A A+ A++

Kupuję najlepsze obiekty ulubionych artystów – mówi Dariusz Szymczak, kolekcjoner i właściciel HOS Gallery.

Co pana skłoniło do kupowania sztuki? Biznesowo jest pan związany z inną branżą.

Od zawsze głównym impulsem do kupowania sztuki była potrzeba obcowania z pięknem. Sztuka jest wymagająca, a ja nie potrafię jej szybko przeżywać na wystawie w galerii czy muzeum i wrócić do swoich zajęć. Sztuka wymaga najpierw otwarcia się, ciszy, skupienia, wymaga czasu na przemyślenia, koncentracji i wielu powrotów, więc lepiej żyć z nią, mieć ją w domu, w zasięgu wzroku czy dotyku. Nie umiałbym żyć w domu bez obrazów na ścianach. To sztuka daje domowi duszę, a nie tapety, drewno czy beton. W domach z betonu nie ma wolnej miłości, a w domach bez sztuki nie ma co odkrywać. Wszystko jest jasne i niezmienne od samego początku. Nie przetrwałbym dołującego okresu jesienno-zimowego bez obrazów i rzeźb, bez ich koloru i faktury. Sztuka uruchamia wyobraźnię, można nawet podróżować, nie wychodząc z domu. Wystarczy spojrzeć na obrazy Tomasza Ciecierskiego.

Zawodowo jestem związany z branżą projektowania i wyposażania wnętrz, ale należy pamiętać, że dobry projekt architektoniczny zawsze czerpie z designu i sztuki. Obecność dzieła sztuki w sposób oczywisty podnosi rangę projektu, jak również samego wnętrza, sprawia, że to miejsce również staje się wyjątkowe. Dlatego tak wiele obrazów pojawiło się w naszych realizacjach biurowych.

Warto sprawdzić: Najlepsi młodzi artyści. Kompas Młodej Sztuki 2019

Kiedy uświadomił pan sobie, że buduje kolekcję? Czy posiada pan jeszcze pierwsze kupione obrazy?

Najpierw, w czasach studenckich, kupowałem jedyne, jakie wówczas były dostępne, albumy o sztuce – rosyjskich realistów, ze zbiorami słynnych muzeów Puszkina, 
Galerii Trietiakowskiej czy Ermitażu.

Lepiej ta moja przygoda ze sztuką zacząć się nie mogła, bo zbiory akurat tych muzeów i kolekcje ówczesnych rosyjskich kolekcjonerów można uznać za jedne z najlepszych na świecie.

Kupowanie obrazów zaczęło się na początku lat 90., kiedy jeszcze nie miałem na to większych środków finansowych. Najpierw plakaty, potem obrazy młodych artystów z nieistniejącej już warszawskiej Galerii Brama. Nigdy nie myślałem o budowaniu kolekcji, po prostu ciągle kupowałem coś nowego, bo to jest swego rodzaju uzależnienie.

Po dziesięciu latach zbierania, jak już miałem pierwsze kilkadziesiąt obrazów, które z braku miejsca stawiałem pod ścianą, ktoś ze znajomych użył sformułowania „niezła kolekcja”. „Niezła” odnosiło się oczywiście do liczby obiektów, a nie ich jakości.

Wielu obrazów z początkowych lat już nie mam, bo jednak świadome zbieranie wymaga czasu, wiedzy, niezliczonych rozmów. Trzeba obejrzeć i poobcować z kilkuset obiektami, żeby poczuć różnicę między dobrym a słabym obrazem. Żeby wyrobić sobie optykę, stylistykę, która i tak w miarę upływu czasu będzie się zmieniać.

Ale kilka obrazów kupionych na początku jeszcze mam i to właśnie one pokazują mi, jaką drogę przebyłem.

Czy kupuje pan według jakiegoś konkretnego klucza?

Pierwsza zasada, jaką staram się kierować (bo nie zawsze jest to możliwe), to kupowanie najlepszych obiektów ulubionych artystów, a nie kupowanie jakichkolwiek czy po prostu nazwisk. Drugą jest tworzenie kolekcji zgodnie z moimi zainteresowaniami, które ciągle ewoluują. Gdy zbierałem Ecole de Paris, to nie interesowała mnie sztuka współczesna, ale ponieważ ciągle z nią obcowałem przy różnych okazjach, to w końcu do niej dojrzałem, zrozumiałem i pokochałem. Pozbyłem się więc obrazów z początku XX wieku i zacząłem kupować klasyków współczesnych, a to, co dzieje się obecnie w polskiej sztuce, obserwowałem z bezpiecznego dystansu. Ale do tego również w końcu dojrzałem i teraz uzupełniam swoją kolekcję o nazwiska młodsze, ale już uznane, i te, które na uznanie czekają, ale do których jestem przekonany i które po prostu lubię. Są to np. prace Irminy Staś, Tomasza Kręcickiego, Kamila Kukli, Mateusza Szczypińskiego czy Agaty Kus.

Jak pan pozyskuje kolejne zdobycze? Śledzi pan aukcje, odwiedza galerie, wyszukuje w internecie, korzysta z podpowiedzi doradców?

Współpracuję z kilkoma zaprzyjaźnionymi galeriami i staram się być na bieżąco z ich propozycjami. Muszę przyznać, że każde spotkanie z właścicielami tych galerii jest niezmiernie ważne i inspirujące dla mojej kolekcji. Ich zdanie cenię sobie najbardziej, bo właśnie oni całą swoją działalnością stoją murem za swoimi wyborami artystycznymi. Są po prostu najbardziej uczciwi i autentyczni w tym, co robią.

Współpracuję także z czołowymi domami aukcyjnymi, uczestniczę w aukcjach polskich i zagranicznych. Korzystam również z pomocy profesjonalnych doradców, bo wydać pieniądze jest bardzo łatwo, ale kupić dobry obraz w uzasadnionej cenie to już niekoniecznie.

Czy stara się pan poznawać autorów swoich obrazów?

Tak, to zawsze jest ogromne przeżycie spotkać artystę, którego obrazy się ceni i zbiera, i próbować wyciągnąć od niego tajemnicę, którą zawarł w swoich dziełach.

Czy jest artysta, którego wziął pan pod swoje opiekuńcze skrzydła?

Tak bym tego nie nazwał, ale od 25 lat obserwuję rozwój Aleksandra Roszkowskiego. Kupuję jego obrazy, polecam znajomym, ale przede wszystkim przesiaduję w jego pracowni, podglądam jego pracę i rozmawiam. I to jemu właśnie, niezwykłemu humaniście, artyście i wrażliwemu człowiekowi renesansu – jednym słowem współczesnemu reliktowi pod każdym względem – zawdzięczam w dużej mierze moje otwarcie na sztukę i zrozumienie, jak ciężka jest praca i życie współczesnych artystów.

Czy czasem wymienia pan swoje prace? Bo się znudziły, bo coś ciekawszego pojawiło się na horyzoncie? Czy ma pan takie dzieła, których nigdy się nie pozbędzie?

Wymieniam prace bardzo rzadko. To zawsze jest trudna decyzja, chyba że praca zdecydowanie nie pasuje do kolekcji lub udało się pozyskać lepszą z tego samego cyklu. Obecnie większość zakupów jest bardzo przemyślana i wyczekiwana. Ostatnio nabyłem wspaniałą pracę Jana Berdyszaka z lat 60. od uznanego kolekcjonera, u którego obraz wisiał na ścianie 20 lat, z którym nie chciał się rozstać. Doskonale go rozumiem. Bo sprzedaż takiego obrazu, który stał się już siłą rzeczy domownikiem, jakąś częścią naszego DNA, jest decyzją niesłychanie skomplikowaną, jest to równoznaczne z zamknięciem pewnego etapu naszego kolekcjonerskiego życia. I choć prawdziwa kolekcja musi być co jakiś czas przewietrzana, to jednak pozbycie się obiektów przychodzi każdemu z trudem i może dlatego przeważnie kolekcje, zamiast się kurczyć, ciągle się rozrastają.

Rozumiem, że wątek inwestycyjny nie jest dla pana istotny, ale czy czasem z czystej ciekawości sprawdza pan, o ile wzrosła wartość kolekcji, w której są przecież dokonania takich tuzów jak Abakanowicz, Kantor, Nowosielski, Winiarski, Dróżdż?

A czy istnieje wątek inwestycyjny, gdy ukochanej kupujemy pierścionek? Chyba nie, bo to, co kupuje … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł6. kolejka Ligi Mistrzów: Szachtar Donieck – Atalanta Bergamo 0-3 (0-0)
Następny artykułCzy warto inwestować w dzieła młodych artystów