W 23. rocznicę debiutu Franklina Mudoha w Legii Warszawa przypominamy tekst, który został opublikowany 11 kwietnia 2020 r.
Dla jasności należałoby dodać, jak przed sensacyjnymi filmami, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Zresztą już dwadzieścia lat temu, zaraz po ogłoszeniu wyroku, obrońca Mudoha, mec. Zbikowski, mówił, że to gotowy scenariusz na film. – Byłaby to komedia w stylu Juliusza Machulskiego. Myślę, że powinien zainteresować się tą historią – twierdził. Gdy zadzwoniliśmy do niego po latach, błyskawicznie przypomniał sobie tę sprawę, choć od jej czasu poprowadził już tysiące innych.
Franklin Mudoh zagrał cztery mecze w Legii Warszawa. “Aż tyle?”
Pod koniec lat 90. w polskiej lidze pojawiła się moda na sprowadzanie piłkarzy z Afryki. Jednym z nich był Kameruńczyk Franklin Mudoh kupiony przez Legię Warszawa w 1998 roku. W CV miał 60 meczów i 15 goli dla PWD Bamenda, ligowego średniaka z Kamerunu. Z jakiegoś powodu trener Jerzy Kopa widział w nim materiał na idealnego rozgrywającego Legii. – Myślę, że z tych wszystkich zawodników z Afryki najlepszy był Kenneth Zeigbo, a drugi był właśnie Mudoh. Potrafił nawinąć, wygrać pojedynek, był dość szybki i lewą nogą radził sobie nieźle. Ale z nim był taki problem, że grał maksymalnie na 20 procent swoich możliwości. Jak gdzieś można było odpuścić, to on był do tego pierwszy – śmieje się Jacek Bednarz, dzisiaj prezes Elany Toruń, wtedy piłkarz Legii.
Jako jeden z nielicznych wciąż pamięta Mudoha. – Mówiliśmy na niego Franek. Pozytywny, radosny chłopak. W szatni zawsze uśmiechnięty, sporo żartował. Na początku był trochę wycofany, ale później trzymał się z chłopakami z Nigerii i było mu raźniej. Korzystał z życia i bardzo podobały mu się dziewczyny z Polski. A co do piłki, co tu dużo mówić, leń, jakich mało. Jak już poszedł do przodu, to nigdy nie wrócił, żeby bronić, o co trenerzy zawsze mieli do niego pretensje – wspomina Bednarz.
Mudoh zagrał w Legii raptem cztery mecze, uzbierał łącznie dziewięćdziesiąt minut. – Aż cztery? Musieliśmy mieć bardzo przetrzebiony skład – śmieje się Tomasz Sokołowski. – Cały czas krążył między pierwszą a drugą drużyną. Częściej nawet trenował z rezerwami – przypomina sobie Jacek Magiera. – Gdy grał u nas, trenerem był Stefan Białas, który dobrze mówił po francusku. Frankline z racji urodzenia też, a do tego znał jeszcze angielski, więc bardzo często robił za tłumacza. Słuchał, co Białas mówi po francusku i przekazywał piłkarzom z Nigerii po angielsku. I z tym wiąże się śmieszna historia – zaczyna opowiadać Bednarz. – Rozgrzewaliśmy się przed jakimś meczem i nagle strasznie wkurzony trener zebrał nas wszystkich na środku boiska. Chodziło o to, że Mudoh rozgrzewał się na pół gwizdka. Trener stanął przed czarnoskórym piłkarzem i zaczął go wyzywać po francusku. A ten tylko stoi i patrzy, nic nie mówi. No to trener się jeszcze bardziej nakręcał, bo myślał, że go lekceważy. To już trwało dłużą chwilę, on dalej opieprzał, ale nie Mudoha tylko tego Nigeryjczyka. Franek stał parę metrów dalej i sobie patrzył w niebo. Ktoś nieśmiało próbował trenerowi powiedzieć, że to jest Nigeryjczyk i on po francusku nie rozumie i musi wziąć Mudoha, żeby przetłumaczył, ale trener był w transie. Tylko przytaknął i krzyczał dalej. Jak już się zorientował, że pomylił piłkarzy i nakrzyczał nie na tego, bo Mudoh stoi gdzie indziej, nie miał siły tego powtarzać. Zarządził następne ćwiczenie.
W Legii mieli z nim wesoło. Na początku trzeba było załatwić kilka spraw w urzędzie. Wziął to na siebie kierownik Ireneusz Zawadzki. Pod urzędem nie było gdzie zaparkować, więc stanął w niedozwolonym miejscu, a dla pewności zostawił Mudoha w samochodzie i dał mu kluczyki, by w razie problemów przeparkował. Załatwił, co było trzeba, wrócił, auto było przestawione, a Franklin dalej siedział za kierownicą i upierał się, że on poprowadzi z powrotem na stadion. – Masz prawo jazdy? – zapytał dla pewności Zawadzki. – Mam, mam. To była najbardziej szalona podróż w życiu kierownika. Już po paru metrach zorientował się, że Mudoh prawa jazdy nigdy w życiu nie miał. Cudem dojechali pod stadion. Ale tam skończyło im się szczęście i piłkarz solidnie uderzył w mur. Wtedy jeszcze jakoś udało się wybronić go przed policją.
Cud w Paryżu. Czarne papierki zamieniły się w dolary
Mudoh trafił na wypożyczenie do Jezioraka Iława, który kręcił się wtedy między drugą a trzecią ligą, i zaprzyjaźnił się z głównym sponsorem klubu, najbogatszym mieszkańcem Iławy Zygmuntem Dmochewiczem. Bywał u niego w domu, sporo rozmawiali. Biznesmen przyznał, że chce pomnożyć swoje pieniądze i szuka dobrej okazji, a Mudoh znał akurat bogatych afrykańskich biznesmenów, którzy mogli mu pomóc z inwestycją. Skontaktował ich i umówił spotkanie w Paryżu w bardzo drogim hotelu, przy opuszczonych roletach.
Biznes, który zaproponowali Dmochewiczowi znajomi Mudoha, był dość nietypowy. Otóż mieli mieć dostęp do dolarów, które Stany Zjednoczone przekazywały Nigerii. Nie były to zwykłe pieniądze, bo wszystkie banknoty zafarbowano na czarno na wypadek napadu. Henry i Morris tłumaczyli, że w Nigerii jest niebezpiecznie i stąd takie chemiczne zabezpieczenia. I tutaj właśnie rozpoczynał się ich pomysł na biznes. Sprawdzony – jak przekonywali. Panowie mieli dostęp do odczynników, które potrafiły odbarwić te pieniądze. Wyjęli miskę, wlali wody, dolali odczynników, włożyli czarny banknot, a po chwili oczom Dmochewicza ukazała się piękna, zielona studolarówka. Iławski biznesmen nie był jednak w ciemię bity. Ruszył z banknotem do kantoru. Gdy bez problemu wymieniono mu pieniądze, oczami wyobraźni widział już tysiące odbarwionych banknotów. Musiał tylko kupić od Henry’ego i Morrisa odczynniki. A to nie były tanie rzeczy. Dmochewicz utrzymywał, że zapłacił za nie i dostęp do czarnych banknotów 1,6 miliona złotych.
Zaprosił biznesmenów do siebie do domu i tam zaczęli wielkie odbarwianie. Dmochewicz uszykował w garażu miski z wodą, biznesmeni przywieźli odczynniki i gotówkę. Zanurzyli pierwszy plik czarnych pieniędzy, ale po chwili wyjęli z miski nie zielone, a czerwone dolary! – Spokojnie, spokojnie. Pomyliliśmy odczynniki. Głupi błąd – uspokajali spanikowanego Dmochewicza jego afrykańscy partnerzy.
Następnym razem przywieźli już właściwe mikstury, za które Polak musiał oczywiście dodatkowo zapłacić. Do tego przeloty, hotele… Czuł jednak, że ten biznes jest tego wart. Znów wlali odczynniki do miski i znów odbarwianie się nie powiodło. Dolary ponownie były czerwone. Dmochewicz zresztą też. Ale Henry i Morris znów go uspokoili, że po prostu banknoty muszą leżeć w wodzie kilka godzin i wtedy zmienią kolor na właściwy. Obiecali, że jak za parę godzin wrócą, pieniądze będą już gotowe. Dmochewicz został w garażu z czarnymi pieniędzmi i odczynnikami, a afrykańscy biznesmeni nigdy więcej się nie pojawili.
“Zostałem wplątany w tę aferę tylko dlatego, że znam język polski”
Biznesmen wiedział już, że został oszukany, a do łapania przestępców wynajął Krzysztofa Rutkowskiego. Detektyw nie znalazł Morrisa i Henry’ego, którzy prawdopodobnie prysnęli do Francji, ale wpadł na trop Mudoha. Ten przekazywał jeszcze kolegom kolejne 30 tys. dolarów.
W sądzie Mudoh utrzymywał, że nie znał planów kolegów i nie wiedział, że bierze udział w oszustwie. W sprawie miał odegrać tylko rolę tłumacza i to na wniosek Dmochewicza. Samo oszustwo podobno nie leżało też w jego interesie, bo nie dość, że Dmochewicz obiecał odpalić mu kilkadziesiąt odbarwianych dolarów, to utrzymywał, że on też zainwestował w odczynniki 40 tys. marek pożyczonych od wujka.
W sądzie prokurator, obrońca i sędzia nie potrafili zachować powagi. Pani prokurator, gdy przeczytała akta sprawy Mudoha, zastanawiała się, czy to nie prima aprilis, albo czy nie jest w ukrytej kamerze. – Dokumenty były jednak za długie. Nikomu by się nie chciało ich fabrykować – przyznała po rozprawie. – To materiał na dobrą komedię. Tą sprawą powinien zainteresować się Machulski – komentował mec. Żbikowski. Kameruńczykowi groziły cztery lata więzienia, ale jego obrońca domagał się uniewinnienia. – Dmochewicz udaje ofiarę cynicznego działania obcokrajowców, a przecież jest znanym w Iławie biznesmenem, robiącym interesy także za granicą. Mówi, że zainwestował 1,6 mln zł. Nie możemy jednak zweryfikować jego słów. Powierzał nieznajomym wielkie pieniądze, nie biorąc na nie żadnego pokwitowania. Dmochewicz nie był oszukany. Przystąpił do ryzykownego interesu. Chciał w kilka tygodni czterokrotnie pomnożyć to, co wyłożył. Mudoh nie może odpowiadać za bezmyślność Dmochewicza – mówił przed sądem Żbikowski, cytowany przez portal Legia.net.
Sąd uznał Mudoha za winnego oszustwa i wyłudzenia pieniędzy i skazał go na rok i osiem miesięcy więzienia. Ale ponieważ piłkarz na rozprawę czekał w więzieniu i odsiedział już 15 miesięcy, to sędzia na tym poprzestał i po rozprawie “Makumba” – to pseudonim spod celi – wyszedł na wolność. Ponoć pojechał prosto do swojej ulubionej pizzerii niedaleko dworca Warszawa Główna.
– Zostałem wplątany w tę aferę tylko dlatego, że znam język polski. Jestem zwykłym piłkarzem. Na 15 miesięcy pozbawiono mnie możliwości wykonywania zawodu. To może zrujnować moją karierę. Nie skończyłem studiów. Poza grą w piłkę nic nie umiem – powiedział portalowi Super Sport. Równolegle toczyła się sprawa przeciwko Dmochewiczowi, któremu zarzucono mu, że chciał wprowadzić do obiegu fałszywe pieniądze. Skończyło się jednak umorzeniem. – Uwierzyłem w jakieś czary-mary, jakieś bajki. Byłem strasznie naiwny – podsumował. Ludzie w Iławie ponoć jeszcze długo żartowali, gdy go widzieli – “Panie Zygmuncie, a może razem coś odbarwimy?”.
Tekst powstał na podstawie artykułu pt. “Wyrok na Franklinie” opublikowanym w 2003 roku na portalu Legia.net.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS