Były menadżer zawodnika w jednym z wywiadów dla niemieckiej prasy wspomniał tragiczne wydarzenia sprzed lat.
W grudniu 2013 roku Michael Schumacher udał się do swojej willi we francuskich Alpach, aby wspólnie z synem, Mickiem pojeździć na nartach. Nieszczęśliwy upadek i bezpośrednie uderzenie głową w skałę, mimo posiadania kasku, doprowadziły do poważnego uszkodzenia mózgu.
Mimo natychmiastowej pomocy, długim pobycie w szpitalu w Grenoble i długiej śpiączce nie udało się w pełni wyleczyć Niemca.
Kolejne miesiące Schumacher spędził w szpitalu w Lozannie, a następnie opiekę nad nim przejęła rodzina, która nie szczędzi środków na opiekę nad byłym mistrzem świata w ich szwajcarskiej posiadłości, dbając równocześnie o prywatność.
“Po wypadku płakałem jak pies” wspominał Willy Weber. “Gdy teraz myślę o Michaelu, nie mam niestety już żadnej nadziei, że ponownie go zobaczę. Przez dziesięć lat nie było żadnych pozytywnych wieści na jego temat.”
Wywiad byłego menadżera nie przypadkiem zbiegł się z wydaniem przez niego książki zatytułowanej “Benzyna we krwi”, w której również poruszył kwestie feralnego wypadku.
“Nie było mi łatwo skonfrontować się z tym ponownie. Ale chciałem to zrobić. Książka ma być moją kropką nad i.”
Weber przyznał, że nigdy nie odwiedził w szpitalu swojego byłego podopiecznego i bardzo tego żałuje.
“Oczywiście, że bardzo tego żałuję i obwiniam siebie. Powinienem odwiedzić Michaela w szpitalu. To mocno mnie boli.”
“Nawet trzy, cztery lata po wypadku ludzie, którzy mnie rozpoznawali pytali mnie: co z Michaelem? Potem przestałem próbować to wyjaśniać i pomyślałem: czemu nikt nie pyta się jak ja się czuję? To było dla mnie jasne: to koniec. Muszę to wyrzucić ze swojej głowy.”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS