Ci, którzy pamiętają wyjazdy na kolonie letnie, pamiętają też tajemnicze słowo „izolatka”. To było obowiązkowe pomieszczenie, coś w rodzaju izby chorych. Po cichu wielu kolonistów marzyło, by przekroczyć jego próg, bo któż tam izolatkę kojarzył z ciężką chorobą.
Ale izolacja to najlepszy i czasem jedyny sposób na uchronienie się przed nią, zwłaszcza w odniesieniu do tych przenoszonych droga kropelkową, kontaktową i oddechową. Co prawda, w wiekach średnich, a i później, choć się izolowano podczas wielkich pomorów, nie wiedziano, że potrzebne jest jeszcze coś – antyseptyka, odkażanie rąk, pomieszczeń, naczyń, itp. Wiedzą to dzisiejsze rozsądne babcie i odwołują wizytę u maleńkiego wnuczka, bo mają „straszny katar”, lub „coś mnie bierze”. Były „getta” dla chorych na trąd, czyli leprozoria. Przebywali tam tylko porażeni trądem. Choroba nie jest wysoce zaraźliwa, ale może się przenosić. Ostatnie leprozorium w Europie funkcjonowało na greckiej wyspie Spinalonga u brzegów Krety do 1957 roku. Obecnie niezamieszkała wyspa jest atrakcją turystyczną.
Teraz taką wyspą powinno być każde mieszkanie i zajmująca je rodzina, a i to pod warunkiem ścisłego reżimu sanitarnego. Od wiosny izolacja jest mniej lub bardziej stanowczo zalecana przez władze państwowe.
Ale izolacja, czyli odosobnienie, separacja funkcjonuje nie tylko w medycynie. Izoluje się kogoś, kto nie pasuje do towarzystwa z najróżniejszych powodów. Wiadomo, jak to się odbywa – taka osoba nie jest nagle zapraszana na imprezy, brakuje dla niej miejsca na wyprawie, zapomina się ją powiadomić o spotkaniu przy grillu. To ma nawet nazwę – ostracyzm.
Zawsze izolację źle znosimy. I to bez względu na wiek, choć chyba istotnie młodzi ludzie gorzej sobie z nią radzą. Zawsze jednak jest to poczucie krzywdy, niesprawiedliwości.
A teraz?
Teraz umiejętność znajdowania sensu w izolacji to klucz do zwycięstwa. I trudno, żałujemy tych spotkań przy piwie, powitań wiosny i pożegnań lata pod jabłonką. Żal drinków z parasolką nad brzegiem basenu w ciepłych krajach. Żal nawet całuśnych powitań przyjaciółki. Już nie bawi witanie żółwikiem. Żal pogaduszek z torbami zakupów u nóg, bo wracamy szybko do domów, a zresztą – pod maską tylu znajomych przegapiamy.
Czy ta izolacja nas, jako społeczeństwo zmieni? Pewnie tak. Trauma powojenna trwała niemal dwa pokolenia. Dopiero trzecie i czwarte uwolniło się od myślenia, że dobrze jest mieć zapasy, nic nie wyrzucać, bo się przyda, bo nie kupisz takiego, itd. W efekcie nie przywiązujemy się do niczego, a zmianę aparatu telefonicznego co rok na nowy typ, zaś dżinsów na nowy krój uważamy za rzecz naturalną. Zaś najwięcej „znajomych” mamy w sieci. Jak ktoś się nie podoba – klik i ban.
Teraz to się może zmienić. Nie mówię o stosunku do rzeczy materialnych. Ale co robimy na widok przechodnia idącego naprzeciw? Ano, przechodzimy na drugi brzeg chodnika. Od pół roku rozluźniają się więzi przyjacielskie, a nawet rodzinne. Nie nawiązujemy zaś nowych, tych realnych. To akurat szczególnie dla młodego pokolenia jest istotne i to „zaprocentuje” kiedyś. Już nie zakolegujemy się z kimś z roku ani z ławki szkolnej. Zostanie tylko sieć.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS