A A+ A++

Przeżycia związane z burzami na Mazurach

W języku ludowym słyszymy często, że „burza oczyszcza powietrze”. Nie dzieje się tak tylko w przenośni, ale i dosłownie. W powiecie Olecko podchodzono do tego bardzo poważnie, okazywano jednak przed burzą szczególny respekt.
Któż mógłby zapomnieć te gwałtowne burze przechodzące nad naszą ziemią, szczególnie w środku lata. Nadchodziły szybko i niespodziewanie, często po pięknej pogodzie, z błyskawicami i grzmotami i równie szybko się kończyły.

Korzystne warunki środowiska
Właściwości mazurskiego krajobrazu, na przemian wielkie lasy, pola, jeziora, bagna oraz intensywne i niezmącone promieniowanie słoneczne w lecie były jakby stworzone dla tak szybkiego i zaskakującego powstawania burz, które tak samo nagle cichły. Gwałtowne wznoszenie się ogrzanych mas powietrza ponad lekkim i piaszczystym gruntem prowadziło do olbrzymiego piętrzenia się kłębów chmur. Zaczynało się to od jasno-białych cumulusów, które szybko się podnosiły, zaciemniały i rozszerzały wraz ze spadkiem temperatury na wysokości, gdzie też zaczynały się kondensować. Wkrótce można było usłyszeć szmer deszczu, silne grzmoty strzelały w ziemię a potężne błyskawice rozświetlały dom i otoczenie. Zwierzyna zaczynała chronić się po lasach, a także milkły śpiewy ptaków. Ale wkrótce znów wyzierało słońce, a ponad ziemią rozciągała się czysta jak kryształ tęcza. Życie wracało do normy. Zdrowe i bez tego mazurskie powietrze było jeszcze bardziej rześkie.
Zdarzały się również dłużej trwające burze. Tworzyły się one głównie przez zmieniające się lub krzyżujące prądy powietrzne. Czasami, prawie bez przerwy, jedna burza następowała po drugiej. Pamiętam jeszcze bardzo dokładnie taką burzę, która trwała dwa i pól dnia.

 Image

Budynki nie posiadały piorunochronów

Uderzenie piorunu w trzy zagrody
Zaczęło się to w środku nocy, podobnie do orkanu. Miałem wtedy 11 lat. Ja i moje obie siostry zostaliśmy obudzeni ze snu przez bardzo poruszonych rodziców. Musieliśmy ubrać się, jak to zwykle bywa na wsi podczas ciężkiej burzy. Ponieważ nie mieliśmy okiennic, mogliśmy oglądać przez firanki upiorne fajerwerki niekończących się błysków. Także nie miało końca brzękanie szyb w oknach. Nagle we wsi zaczęto wzywać do gaszenia pożaru. Mój ojciec pobiegł do wiejskiej sikawki na drewnianych kołach z żelaznymi okuciami, która popędziła parę minut później, w strugach deszczu, ciągniona przez konie i obładowana załogą dziesięciu mężczyzn. Moja matka odmawiała Ojcze nasz, jak chyba większość kobiet we wsi – podczas gdy rodzeństwo pochowało się w ubraniach pod grubą pierzyną, ja wybiegłem na bosaka z domu, wprost za sikawką. W odległej o około kilometr sąsiedniej wsi Wilkasy spłonęły dwa gospodarstwa. Także w trzecią zagrodę uderzył „zimny” – jak mi mówiono – grom, który zabił ojca wraz z córką. „Zimny” grom? Chciałem wiedzieć jaki jest „zimny grom”, ale nikt mi tego nie umiał powiedzieć. „Nie stawiaj takich głupich pytań” – odpowiedział jakiś starszy chłopak. Przecisnąłem się do trafionego przez zimny piorun domu i tam dowiedziałem się, że uderzenie dostało się do środka przez komin, nie znalazło tam nic co by mogło się zapalić i wtedy uśmierciło na miejscu ojca, w trakcie nakładania butów, a potem jego córkę. Długotrwały, silny deszcz, płomienie z obydwu domostw, ofiary piorunu, płaczące dzieci, bezradni mieszkańcy, jaskrawe błyskawice oraz ciemne, huczące niebo pozostawiły we mnie nieporównywalne z niczym wrażenie o gwałtowności naszej przyrody.

Uderzenie piorunu w drzewo
Także cztery lata później jeszcze inna przeżyta burza wyryła się dokładnie mi i mojej najmłodszej siostrze w pamięci. Jechaliśmy rowerami drogą z Cimoch do Niedżwiedzkich. Jasne, słoneczne niebo szybko się ściemniło i już zaczął trzaskać gruby grad z obfitym deszczem. Błyski i pioruny następowały, raz po raz, po sobie. Uciekliśmy pod jedną z wielu, ciągnących się z obu stron szosy, brzóz. Wtedy spojrzałem ku górze. Nasza brzoza wydała mi się niesamowicie duża. Instynktownie pociągnąłem moją siostrę do następnego drzewa i wtedy poczuliśmy coś w rodzaju smagnięcia pejczem wraz z krótkim, świszczącym podmuchem powietrza zostaliśmy na moment ogłuszeni przeraźliwym trzaskiem. To drzewo, które przed chwilą opuściliśmy, zostało powalone i rozszczepione z góry na dół. Gruby jak ramię konar leżał na ziemi. Byliśmy oddaleni o cztery kroki od uderzenia. Człowiek musi mieć czasem szczęście, a my je wtedy mieliśmy.

Przejście piorunu przez stół w pokoju.
Zapamiętałem również pewne przeżycie związane z burzą w lecie 1934. Inżynier z oleckiego urzędu budowlanego i ja byliśmy w szczerym polu w pobliżu Świętajna tak zajęci pomiarami, że zauważyliśmy nadciągającą burzę dopiero, gdy zaczął padać deszcz. Schroniliśmy się w samotnie stojącym gospodarstwie, gdzie zaoferowano nam duży stół w pokoju gościnnym abyśmy mogli rozłożyć nasze przemoknięte plany i mapy. Ledwie rozłożyliśmy się w dużym przytulnym pokoju, gdy wtem izbę rozjaśnił rażący blask płomienia, któremu towarzyszył huk eksplozji. Pokój zapełnił się pyłem. Na naszych mapach leżały grube wapienne okruchy. Także nasze twarze pokrywał wapienny kurz, z kuchni dochodziły nas krzyki. Wpadliśmy tam i ujrzeliśmy jedną z dwóch córek gospodarza klęczącą na podłodze, a drugą chwiejnie podnoszącą się. Co się właściwie zdarzyło? Zaczęliśmy szukać śladów. Okazało się, że piorun uderzywszy w lewy fronton dachu, przemieścił się przez sufit pokoju, potem przez środek stołu, który stał na metalowych stopkach a następnie poprzez wielki metalowy gwóźdź ku podłodze, skąd nastąpiło jego wyładowanie pod podłogą w kuchni do metalowych rur odpływowych przy wschodniej ścianie budynku, a stamtąd znalazł swe ujście na podwórze. Obie dziewczyny, które stały w środku kuchni na posadzce kamiennej, zostały, na skutek powstałego krokowego napięcia (jest to termin używany przez fachowców), niebezpiecznie naelektryzowane. Jednak udało im się ujść z życiem. Najadły się jedynie wielkiego strachu. W suficie pokoju, ponad stołem, odnaleźliśmy 4 centymetrowy otwór a poniżej na stole osmaloną dziurkę o średnicy 4 milimetrów. Wtedy w owym domu nie założono jeszcze elektryczności (światła).

Image Burza na przywitanie na jeziorze w Rucianem Nidzie.
Jezioro to należy do najcieplejszych i najpiękniejszych na Mazurach. Toteż nic dziwnego, że już po pierwszym powrocie po wojnie w 1972 roku, przedsięwziąłem wycieczkę składanym kajakiem na ten idyllicznie położony łańcuch jezior. Być może nic dziwnego jest także w tym, że już drugiego słonecznego dnia przywitany zostałem nieoczekiwanie, będąc z dala od brzegu, czarem mazurskiej burzy. Niespodzianie wodę przeszedł dreszcz wywołany deszczem, dlatego skierowałem się ku najbliższej wyspie. Stąd mogłem obserwować zalesiony brzeg oraz małą wioskę. Zadziwiające było, że echo grzmotów przebrzmiewało jak bicie dzwonów ponad taflą jezior. Błyski piorunów rozciągały się w lustrze wody, aż do brzegu wyspy. Zdawało mi się, że uderzenia piorunów trafiały prawie wyłącznie w brzeg. Przypominam sobie, że mój dziadek opowiadał mi kiedyś, jakoby potężne burze na wielkich mazurskich jeziorach, prawie zawsze, ciągnęły się wzdłuż długich brzegów. Tak, więc ujrzałem tam, w pewnym sensie potwierdzenie słów mojego dziadka. Wprawdzie chmury deszczowe mogły bez przeszkód przechodzić ponad powierzchniami jezior, ale przemożna ilość piorunów, podczas tej wędrówki, trafiała w brzeg. Być może da się te zjawisko wytłumaczyć granicami ładunków elektrycznych. Lecz któż to może wiedzieć na pewno?

Burza przy przybyciu do Olecka
Olecko było najzimniejszym miastem Prus. Zimą bywał tam wspaniały głęboki śnieg i takiż lód. Przyznaję jednak, że nie marzliśmy. Wręcz przeciwnie, latem jezioro zapraszało do kąpieli i pływania. Miasto posiadało nowoczesne kąpielisko, zresztą istniejące do tej pory, które jest odwiedzane i wykorzystywane nie tylko przez wiele młodych Polek i Polaków, ale również i starsze osoby. Kiedy tylko odwiedzaliśmy po wojnie, jako tolerowani goście, naszą ziemię ojczystą, zawsze zachodziliśmy na kąpielisko. Właśnie w jeden z tych letnich, słonecznych dni dzisiejsi mieszkańcy Olecka przyszli nad jezioro zwabieni bezchmurnym niebem, aby się ochłodzić. My także byliśmy wmieszani w tłum kąpiących się i pływających, gdy wtem, jezioro się zaciemniło. Początkowo prawie niezauważalnie, powoli, a potem naraz wściekle szybko utworzył się prędko rozszerzający i zbliżający się, wraz ze słyszalnym szumem front deszczowy, który objął całe jezioro wraz z terenem dawnego starostwa. Taflę wody już zaczęły siec grube pasma deszczu i wtem rozszalała się burza z piorunami i błyskawicami. Polacy chronili się panicznie pod budynek z wieżą należący do kąpieliska. My także znaleźliśmy swoje miejsce w małym wykuszu z oknem na jezioro. Zacząłem obserwować wyładowania, które następowały stosunkowo szybko po sobie. Wyraźnie widać było uderzenie piorunu na brzegu przy Możnych, potem przy starostwie, aż nagle, tak, poczułem to wyraźnie, uderzyło przez dach wieży do wnętrza budynku, którym wstrząsnął huk eksplozji. Przewody elektryczne zostały wyrwane ze ścian i zwisały częściowo zwęglone. Pomieszczenia wypełnił szary pył wapienny. Dzieci podniosły krzyk, ale na szczęście nikt nie

Image
Jasne niebo zaciemniło się nad Jeziorem Oleckim.

został poważnie ranny, pomijając niektóre przypadki szoku. Wkrótce potem jak Polacy spiesznie opuścili pomieszczenia, znowu zabłysło słońce. Obejrzałem budynek od zewnątrz. Stary piorunochron był przerwany, stąd wynikło przebicie do wewnątrz w przewody oświetleniowe i następnie od dołu przez ścianę z powrotem na zewnątrz do pozostałości dawnego piorunochronu. I to wszystko, poza tym nic się nie stało. Szczęście czy kaprys natury? Grube kawały wapna i wypalone przewody zwisające ze ścian oraz zwęglone resztki kabla na podłodze małego wykuszu zdradzały wszakże siłę wyładowania.
Image

Stary piorunochron na wieży był przerwany.

Image

Porozrzucany po podłodze wykuszu tynk, po uderzeniu piorunu 

Z pewnością jeszcze wiele osób, zwłaszcza tych ze wsi, pamięta przebieg i skutki mazurskich burz, na przykład trafienia piorunu w jadące wozy drabiniaste, kopy żyta, czy w ludzi lub zwierzęta znajdujące się na otwartym terenie. Znamienny był także strach oraz respekt przed burzą, szczególnie starszego pokolenia, które nie znało jeszcze piorunochronów.

Co wiemy o ochronie przed piorunami dzisiaj?
Wyładowania atmosferyczne są tak samo naturalne jak słońce czy wiatr. Poza tym oczyszczają powietrze i wytwarzają tak ważny dla istot żywych składnik atmosfery, jakim jest ozon. Mazury zalicza się (jeszcze!) do terenów o najzdrowszym powietrzu, co zresztą zostało stwierdzone na kongresie lekarzy i co jest nie tylko zasługą burz.
Obecnie rzadko się odnotowuje na terenach z elektrycznością wypadki zagrażające życiu ludzkiemu, a spowodowane przez burze. W dzisiejszych czasach, gdy się jest na otwartym polu, bądź w podróży, najbezpieczniej jest w zamkniętym samochodzie lub w pociągu, ponieważ zamknięty i przykryty metalowym dachem samochód oraz pociąg tworzy całkiem bezpieczną klatkę faradajską. Lecz najbezpieczniej jednak jest zawsze i wszędzie jak świat szeroki we własnym mocnym domu z dobrym i nieuszkodzonym piorunochronem.

Image

Po burzy – Olecko 2006r.

Fritz Romoth
Na podstawie: „Treuburger Heimatbrief” nr 3/1982
Tłumaczenie: Koło Miłośników Ziemi Oleckiej przy Stowarzyszeniu “Przypisani Północy” w Olecku
Fotografie: „Treuburger Heimatbrief”,  J. Kunicki

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLeśniczówka w Sedrankach
Następny artykułŚwięty Maciej i Judasz