A A+ A++


Jeppe Kirk Bonde przez ostatnie 10 lat zarabiał średniorocznie 25 proc. i w swoich webinarach chętnie porównuje się do legend Wall Street.


Fot.: Materiały prasowe

„Copy trading”, nazywany też „mirror tradingiem” (z subtelnymi różnicami technicznymi), to najbardziej hardcore’owa forma „social tradingu” i odpowiedź na potrzeby inwestorów dzisiejszych czasów. Zyski mają być „tu i teraz”, najlepiej z „efektem wow”, a na pewno bez poświęcania czasu i energii na naukę. A przy tym z rozmytą odpowiedzialnością za straty: „to nie ja, to tamten inwestor tak wymyślił”. Ale nie zawsze jest to odpowiedź bezpieczna. „Social trading” w rozumieniu demokratyzacji inwestowania, społecznych konsultacji, szerokiego dostępu do informacji, wymiany doświadczeń, poszerzania horyzontów, swobodnego wyrażania własnych opinii poza sztywnymi strukturami instytucjonalnymi oraz kwestionowania mainstreamowej narracji – jest błogosławieństwem. Ale to, że ktoś nas wyręcza w rynkowych decyzjach – może stać się przekleństwem.

– „Social trading” wykorzystuje dobrodziejstwa współczesnych technologii. Ma jednak wady. Skłania nas do podejmowania decyzji bezrefleksyjnie, a przez to jesteśmy narażeni na rozmaite manipulacje – mówi profesor Piotr Zielonka z Instytutu Biologii SGGW, który specjalizuje się w psychologii inwestowania.

Idea „social tradingu” jest tak stara jak rynki finansowe. Kiedyś prowadzono dyskusje w pubach, w Polsce popularne były tzw. kluby inwestycyjne, na spotkaniach analizowano własne pomysły, a także decyzje legendarnych inwestorów. Zresztą do dzisiaj dużą popularnością cieszy się amerykański portal GuruFocus, na którym można śledzić inwestycje m.in. Warrena Buffetta, George’a Sorosa, Billa Ackmana. W warunkach social mediów mamy jednak dużo łatwiejszy i szybszy dostęp do informacji – mamy „social trading” na sterydach.

– Połączyło się kilka sprzyjających elementów: internet, pojawienie się smartfona, mania związana z rynkiem kryptowalut rozbudzająca wyobraźnię i nadzieje młodszego pokolenia na finansowy sukces bez trudów długotrwałej wspinaczki po szczeblach kariery w korporacji – zwraca uwagę Jarosław Niedzielewski, dyrektor inwestycyjny Investors TFI.

To zjawisko rozkręciło się na dobre w czasie pandemii, kiedy ludzie byli zamknięci w domach i albo mieli nadmiar pieniędzy, bo nie było na co ich na bieżąco wydawać, albo cierpieli na uszczuplone dochody i poszukiwali alternatywnego zarobku. Młodzi inwestorzy, szczególnie amerykańscy, gromadzili się na tradingowych platformach społecznościowych, głównie Reddit i Robinhood, gdzie znajdywali swoich idoli – choćby Dave’a Portnoya, który jest autorem jednego z najbardziej znanych sloganów tej spekulacyjnej fazy hossy „Stocks only go up”. Wielu tiktokowych influencerów finansowych (powstała nawet podplatforma TikTok Investor!) przekonywało swoich licznych followersów, że ceny akcji mogą rosnąć bez ograniczeń, „to the moon”.

Czytaj także: „Ryczący kotek” z Wall Street. Sprawca afery GameStop powraca i trzęsie rynkiem

czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMy, naród. Felieton Juliusza Windorbskiego
Następny artykułByły wiceprezydent Częstochowy Piotr Grzybowski szefem państwowego RFG. Wkrótce decyzje, co z giełdą rolną i osiedlem na Grabówce