W Danii był gwiazdą, a później wywołał burzę. Po cichu zakończył karierę
Kamil Wilczek był bardziej popularny w Danii niż w Polsce. Jego transfer wywołał awanturę. Były napastnik reprezentacji po cichu zakończył karierę. Ma jednak plan, co robić dalej.
W tym artykule dowiesz się o:
Wilczek odszedł z Piasta Gliwice po wygaśnięciu kontraktu w czerwcu tego roku. W ostatnim spotkaniu ligowym z Jagiellonią Białystok poinformował rodzinę o swoich zamiarach. – Zaprosiłem znajomych, najbliższych. Powiedziałem: słuchajcie, na dziewięćdziesiąt procent to mój ostatni mecz w karierze. Dałem sobie jeszcze dwa miesiące na zmianę decyzji. Było kilka zapytań, też spoza Europy. Ale nie po to wróciłem do Gliwic, żeby daleko wyjeżdżać – mówi nam trzykrotny reprezentant Polski.
Od miłości do nienawiści
Wilczek rozegrał dwieście meczów w ekstraklasie, grał w Piaście i Zagłębiu Lubin. Był królem strzelców ligi w 2015 roku. Większą karierę zrobił jednak w Danii. W krótkim czasie stał się liderem Broendby. Do dziś jest najlepszym strzelcem w historii klubu (92 gole w 163 meczach). Tamtejsi kibice robili oprawy z wizerunkiem Polaka, Wilczek dwukrotnie został wybrany zawodnikiem roku (2018 i 2019) i zdobył z Broendby puchar kraju. Nasz zawodnik sam przyznał, że był częściej rozpoznawalny na ulicach Kopenhagi, niż w polskich miastach.
Ale miłość przerodziła się w nienawiść po transferze Wilczka do lokalnego rywala – FC Kopenhagi. W Internecie pojawiały się nagrania palących się koszulek Wilczka. Ten ruch skrytykował nawet minister ds. cudzoziemców i integracji. Mattias Tesfaye nazwał naszego zawodnika “Kamilem wypłatą” sugerując, że napastnik “dał się kupić”. Później skasował wpis i przeprosił.
– Kilka minut po ogłoszeniu transferu moje media społecznościowe zalały setki wiadomości. Po kilku dniach były ich tysiące. W zasadzie sam hejt – opowiadał nam wtedy Wilczek. Zawodnik otrzymał nawet ochronę z klubu, policja poinformowała go, jak ma się zachować, gdy coś złego się wydarzy. Jak się okazało, w realnym życiu nic mu nie zagrażało. – Szedłem przez całe miasto, kilka osób mnie zaczepiło, ale reagowali pozytywnie – mówił.
Atakował go natomiast Kasper Fisker, z którym Wilczek grał w Broendby przez 2,5 roku. W swoim podcaście Fisker nazywał go “Polaczkiem”, krytykował za zmianę barw. A gdy obaj spotkali się w parku na spacerze, Duńczyk uciekł. – Gdy Kasper zobaczył mnie idącego z synami, zostawił żonę i dziecko z tyłu, a następnie zaczął biec z wózkiem w innym kierunku – śmiał się Wilczek.
Podczas gry w Broendby Wilczek przeżył także chwile grozy. Myślał że zabił kibica. Przed meczem, na rozgrzewce, trafił jednego z fanów piłką w głowę. Mężczyzna został odwieziony do szpitala. Po szczegółowych badaniach okazało się, że ma guza mózgu, o którym nie wiedział. Operacja uratowała kibica, z którym Wilczek później utrzymywał kontakt.
Gotowy do nowej roli
Wilczek tłumaczy, dlaczego zakończył karierę. – Cały czas trenuje, cztery lub pięć razy w tygodniu i to się nie zmieni, bo lubię się ruszać – mówi. – Piłka dała mi bardzo dużo, ale już chyba dobiłem do ściany. Nie chcę na siłę ciągnąć kariery, żeby tylko ją kontynuować. Dla zabawy na pewno poruszam się jeszcze z kolegami – wyjaśnia.
– Wiele zobaczyłem, coś się udało zdobyć. Cieszę się, że odchodzę na emeryturę w zdrowiu. Mogę pojeździć na rowerze, pograć w piłkę z dziećmi – komentuje.
Piłkarz nie odebrał jeszcze jednej pamiątki, medalu za mistrzostwo Danii. – Muszę się w końcu przejechać do Kopenhagi. Na pewno medal znajdzie się na półce w moim gabinecie. Do tego jeszcze postawię statuetkę dla króla strzelców, koszulkę reprezentacji, statuetkę najlepszego piłkarza i napastnika ligi. Była taka jedna fajna gala w Polsce, na której udało mi się zdobyć te wyróżnienia. Zapamiętam ją do końca życia – dodaje.
Wilczek trzykrotnie wystąpił w reprezentacji za kadencji Adama Nawałki, ale nie miał większych szans na regularną grę, choć w Danii seryjnie strzelał gole. W szczytowej formie był Robert Lewandowski, a z nim grał najczęściej Arkadiusz Milik. – Ze swojej kariery jestem zadowolony. Mogło się to potoczyć gorzej, nie mam na co narzekać – opowiada.
Wilczek ma już pomysł na siebie. – Przygotowuję się do nowej roli. Chciałbym się dostać na kurs dyrektora sportowego. Czekam aż otworzy się nowy nabór. Chcę zostać przy piłce, w tym środowisku czuję się najlepiej – tłumaczy.
Będzie otwarty mecz
Były piłkarz przewiduje, jak może wyglądać mecz Legii z Broendby. Obie drużyny zagrają w czwartek w eliminacjach Ligi Konferencji. Początek meczu o godzinie 19.00. – Szanse oceniam pół na pół – twierdzi. – Broendby gra otwartą piłkę, bez murowania bramki. Co ważne: grają na dużej intensywności – zauważa. – W Danii kibice Broendby potrafią zrobić show, są żywiołowi. Zawsze byli naszym dwunastym zawodnikiem, dlatego na ich stadionie będzie Legii zdecydowanie trudniej o dobry wynik – kończy Kamil Wilczek.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS