W środę o kryzysie na polsko-białoruskiej granicy premier Mateusz Morawiecki ma rozmawiać z szefem Rady Europejskiej. Charles Michel przed południem przyjedzie do Warszawy. Ponadto prezydent Andrzej Duda poinformował wczoraj (wtorek), że w kwestii kryzysu migracyjnego jest w kontakcie z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem.
Jak mówiła w TOK FM Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz – bardzo dobrze, że skończyła się taka jednoznaczna narracja ze strony polskiego rządu, że z tą sytuacją poradzimy sobie sami. Takie nastawienie, jak podkreśliła, jest groźnie strategicznie. Nie po to bowiem jesteśmy w NATO czy UE, żeby w momentach trudnych się od nich odsuwać.
– Natomiast z tego potencjału można skorzystać albo nie. Te wizyty mogą się odbyć i nic z nich nie wyniknie. Ale może być też przeprowadzona sprawna operacja, czyli jasne postawienie sprawy i tego, czego Polska oczekuje. Za tym powinny pójść kroki dyplomatyczne na niższym poziomie, rozmowy ze stolicami – wyjaśniała. Była ambasador podkreśliła też, że ważnym partnerem w tej kwestii powinna być Ukraina. – Tam też jest przecież granica i tamtędy także mogą pójść migranci, którzy zaczną być przepychani w tamtą stronę z Białorusi – przestrzegała. Apelowała także o to, by w rozmowy międzynarodowe włączyć Chińczyków, których eksport przez polsko-białoruską granicę może być zagrożony.
Prowadzący audycję Maciej Głogowski zastanawiał się, na co – w całej tej sprawie – liczy Rosja i Białoruś oraz jaki jest główny cel eskalowania migracyjnego kryzysu. Pełczyńska-Nałęcz odparła, że jednym z celów jest na pewno “podkręcenie radykalizmu Polski w Unii i pokłócenie między sobą krajów unijnych”. – Ale jest jeszcze jeden cel. Chodzi o to, żeby Unia usiadła do stołu z Łukaszenką. Żeby go uznała, żeby zniosła sankcję. Żeby po prostu przymusić stronę unijną do ustępstw – dodała.
– To jest sytuacja trudna, ale oczywiście istnieje szereg działań, które mogą doprowadzić do jej pozytywnego zakończenia, a nie eskalowania – wskazała rozmówczyni Macieja Głogowskiego.
Jedne działania – jak kontynuowała – mają charakter bieżący, to na przykład uszczelnianie granicy i jednocześnie przyjmowanie wniosków, i sprawdzanie osób, które już się na polską stroną przedostały. Ale najważniejszym elementem, jej zdaniem, powinna być operacja dyplomatyczna i to właśnie ona ma szansę zakończyć ten konflikt. Wspomniała m.in. o nakłanianiu UE do nałożenia kolejnych sankcji na Łukaszenkę, a także o “przyblokowaniu” eksportu przez polsko-białoruską granicę. – To uderzyłoby nie tylko w Białoruś, ale też inne kraje, zarówno te importujące w Europie, jak i w Chiny. Tylko takie decyzje trzeba podejmować po wytłumaczeniu wszystkiego swoim partnerom. Trzeba mieć wsparcie sojuszników, nie można działać samemu – przestrzegała była ambasador.
Pełczyńska-Nałęcz kilkukrotnie podkreślała również fakt, że na granicę powinni zostać dopuszczeni dziennikarze, którzy w sposób rzetelny i niezależny powinni informować opinię publiczną o tym, co się tam dzieje. Brak tej informacji może bowiem dawać przeświadczenie, że polski rząd chce coś ukryć. Prowadzący audycję zwrócił uwagę, że bez mediów trudno jest weryfikować to, co o kryzysie migracyjnym mówi władza.
– Rolą rządu w takiej sytuacji nie jest straszenie obywateli. Nie jest nadmierna eskalacja kryzysu, tylko wprost odwrotnie – pokazywanie, że sytuacja jest pod kontrolą i że dąży się do tego, żeby ją jak najszybciej zakończyć – powiedziała Pełczyńska-Nałęcz.
– Patrząc na realny stan zagrożenia, ja na przykład uważam, że nazywanie tego “wojną” jest wyolbrzymianiem tego, co się dzieje. To jest bardzo poważna sytuacja, kryzys, który może jeszcze wyeskalować, ale jednak nie jest to wojna i nie należy takich słów używać. To są ogromnie poważne i groźne słowa, i oby nigdy nie działo się cos takiego, co na takie miano zasługuje – podsumowała.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS