Były wicepremier, a aktualny poseł trafia do szpitala psychiatrycznego. Człowiek do niedawna odpowiedzialny za spory obszar gospodarki 40-milionowego państwa nie radzi sobie z sytuacją polityczną, w jakiej sam siebie postawił. Jego współpracownicy kolportują wersję, według której stan psychiczny szefa partii jest rzekomo efektem politycznych działań jego dzisiejszych oponentów. Taką narrację ukuto w ostatnich dniach. No właśnie: narrację.
To „Newsweek” jako pierwszy powiedział: „A”. Jednak nie chciał powiedzieć „B”. Czy dlatego, że powiedzenie wszystkiego, o czym wiedziała redakcja, mogłoby zaszkodzić politykowi, który aktualnie może im być przydatny w piętrowej operacji przeciw rządowi?
Ludzie zadają sobie pytania: jak to możliwe, że pacjent z depresją trafia na odział psychiatryczny szpitala? Przecież to wbrew praktyce. Musiało zdarzyć się coś jeszcze, np. próba samobójcza. Na ile poważna i celowa – nie nam rozstrzygać. Ale zdarzenie miało miejsce. Dziennikarze i politycy doskonale o tym wiedzą. Dyskutują o tym od ponad tygodnia, ale tylko po cichu, we własnym gronie.
Pierwszy zmowę milczenia przerwał na swoim wideoblogu Rafał Otoka-Frąckiewicz. Co prawda w mało elegancki sposób, ale rzecz stała się publiczna. Dlaczego mamy udawać, że to się nie wydarzyło?
Podstawowe pytanie w tej sprawie brzmi: czy opinia publiczna ma prawo do informacji o próbie samobójczej niedawnego wicepremiera, człowieka, który podjął wielomiesięczną grę na obalenie rządu, który współtworzył? Był jednym z najważniejszych urzędników państwowych, a jego ambicje sięgały dużo wyżej – do stanowisk Marszałka Sejmu, czy szefa rządu. I zapewne ich nie porzucił.
Czy mamy prawo wiedzieć, że potencjalny przyszły premier w kryzysowej sytuacji swojego ugrupowania i wobec kolejnych politycznych porażek, wpada w skrajny dołek psychiczny? Czy dziennikarz powinien taka informację ukrywać przed czytelnikami?
Czy też ma obowiązek pokazać jak najszersze tło dramatycznych wydarzeń dotyczących jednego z najistotniejszych polityków ostatniej dekady?
W minionych dniach zadaliśmy sobie te wszystkie pytania w redakcji „Sieci” i uznaliśmy, że nie wolno nam przyłączyć się do tych, którzy marzą o koncesjonowaniu informacji. Do tych, którzy wiedzą lepiej, o czym opinia publiczna może wiedzieć, a przed jaką wiedzą należy ją „chronić”.
Nie jesteśmy dziś krytykowani (lekkiego użyję słowa), za to CO i JAK napisaliśmy, lecz za to, ŻE zdecydowaliśmy się nie milczeć.
Zdecydowana większość tych, którzy w mediach społecznościowych wieszają na nas psy, nie przeczytała artykułu, jaki wspólnie z Marcinem Wikłą publikujemy w jutrzejszym wydaniu tygodnika „Sieci”, bo po prostu fizycznie nie mieli jeszcze takiej możliwości. Dla porządku dodam święcie oburzonym, że ani Jacek, ani Michał Karnowscy go nie pisali. A decyzja o jego powstaniu, opublikowaniu i potraktowaniu jako tematu okładkowego była naszą wspólną.
Nie dotykają mnie obelgi ze strony takich asów dobrego wychowania i dziennikarskiej rzetelności jak Tomasz Lis. On już wiele lat temu przekroczył wszelkie granice hańby. Dziś może już tylko zastanawiać, dlaczego jego zagraniczni mocodawcy pozwalają na tę nieskrępowaną działalność. Najwyraźniej w szwajcarsko-niemieckim koncernie (aktualnie w kieszeni amerykańskiej) obowiązują takie standardy. Identycznie świetnie się mają w Onecie, w którym panu Schwertnerowi nie przeszkadza ani holograficzny przełożony, ani konsekwentnie antypolska linia redakcyjna np. w obszarze historycznym. To środowisko na szczęście utraciło już możliwość decydowania o obliczu mediów w Polsce.
Zmowa milczenia, jaka panowała przez ostatnie dni wokół prawdziwych okoliczności hospitalizowania Jarosława Gowina przypomniała mi wielkie chwile dziennikarskiego wstydu III RP. Ot, na przykład skandal z nawalonym jak stodoła urzędującym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, który nie był w stanie samodzielnie stać na nogach nad charkowskimi grobami polskich ofiar zbrodni NKWD. Albo burzę po sejmowym wystąpieniu Andrzeja Leppera, który z mównicy sejmowej oskarżał o czyny korupcyjne polityków PO i SLD. Dziennikarzy nie interesowało wtedy, czy mówi prawdę, nie chcieli tego weryfikować, lecz arbitralnie uznali, by te informacje pomijać, wręcz umówili się w swoim grajdole sejmowych reporterów, by Leppera przemilczeć. Nawet Sekcja Polska BBC przyłączyła się wówczas do gumkowania tego wystąpienia – dopiero wyraźne polecenie z Londynu sprawiło, że informacja pojawiła się na antenie.
A pamiętacie może, co działo się w roku 2011, gdy Cezary Gmyz opublikował informację o odnalezieniu na wraku TU-154M w Smoleńsku śladów materiałów wybuchowych? Funkcjonariusze salonowych mediów nie tylko natychmiast rzucili się do postponowania samych doniesień oraz ich autora, ale też nie pisnęli słówkiem oburzenia, gdy po tej publikacji wydawca – w efekcie śmietnikowych rozmów z rzecznikiem rządu – wyrzucił Gmyza, jego przełożonych, a w konsekwencji rozbił zarówno „Rzeczpospolitą”, jak i najpoczytniejszy wówczas tygodnik opinii „Uważam Rze”. Ba, oni wręcz zacierali ręce z radości. Takie mają standardy.
Zresztą katastrofa smoleńska jest tu dobrym przykładem – przez lata ja osobiście i wielu moich kolegów niegodzących się na lawinę kłamstw wokół narodowej tragedii, było obiektami kampanii nienawiści, byliśmy wyrzucani z pracy, próbowano nas wykluczać z zawodu. Wszystko w imię zakazu pisania o sprawach godzących w fundamenty III RP.
Jarosław Gowin przeżywa osobisty dramat. Bardzo mu współczuję i liczę, że będzie potrafił się w nim pozbierać i odnaleźć szczęście, tak w życiu osobistym, jak i zawodowym.
Nie wolno jednak godzić się na polityczne wykorzystywanie jego tragedii i opowiadanie bajek o rzekomej krzywdzie, jaką mu wyrządzono, co miało poskutkować poważnym rozstrojem psychicznym, bo nie jest to ani cała prawda, ani nawet jej zasadnicza część.
Opinia publiczna sama może wyciągnąć wnioski i ocenić jego polityczną drogę, decyzje, podjęte gry. Zadaniem dziennikarzy jest jej w tym pomóc, możliwie najrzetelniej opisując bohatera, a nie cenzurując informacje na jego temat.
Dlatego zachęcam do zapoznania się z całym artykułem „Pogubiony”, który ukaże się w jutrzejszym wydaniu tygodnika „Sieci”, a dopiero później zabieranie się do jego komentowania.
CZYTAJ WIĘCEJ: TYLKO W „SIECI”. Dramat Gowina. Co naprawdę się stało? A także m.in. „Co Niemcy szykują Europie?” i „Strach powrócił”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS