– Wszyscy przegrają. Naruszona została spójność samej UE. Ale głównym przegranym są przede wszystkim te dwa kraje – Polska oraz Węgry. A także Europa Środkowa.
Od kilku dni nieustannie udzielam odpowiedzi na pytanie o weto. We francuskiej telewizji, radio, w innych miejscach. I widzę, że reakcja na działania Polski i Węgier jest zawsze taka sama: zdumienie i irytacja. Jest poczucie, że te kraje chcą UE tylko po to, żeby kontynuować swą autorytarną politykę, której (o ironio) nie mogłyby prowadzić bez unijnych funduszy. Tak myślą wszyscy. Również ci, którzy byli zawsze bardzo życzliwi Polsce.
Na tym wecie stracił image Europy Środkowej. Jak również sama idea rozszerzenia. Pada dziś pytanie: „Czy to nie był błąd?”. Czy nie pomyliśmy się co do Europy Środkowej, a ona co do nas? Być może te kraje nie rozumiały czym jest UE? A my też nie rozumieliśmy czego one pragną? I lata temu zrobiliśmy wielki błąd przyjmując je do swego grona…
Chodzi tu również o przyszłość rozszerzenia. Złożyliśmy pewne obietnice krajom Bałkanów dotyczące ich wstąpienia do UE. Jeśli ich nie spełnimy, te państwa znajdą się w strefie wpływów Rosji, Turcji oraz Chin. To fatalne dla Europy. Ale ponieważ Polska i Węgry robią dziś to, co robią, idea dalszego rozszerzenia została skompromitowana. Nikt nie chce kolejnego.
Jakie kalkulacje stoją za tym wetem?
– To jest po pierwsze pewna poza, pewna strategia, którą PiS stosuje od lat. Można ją podsumować następująco: „Tworzy nas nieustanny sprzeciw”. PiS przedstawia UE jako potężniejszego od Polski przeciwnika, mówimy UE „nie” i dzięki temu mobilizuje wyborców. To jest obliczone na wewnętrzny polski rynek, na wywołanie na nim jakiegoś echa.
To również strategia negocjacyjna. PiS boi się artykułu 7. dotyczącego praworządności. Nie chce, by został zastosowany. Wie też jak ważna jest sprawa budżetu, a zwłaszcza funduszu odbudowy. To, że Francja i Niemcy dogadały się w sprawie wspólnej odpowiedzialności za długi wszystkich państw członkowskich zakrawało na cud i stanowiło historyczny moment dla Europy. Wiadomo również jak ważne są pieniądze z tego funduszu dla państw europejskiego południa, które najbardziej ucierpiały gospodarczo w czasie pandemii. Rozpaczliwie ich potrzebują. I PiS czy Orban liczą na to, że UE która jest pogrążona w kryzysie zdrowotnym, ekonomicznym, migracyjnym, nie wspominając nawet o terroryzmie, przymknie oko na działania polsko-węgierskie i w końcu wszystko jakoś się uspokoi. Jednym słowem dojdzie do kompromisu. Formuła o przestrzeganiu praworządności zostanie znacznie zawężona lub rozmyta. I dzięki temu weto zostanie wycofane, a fundusze odblokowane.
Jest pan zaskoczony postawą Polski?
– Prawdę mówiąc tak. Przecież Czesi i Słowacy też nie lubią, gdy Bruksela za bardzo patrzy im na ręce. Ale mimo wszystko nie są tak głupi, żeby myśleć, że „nie” uszłoby im na sucho. Wiedzą, że blokowanie Funduszu Odbudowy, na którym UE tak zależy, zbyt dużo by ich kosztowało w przyszłości o mimo wszystko pamięć istnieje w polityce. Dlatego nie zachowały się jak w czasie kryzysu migracyjnego w 2015. I w rezultacie nie ma jedności w Grupie Wyszehradzkiej.
Myślałem, że PiS wybierze jakąś bardziej pragmatyczną opcje. Forsowanie kontrowersyjnych – delikatnie mówiąc – reform w kraju jest czymś innym, niż forsowanie weta, na którym Polska może stracić wielkie pieniądze. Przecież Polska była jednym z głównych beneficjentów Funduszu Odbudowy.
Tłumacząc stanowisko rządu premier Morawiecki porównał stanowisko UE w sprawie praworządności do propagandowych operacji czasów komunistycznych.
To jest tylko inna wersja słów o UE jako nowej wersji ZSRR. Tak uzasadniała węgierskie weto minister sprawiedliwości Judit Varga. W podobny sposób o UE mówił wcześniej pan Kaczyński. Zapewne myślą, że gdy używa się podobnych porównań, zamyka to wszelką dyskusję. Nie rozumieją, że porównywanie projektu demokratycznego, budowanego od 70 lat, z imperium totalitarnym, jakim był Związek Sowiecki, jest obraźliwe i bzdurne. Oraz pomija ten niewygodny fakt, że UE nie wyruszyła na podbój Polski i Węgier. To kraje Europy Środkowej ze wszystkich sił zabiegały o członkostwo w UE. To był akt świadomego wyboru, potwierdzony w referendach.
To nie wszystko. Brexit ma mimo wszystko pewną zaletę. Pokazuje, że można wyjść z UE, jeśli naprawdę się chce. I jeśli Kaczyński czy Orban naprawdę myślą, że UE to nowa ZSRR, to niech z niej wyjdą. Niech będą konsekwentni. Niech skończą z tą opresją. Tyle, że oczywiście tego nie zrobią. Polska ani Węgry nie są dawną wielką potęgą jak Wielka Brytania – nie stać ich na to. No i trzy czwarte Polaków uważa, że członkostwo w UE to dobra rzecz dla kraju.
Nie będzie polexitu. W takim razie co?
Będzie postępowało budowanie Europy o wielu prędkościach. To stanie się po prostu koniecznością. Powstaną też różne kręgi integracji. Skoro nie możemy iść razem do przodu w 27, trzeba to robić w mniejszym gronie. Udział pozostałych ograniczy się np. do udziału we wspólnym rynku. UE będzie też dążyć do podejmowania coraz większej ilości decyzji większością kwalifikowaną. Trzeba jakoś obejść przyszłe weta Polski czy Węgier.
Ta nowa, inna Europa oznacza też konkretne straty finansowe dla Polski. Plan odbudowy był dla niej – jak już mówiłem – niezwykle korzystny. Podobnie jak unijne budżety. Ale trzeba rozumieć, że Polska otrzymywała te pieniądze w imię unijnej solidarności. Dochodziło do redystrybucji, ponieważ państwa wierzyły w ten sam projekt i te same wartości. Jeśli Polska nie chce europejskiej solidarności, znikną również pieniądze.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS