Wigilia traktowana była niemal jak dzień magiczny. Przed wspólną wieczerzą odbywały się różne rytuały, od których zależało szczęście i powodzenie w kolejnym roku. Po pierwsze tego dnia należało wstać wcześnie, bowiem wylegiwanie się groziło tym, że w nadchodzącym roku będzie się gnuśnym leniem. Jednak nie wolno było nikogo budzić, każdy powinien wstać sam. Po pobudce spieszono na ostatnie roraty, a punktualność przestrzegana była aż do przesady. 24 grudnia nie powinno się nic pożyczać, tak aby nie robić tego w następnych miesiącach i nie wynosić szczęścia z domu.
Natomiast wskazana była drobna kradzież, ponieważ zapewniała ona powodzenie, a jeśli złodzieja nie złapano, to oznaczało, że może on czynić tak bezkarnie przez cały kolejny rok. Najstarsi mieszkańcy Obrowca w gminie Gogolin wspominali nawet zwyczaj pasowana na złodzieja. Jerzy Pośpiech w książce „Zwyczaje i obrzędy doroczne na Śląsku” przywołuje słowa mieszkańca tej miejscowości. W 1978 r. mężczyzna mówił: „Należało choćby ukraść grosik abo jabłko i nie być zauważonym. I toż u nołs we wsi pamiętom chapczyska zawsze we Wilija, a to do południa, to śli abo do sąsiada, z lyski, tj. orzecha laskowego, urzli jakijś klocek, abo tam komujś wyciągli jakiejś fajne biczysko, no i to żołdyn se o to nie gorszół. Pasowanie na złodzieja odbywało się ino wśród chłopców. Dziołchy tego nie robióły. Zwyczaj tyn powoli zaniko i dziś robią to już ino chłopcy w wieku szkolnym dlo żartów”. Zaś podrzucenie śmieci sąsiadom gwarantowało, że w domu nie zabraknie pieniędzy.
Szczególne znaczenie kaszy
24 grudnia od samego rana szykowano się do świąt, ale był szereg prac, których dla własnego dobra nie wolno było wykonywać. Rąbanie tego dnia drewna skutkowałoby ciągłym bólem głowy w następnym roku, a wbijanie gwoździ – bólem zębów. Nie należało również ściągać albo wieszać prania, żeby uchronić się od pecha.
W Wigilię obowiązywał również zakaz orania, ale każdy gospodarz starał się (oczywiście, jeśli pozwalała na to pogoda) zasiać choć jeden zagon żyta, „co by dobre było nasienie i co by się żyto darzyło”. Oczywiście punktem kulminacyjnym dnia była świąteczna kolacja, do której starannie musiał przygotować się każdy domownik. Wszyscy musieli być umyci, uczesani i odświętnie ubrani. Ilość potraw na stole nie była sztywno ustalona, ale nie mogła być ona przypadkowa. Na stole pojawiało się ich 7 – co miało zwiastować szczęście, 9 – była to liczba magiczna lub 12 – co symbolizowało apostołów lub liczbę miesięcy w roku. Królową zup była siemieniotka, czyli zupa z siemienia konopnego, przygotowywana już dzień wcześniej. Szykując ją, najpierw gotowano ziarna konopi, potem je tłuczono, a następnie przecierano z wodą nawet pięciokrotnie.
GRZEGORZ SKOWRONEK
Zupę stawiano na piecu, dodawano do niej zmieloną kaszę jaglaną i gotowano. Siemieniotkę wlewano do talerza, w którym znajdowała się już ugotowana na sypko kasza tatarczna (odmiana kaszy gryczanej). W ten sposób w jednej zupie znalazły się ziarna prosa, tatarki i konopi, które miały magiczną siłę, a ich spożycie w jednym daniu zapewniało powodzenie. Na każdym śląskim stole musiała pojawić się również moczka (lub mołcka), czyli gęsty sos sporządzany na zasmażce z masła i mąki wraz z różnymi dodatkami – gruszki, grzybów, piernika, pasternaku i czosnku. Podawano ją z kluskami jęczmiennymi albo śląskimi. Na deser podawano makówki, czyli bułki moczone w słodkim mleku wymieszane z miodem i tartym makiem, które w zależności od domu i upodobań kulturalnych wzbogacano orzechami, rodzynkami, migdałami. Kompot z suszonych śliwek i ciasta zamykały wieczerzę wigilijną. Na całym obszarze Śląska podczas wigilii jedzono również kapustę, groch, ziemniaki oraz suszone owoce i kaszę, której przypisywano szczególne znaczenie. Twierdzono, że „gospodyni, która w wigilię nie je kaszy, cierpi nędzę, bo mąż przepija zarobione pieniądze” – w te słowa wierzono jeszcze w okresie międzywojennym.
Świąteczne oświetlenie Opola w takiej formie nie będzie już obecne w ścisłym centrum Fot. Kamil Broszko / AG
Gospodarze tego dnia wyjątkowo traktowali swój inwentarz, zwłaszcza bydło. Przed I wojną światową na terenie Opolszczyzny zdarzały się przypadki wprowadzania krowy do izby, aby towarzyszyła rodzinie w czasie kolacji. W Łubnianach mówiono: „Krowa była dloł nołs, wszyskim co my mieli. My ją szanowali jako człowieka”. Wyrazem szacunku chłopa dla zwierząt było również odmawianie po wieczerzy wigilijnej modlitwy u żłoby przed każdą krową oraz dawanie im opłatka czy kawałka chleba posmarowanego masłem. Natomiast koniom gospodarz zanosił siano, które leżało pod obrusem na wigilijnym stole, i mówił: „Pamiętaj! Wilijo!” lub tak jak w kluczborskim: „Dziś jest wilijo Bożego Narodzenia”.
Opłatek i choinka nie od zawsze
Obecnie kolację wigilijną rozpoczynamy od podzielenia się z najbliższymi opłatkiem i złożenia sobie życzeń. Wydaje się nam, że jest to tradycja od lat związana ze świętami Bożego Narodzenia, tymczasem w naszym regionie jest to zwyczaj stosunkowo młody. W okresie międzywojennym łamanie się opłatkiem spotykano tylko w niektórych domach, a jeszcze i w latach 50. nie było to powszechne. Za to bardzo popularne były wróżby związane z odnalezieniem drugiej połowy.
Należało do nich m.in. zamiatanie izby na opak, tj. od drzwi ku oknom, a śmieci należało wyrzucić za płot i słuchać, skąd dobiegnie głos psa, ponieważ stamtąd miał nadejść kawaler, oraz potrząsanie płotem i wymawianie formuły: „trzęsę cię płotku, skąd przyjdziesz chłopku?” Wówczas również zwracano uwagę na szczekanie psa, które wskazywało, skąd ma nadejść potencjalny narzeczony. Wróżono również w kontekście przyszłości, szczęścia, zdrowia, długości życia oraz aby dowiedzieć się, co będzie działo się w zagrodzie w kolejnym roku.
Nie wyobrażamy sobie świąt bez choinki, niemniej coraz rzadziej zastanawiamy się nad jej symboliką, a traktujemy ją jak kolorową ozdobę, no i gdzie mielibyśmy położyć prezenty? Nie sposób dokładnie ustalić genezy, etapów rozwoju i czasu przyjmowania się choinki. Wiadomo, że forma drzewka stojącego wywodzi się z Alzacji, a w naszym regionie spotykana była sporadycznie już w XVII w. (w Brzegu). Upowszechniła się ona dopiero w XIX w. i wyparła podłaźniczkę, czyli jodełkę, którą zawieszano na suficie wierzchołkiem w dół, mającą chronić domostwo przed czarami złymi duchami. Najwcześniej przyjęła się u bogatych chłopów i jeszcze w latach 30. XX w. niektórzy nawoływali do porzucenia „protestanckiego, świeckiego i obcego” zwyczaju stawiania wigilijnego drzewka. Jego wygląd nie zależał od gustu i upodobań gospodarzy. Każda ozdoba coś symbolizowała. I tak na gałęziach wieszano jabłka, które przypominały o kuszeniu Adama i Ewy w raju, a całe drzewko owinięte było papierowymi łańcuchami, które podkreślały, że cały świat znajduje się w niewoli grzechu. Znajdująca się na szczycie gwiazda symbolizowała Gwiazdę Betlejemską, która wiodła Trzech Króli do szopki. Natomiast przy blasku płonących świeczek ogrzać mogły się duchy przodków, chcących być z rodziną w tym szczególnym czasie.
Kutia zamiast moczki?
Pierwszy i drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, zwanych niegdyś Godami, spędzano na ogół w gronie rodzinnym, a 25 grudnia często porównywano do Niedzieli Wielkanocnej. Natomiast drugiego dnia jeszcze kilkadziesiąt lat temu popularnym zwyczajem było święcenie owsa i obsypywanie się nim, co robiono na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana, patrona tego dnia. Ziarna przed uroczystą mszą święcił ksiądz, a przynoszono go na tyle, aby wystarczało do obsypania kapłana i wiernych zarówno w kościele, jak i w drodze powrotnej z mszy. Tego dnia działalność rozpoczynali również kolędnicy.
Ludność autochtoniczna praktykowała chodzenie z szopką, którą nieśli trzej królowie, natomiast ludność napływowa kultywowała przyniesioną ze sobą tradycję chodzenia z gwiazdą, turoniem, kozą i wystawiania Herodów, czyli ludowych przedstawień bożonarodzeniowych, podczas których chodzono po całej wsi od domu do domu, śpiewano kolędy i składano życzenia. Na Śląsku Opolskim istniał zwyczaj przebierania się kolędników. Tu pastuszkowie na swe wierzchnie ubrania nakładali długie, białe koszule, opasane w pasie. Przez piersi przewieszali wstęgę z kartonu, oklejoną kolorową bibułką i gwiazdkami. Na głowę wkładali kolorową kartonową koronę, zaś w ręce trzymali kij przypominający pastorał. Pastuszkowie bywali też ubrani w kożuchy wywrócone sierścią na zewnątrz i opasane powrósłem, a na głowie nosili baranie czapki.
Obraz świąt Bożego Narodzenia na Śląsku Opolskim zmienił się po II wojnie światowej w związku z napływem ludności z dawnych ziem wschodnich Polski. Osoby te wprowadziły swoje zwyczaje, a miejscowa ludność bardzo szybko polubiła pierogi i kutię. Na przestrzeni lat zanikły również bogata obrzędowość Wigilii czy tradycja kolędowania.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS