A A+ A++

Basia Błaszczyk to ambitna młoda wokalistka, autorka muzyki i tekstów. Jest córką znanego z Grupy MoCarta Bolesława Błaszczyka. Artystka pracuje nad solową płytą, której zapowiedzią jest singiel „Kwiecień plecień”. To muzyczna opowieść, która próbuje odkryć prawdę o skomplikowanym pięknie kobiecych emocji

fot. Magdalena Paszko

Jej muzyka wyraża prawdę o niej samej: bogactwo uczuć, prostotę połączoną z rozkwitem bujnej wyobraźni. Traktując wokal instrumentalnie, bawi się jego barwą. Kreuje wdzięczne melodie, splatając je z autorskimi tekstami inspirowanymi poezją. W swoich kompozycjach wykorzystuje ciepłe brzmienie instrumentów akustycznych, szuka przestrzeni, wolności, szczerości, oddechu, intymności i odrobiny ciszy.

O muzycznej pasji BASIA BŁASZCZYK opowiada w rozmowie z Przemkiem Skoczkiem

Twój dom rodzinny pewnie zawsze był pełen muzyki?

– Tak, zdecydowanie. Wszyscy w rodzinie grają na jakimś instrumencie lub przynajmniej kiedyś grali. Nie ma u nas osoby, która nie potrafi zagrać na fortepianie. Ten instrument zawsze stał w centralnym miejscu w naszym domu, nawet w mieszkaniu w bloku, gdzie zajmował pół salonu. Dziadek grał na akordeonie przy każdej możliwej uroczystości, tata ćwiczył w domu partie koncertowe, mama organizowała koncerty fortepianowe swoich uczniów. Ja więcej śpiewałam, niż mówiłam. A gdy nikt nie grał i nie śpiewał, muzyka sączyła się z głośnika. Jednym słowem, trudno było o ciszę w tym domu.

Kiedy pomyślałaś, że chcesz iść w ślady ojca?

– Ta decyzja przyszła chyba naturalnie. Już w przedszkolu chodziłam na dodatkowe zajęcia rytmiczno-wokalne. Występowałam wtedy na wszelkich możliwych konkursach i festiwalach regionalnych, zgarniając nagrody. Od siódmego roku życia uczęszczałam do szkoły muzycznej, gdzie już zaczynałam tworzyć swoje pierwsze kompozycje. Artystyczne studia i praca były naturalną koleją rzeczy (śmiech).

Teraz jeszcze studiujesz w Katowicach? Opowiedz trochę o swojej edukacji.

– Moja muzyczna edukacja zaczęła się właściwie w domu. Następnie ukończyłam dwa stopnie szkoły muzycznej w klasie fortepianu, potem na Wydziale Rytmiki w słynnej „Bednarskiej” w Warszawie, gdzie znajdowały się również Policealne Studium Jazzu i Wydział Piosenki. Tam właśnie pojawiło się marzenie o studiowaniu wokalistyki jazzowej, które rozwijałam, ucząc się emisji głosu i pracując nad repertuarem. Rok po maturze zdałam na Akademię Muzyczną w Katowicach, gdzie miałam okazję pracować ze wspaniałymi pedagogami i wokalistami Wojtkiem Myrczkiem i Anną Stępniewską-Gadt. Równocześnie ze studiami w Katowicach przygotowywałam dyplom z rytmiki, studiując zaocznie wychowanie przedszkolne i wczesnoszkolne z językiem angielskim w Wyższej Szkole Pedagogiki w Warszawie. Nie pytaj mnie, jak udało mi się to łączyć, bo sama nie wiem. Studia w Katowicach ukończyłam dokładnie trzy lata temu.

Sławny tata i rozpoznawalne nazwisko pomagają czy to raczej balast?

– Już od wczesnych lat szkoły muzycznej spotykałam się z opiniami, że wszelkie sukcesy zawdzięczam mojemu tacie – nawet fakt celująco zdanego egzaminu z fortepianu czy otrzymania partii solowej w chórze. Wtedy nie było to miłe uczucie, mówiąc delikatnie. Z pewnością fakt, że mój tata od zawsze był rozpoznawalnym muzykiem, koncertował i aktywnie działał artystycznie, przyczynił się do wyboru mojej drogi życiowej. I jestem mu za to ogromnie wdzięczna. Natomiast świadomie nie podpieram mojej artystycznej działalności nazwiskiem czy tak zwanymi znajomościami. Staram się budować swoją własną markę. Pozostaję niezwykle dumna z osiągnięć taty Bolka, chętnie przyznając się do bycia jego córką (śmiech), równocześnie kieruję moją pracę twórczą i muzyczną aktywność niezależnym i osobistym torem.

Tworzysz piosenki całkowicie autorskie, z własnymi tekstami i muzyką? Są bardzo piękne, dojrzałe, zawsze o czymś.

– Dziękuję! Bardzo mi miło! Tak, od zawsze bardzo skupiałam się na własnej twórczości. Myślę, że między innymi wpłynął na to czas nauki na wydziale rytmiki. To właśnie tam podczas zajęć z improwizacji fortepianowej z elementami kompozycji, które prowadził profesor Szabolcs Esztenyi – kompozytor węgierskiego pochodzenia – moja kreatywność rozkwitła. Połączenie tej edukacji z inspiracjami nową muzyką, podstawami jazzu i nauką wokalu zaowocowało pierwszymi pełnometrażowymi kompozycjami.

Piszesz o sobie, swoich emocjach czy to niekoniecznie autobiograficzne treści?

– Tak, piszę głównie o swoich przeżyciach, to jest też mój sposób na radzenie sobie z tym, co się dzieje we mnie. Ten rodzaj sztuki jest dla mnie niezwykle uwalniający. Łatwiej jest mi też o czymś napisać tekst i go zaśpiewać, niż opowiedzieć o tym zwykłymi słowami. Pomaga mi to ułożyć i wytłumaczyć różne doświadczenia i związane z nimi emocje.

Jakich masz idoli? Twoja muzyka jest w starym dobrym stylu. Jest jazzowa, poetycka. Pierwsze skojarzenia to Łobaszewska albo Soyka.

– Fajnie, że wspomniałeś o Soyce. Akurat będę miała przyjemność towarzyszyć mu jako chórek podczas czerwcowego koncertu w Katowicach. Bardzo go cenię! A przechodząc do pytania – wychowałam się na muzyce, którą puszczał mi tata. Miał duży wpływ na to, czego później słuchałam. Dzięki niemu poznałam repertuar takich artystów jak Erykah Badu, Jamiroquai czy Earth Wind and Fire. Oprócz tego zabierał mnie na koncerty jazzowe i festiwale muzyki współczesnej, takie jak Warszawska Jesień. Poprzez uczestnictwo w warsztatach jazzowych i edukację akademicką mój gust muzyczny stale się rozwijał, balansując między różnymi stylistykami. Chętnie wracam do albumów, które kiedyś skradły moje serce, jak na przykład „Vocabularies” Bobby’ego McFerrina, „The Movie Album” Barbry Streisand czy „Wave” Antonia Carlosa Jobima, dzięki któremu pokochałam bossa novę. Bardzo imponuje mi też wrażliwość Wandy Warskiej i jej polskie teksty do standardów jazzowych. Na studiach przeżyłam fascynację brytyjską sceną jazzową i albumem tria Azimuth z Normą Winstone na wokalu, co zaowocowało napisaniem pracy licencjackiej na ten temat.

Za tobą debiut fonograficzny.

– Tak. W 2019 roku jako duet Two I Am wraz z Przemkiem Pankiewiczem nagraliśmy i wydaliśmy pierwszą płytę „Land Art”. Są na niej moje autorskie kompozycje zaaranżowane przez Przemka. Albumu można posłuchać na wszystkich serwisach streamingowych, można też obejrzeć niezwykły teledysk do utworu „Melodia” na YouTube. Muzyka obecna na płycie to refleksyjna aura inspirowana jazzem i ambientem. Choć zespół już zakończył swoją działalność, jestem bardzo szczęśliwa, że album jest i można go cały czas słuchać. Zamknął on też pewien rodzaj kompozytorskiego etapu, niezbędny do dalszego rozwoju muzycznego.

Niedawno premierę miał nowy singiel. Otaczasz się tam swojakami. Na wiolonczeli gra brat Mikołaj, teledysk zrealizował Jędrzej Sudnikowicz.

– Dokładnie. Oprócz tego na fortepianie gra i zajmuje się produkcją Michał Jakubczak, prywatnie mój chłopak. Zdjęcia do klipu były nagrywane nad brzegiem rodzinnej rzeki Świder czy wśród sadów w Sobieniach-Jeziorach pod Otwockiem, gdzie mieszkają moi dziadkowie. Wśród swojaków pracuje się najlepiej! (śmiech)

Kiedy cała płyta?

– Na razie nie mamy konkretnego terminu. Skupiam się obecnie nad wydawaniem pojedynczych singli, które w przyszłości stworzą EP-kę bądź właśnie pełny album. Pewne jest, że „Kwiecień plecień” to początek nowej artystycznej drogi i zapowiedź wielu muzycznych nowości.

Artystyczne marzenia? Na przykład wymarzony duet na scenie. Możemy zaszaleć – podaj dwoje artystów: nieżyjącego i kogoś, kto jeszcze działa.

– Jeśli chodzi o duet, cóż… pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to duet ze Zbigniewem Wodeckim, już niestety nieobecnym wśród nas. Myślę też, że odnalazłabym się w nastrojowej balladzie w duecie z Norą Jones. Czuję, że mamy podobną wrażliwość. Natomiast jeśli chodzi o marzenia artystyczne, powoli już się spełniają, co mnie ogromnie cieszy. Mój upragniony plan zakłada na pewno aktywną działalność jako wokalistka i songwriterka, dalszy rozwój, koncerty i kolejne wydawnicze nowości muzyczne. Czy to nagrania w studiu, czy obecność na scenie – każde kolejne wydarzenie muzyczne daje mi mnóstwo satysfakcji i frajdy. Marzę też o tym, żeby ludzie naokoło nucili moje piosenki, utożsamiali się z nimi i chcieli je podawać dalej. Jestem szczęśliwa, mogąc dzielić się moim światem właśnie w ten sposób.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMatiz w ogniu
Następny artykułPłonął fiat