“Chemioterapia strasznie mnie wyniszczyła”. Poruszające wyznanie polskiego medalisty igrzysk
Jeszcze niecałe trzy miesiące temu przechodził chemioterapię. Teraz Michał Dąbrowski zdobył srebro igrzysk. – Nie wierzyłem. Zamurowało mnie – mówi WP SportoweFakty. Opowiada o walce z chorobą i zbiórce na dalsze leczenie.
W listopadzie ubiegłego roku polski paraszermierz Michał Dąbrowski usłyszał przerażającą diagnozę: nowotwór przewodów żółciowych wewnątrzwątrobowych. – W najczarniejszych scenariuszach nie przypuszczałbym, że po złamaniu kręgosłupa dopadnie mnie jeszcze rak – mówił nam w lutym.
Od tego momentu Dąbrowski zamiast w hali o medale, walczył w sali szpitalnej o życie. Przeszedł chemioterapię. Na domiar złego części leczenia NFZ po prostu nie refundował. Sportowiec zbiera więc środki na terapię, która nadal trwa (na koncie ma tylko połowę potrzebnej kwoty).
Mimo zakończenia chemioterapii w czerwcu Dąbrowskiemu udało się pojechać na igrzyska paralimpijskie Paryż 2024, gdzie zaskoczył i zdobył srebrny medal w szabli, a w finale minimalnie przegrał z Yanke Fengiem (14:15).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pogromca Błachowicza złapał oponę. Kilkanaście sekund i po sprawie!
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Uwierzyłbyś, gdyby ktoś pół roku temu powiedział, że zdobędziesz srebro w Paryżu?
Michał Dąbrowski, wicemistrz igrzysk paraolimpijskich Paryż 2024 w szermierce na wózkach: W życiu. Ja to bym miał wątpliwości, czy mnie wezmą w ogóle na trybuny, a nie do walki. Byłem w na tyle złym stanie fizycznym, że nawet o tym nie myślałem.
Jak przebiegały więc ostatnie miesiące?
Zaczynałem trenować, gdy miałem jeszcze chemioterapię, w kwietniu. W maju z moim trenerem doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu i muszę najpierw ją zakończyć. Dwa tygodnie później, w połowie czerwca, zacząłem trenować intensywnie. Pojechałem w lipcu na pierwszy Puchar Świata w Warszawie i w szabli udało mi się zdobyć brązowy medal. Przed igrzyskami miałem więc w zasadzie 2,5 miesiąca treningów.
Jakie myśli przebiegały przez głowę na podium?
Na podium już emocje opadły. To, co mnie uderzyło, to jak sędzia w półfinale z Adrianem Castro podniosła rękę na moje 15. trafienie (dawało to Dąbrowskiemu zwycięstwo i awans do finału – przyp. red.). Popatrzyłem na arbiter, na aparat, potem jeszcze raz na sędzię.
Nie wierzyłem. Zamurowało mnie. Nawet teraz nie mogę znaleźć właściwych słów. Może szok? Właśnie w tym momencie zdałem sobie sprawę, że mam pewne srebro, nikt już mi go nie odbierze. W tamtym momencie byłem jednocześnie szczęśliwy, trochę przerażony. Tyle rzeczy mi na raz przechodziło przez myśl. Gdy zobaczyłem moją drabinkę, to obawiałem się tych zawodów, myślałem, że może wygram jedną walkę. A wyszło, jak wyszło.
A jak pytasz, jak się czuję fizycznie, to we wtorek przesiedziałem cały dzień na wózku. Jestem zmęczony, chce mi się spać, ale nie mogę właśnie z tego zmęczenia. Spałem może trzy godziny. Regeneracja słaba, ale na szczęście mam dwa dni przerwy przez następnym startem.
Jak się czułeś podczas leczenia?
Chemioterapia strasznie mnie wyniszczyła. Często brakowało mi sił, ale miałem świadomość, że to jest po prostu konieczne. Z jednej strony czułem, że mój stan zdrowia jest lepszy, ale z drugiej byłem coraz bardziej zmęczony. W czerwcu była już kumulacja tego wszystkiego, a moja dyspozycja zjechała do minimum. Dwa tygodnie po odstawieniu chemii zaczęło się wszystko polepszać i mogłem zacząć trenować.
Kluczowe było szybkie rozpoznanie choroby w ubiegłym roku. Dziękuję szpitalowi w Otwocku, że błyskawicznie się mną zajęli. Miesiąc opóźnienia i moje życie by się potoczyło zupełnie inaczej. Wszystko w czasie się pięknie zgrało.
Jakie miałeś emocje, kiedy ponownie wziąłeś broń do ręki?
Stres, jak ze wszystkim po przerwie. Pamiętam jak pierwszy raz po moim wypadku wsiadłem do samochodu, to miałem podobne odczucia. Bałem się, że coś odwalę. Wiele się zmieniło. Teoretycznie szermierka była ta sama, miejsce także, ale emocje i strach przed tym, że spadła moja forma, brały górę.
Kiedy dowiedziałeś się, że będziesz mógł pojechać do Paryża?
Wszyscy, którzy startują w kadrze, muszą przechodzić okresowe badania. Jeśli ich nie masz, to nie możesz startować w mistrzowskich imprezach. Pod koniec czerwca dostałem warunkowe badania na miesiąc i po tym czasie miałem skontrolować mój stan zdrowia.
Nikt nie robił ci problemów?
Prezes Polskiego Komitetu Paralimpijskiego podszedł do sprawy bardzo indywidualnie i byłem rozpatrywany w specjalnym trybie. Jeżeli byłbym traktowany jak reszta zdrowych ludzi, to miesiąc miałbym zmarnowany. I pewnie bym nie pojechał do Paryża, a tak mogłem wcześniej zacząć startować.
Na początku lipca wziąłem udział w Pucharze Świata w Warszawie, co było dla mnie kluczowe. Ja przez pół roku nie startowałem i leżałem w łóżku. Mogłem w końcu się sprawdzić na tle świata. Myślałem sobie, że mogę nawet przegrać, ale chcę w końcu poczuć tę atmosferę, wejść w tryb startowy.
W rozmowie z lutego opowiadałeś, jak dużą rolę odgrywa w twojej rehabilitacji żona i rodzina. Przyjechali do Paryża cię dopingować?
Właśnie nie, ponieważ od 1 września moja żona rozpoczęła nową pracę i nie mogła wziąć wolnego. Ale porozmawialiśmy, jak tylko wróciłem do wioski, bo w dzień startowy mam zasadę, że nigdy nie dotykam telefonu, chyba że dzwoni do mnie trener.
Wiem, że dalej trwa walka o twoje zdrowie i zebrałeś dopiero połowę kwoty potrzebnej na terapię.
Tak, walka trwa nadal. Mam świadomość tego, że jestem poważnie chory, ale założenie jest takie, że immunoterapia będzie trwała do grudnia lub do stycznia następnego roku. I ja w to wierzę. Po powrocie z Paryża od razu pojadę na podanie leku. Lek, który przyjmuję, jest teraz bardzo powszechnie stosowany przy wszystkich rodzajach nowotworu, jest refundowany z jednym wyjątkiem – nowotworu dróg żółciowych, czyli moim.
Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Grzmi ws. sytuacji w Paryżu. “Chaos na każdym kroku”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS