów ludzi potrafi się zbadać.
Wygląda na to, że wojna handlowa i technologiczna ze Stanami Zjednoczonymi do tej pory Chinom mocno nie zaszkodziła.
Wojna handlowa zaszkodziła obu partnerom. Trzeba o niej pamiętać, bo jest na agendzie, nikt jej nie zdjął, w połowie stycznia 2020 r. doszło tylko do zawieszenia broni. Można postawić tezę, że Chiny wygrały w sensie ekonomicznym 2020 r., ale przegrały w sensie wizerunkowym. Są badania, które dowodzą, że nie powiodła się strategia maseczkowa. Dostarczane do Europy maski i sprzęt medyczny okazały się słabe. Z kolei Amerykanie wyraźnie włączyli wojnę propagandowo-medialną. Też to widzieliśmy w Polsce. Mieliśmy spektakularną wymianę poglądów między ambasadorami obu państw.
Mijają ponad cztery dekady zaangażowania Zachodu we współpracę z Chinami. Od dwóch i pół roku Stany Zjednoczone przeszły do zupełnie innego etapu, strategicznej rywalizacji. Tu nie było kontrowersji na scenie politycznej USA podczas kampanii, kłócono się o wszystko, ale nie o Chiny.
Joe Biden będzie kontynuował politykę Donalda Trumpa wobec Chin?
Będzie kontynuował, bo to zderzenie strukturalne, czyli długotrwałe. Można stosować inne narzędzia, być bardziej spolegliwym, prowadzić negocjacje. To być może się zdarzy. Ale zderzenie interesów jest długotrwałe. Pod tym względem niewiele się zmieni. Istotne jest, że UE jednak podpisała umowę o wzajemnej ochronie inwestycji, nad którą negocjowano siedem lat. Chiny chciały mieć strefę wolnego handlu, ale Unia się na to nie zgodziła. Prezydencja niemiecka, konkretnie pani kanclerz Merkel, przeforsowała to porozumienie, które wzbudza duże kontrowersje w Europie. Dyplomacja polska wystąpiła z postulatem, żeby poczekać na nową administrację amerykańską, czyli wkomponować się we wspomniane strukturalne zderzenie, czyli strategiczną rywalizację. Niemcy mają jednak swoje ogromne interesy w Chinach i to przeforsowały.
Chiny mogą rozgrywać rosnącą rywalizację Europy z USA. To dla nich sprzyjający czynnik.
Każdy by rozgrywał, jeżeli miałby narzędzia. Chiny mają potencjał, więc go wykorzystują. Poprzednim potężnym zakrętem był kryzys w 2008 r. Wtedy centrum światowego handlu i gospodarki częściowo przesunęło się z Atlantyku na Pacyfik. Teraz podczas pandemii mamy powtórkę z historii. Jeszcze bardziej się to przesunęło, bo oprócz Chin w grę wchodzi Tajwan, Japonia, Korea Południowa, Wietnam czy Kambodża. Oni dobrze sobie poradzili z pandemią, a Europa i Amerykanie mają z tym ciągle problemy.
Czym ta rywalizacja się kończy? Kiedy Chiny wyprzedzą USA gospodarczo i jakie będą efekty?
Na razie możemy powiedzieć tylko jedno: to jest zderzenie strukturalne, a więc trwałe. Co się wydarzy, zależy od wielu czynników, Tajwanu, sytuacji na Morzu Południowochińskim, a przede wszystkim od woli decydentów obu państw. To od nich zależy, czy dojdzie do nowej zimnej wojny, a nawet tzw. decouple, a więc ukształtowania się dwóch odrębnych systemów, niczym ruchu lewo- i prawostronnego na drogach. Oby do tego nie doszło, bo byłaby to trwała polaryzacja, na której wszyscy by stracili.
Na świecie rosną obawy przed potęgą Chin i „ruch oporu”?
Chiny rosną tak szybko, a po pandemii zostały jeszcze bardziej wzmocnione, że nowa administracja Joe Bidena jeszcze przed przejęciem sterów władzy zaczęła otwarcie mówić o wzmacnianiu sojuszy w stosunku do Chin. Z jednej strony jest to wola naprawy relacji transatlantyckich, a z drugiej budowa sojuszu w regionie Azji i Pacyfiku. Jak dotąd istnieją tam dwa poważne pomysły: dość luźna koncepcja Indo-Pacyfiku oraz znacznie bar … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS