Są książki, które czyta się jednym tchem. Taka jest “Bolcia” Leszka Bakuna. To opowieść jego mamy Bolesławy, która do Prus Wschodnich trafiła na roboty przymusowe a po wojnie objęła gospodarstwo w którym pracowała. To gotowy scenariusz długometrażowego filmu.
– Pisanie w pierwszej osobie liczby pojedynczej i prostymi zdaniami było moim celowym zabiegiem literackim. To jest opowieść mojej mamy a takim językiem się posługiwała. Przysiągłem jej, że spiszę jej wspomnienia, choć trochę się z tym zeszło – mówi Leszek Bakun.
– Przysięgę spełniłem dopiero po około 40 latach od jej złożenia. Wcześniej nigdy nie mogłem znalaeźć na to czasu. Opierałem się na moich notatkach dokumentujących wspomnienia mamy. Te opowieści utkwiły też w mojej pamięci, bo były po wielokroć powtarzane. Wciąż te same, wciąż tak samo. One stały się udziałem całego naszego rodzeństwa. Książkę wydałem tylko w stu egzemplarzach, bo miała być kolportowana wśród członków rodziny. Jest to swoisty prezent bożonarodzeniowy rodzeństwa i ich dzieci. Ponieważ rodzina liczy mniej niż 100 osób kilkanaście egzemplarzy trafiło do znajomych i przyjaciół. Jest mi miło, że została ona bardzo dobrze odebrana. Muszę teraz pomyśleć o dodruku – mówi autor.
A o czym opowiada tytułowa Bolcia?
O tym czego doświadczyła w dzieciństwie we wsi Sołowieje niedaleko Grodna, potem w czasie trzech lat przymusowej pracy w gospodarstwie w Damerau w Prusach Wschodnich, o zajęciu terenów przez Ruskich (wciąż takiego określenia używa), trudnych latach powojennych, założeniu rodziny, wychowaniu dzieci i pracy. Opowieść kończy opisem własnej śmierci. Śmierci w przekonaniu, że miała dobre życie.
To jej przekonanie może być zaskakujące, bo doświadczyła takiej ilości dramatów i tragedii, których wystarczyłoby na “obdarowanie” wielu innych osób, które mogłyby sobie nie poradzić z takim obciażeniem.
To śmierć jej ojca, gdy miała zaledwie kilka lat. To rozpoczęcie II wojny i agresja Niemców a za kilkanaście dni Ruskich. To ochotnicze zgłoszenie się do wywózki do Prus Wschodnich, gdzie trafiła z dwiema koleżankami z tej samej wsi. To praca na obcej ziemi, która okazała się lżejsza niż w Sołowiejach, bo gospodarstwo było zmechanizowane i zelektryfikowane a gospodyni traktowała swoich pracowników bardzo dobrze.
To tu poznała i pokochała francuskiego robotnika przymusowego o imieniu Pierre (Piotr), który jednak nie został jej mężem. Musieli się rozstać, bo akurat przetaczał się w pobliżu walec historii. Piotr obiecał, że do niej wróci. Mógł to zrobić i zrobił dopiero po 25 latach. Bolcia była wtedy żoną Mariana.
To także opowieść o dramacie ponad 100 robotników przymusowych różnych narodowości po wkroczeniu do Bartoszyc wojsk sowieckich. Byli rozstrzeliwani jak choćby Kaziuk z Wilna pracujący z Bolcią w tym samym gospodarstwie, który z rozpostartymi ramionami witał “wyzwolicieli” a ci poczęstowali go ołowiem. Kobiety z kolei, w tym Rosjanki były ustawicznie gwałcone. Ich dramaty kończyły się często śmiercią a czasem zdołały uciec z żołnierskiego “domu uciech” w Bartoszycach.
Mniej lub bardziej obszernych wątków jest w książce taka ilość, że nie sposób ich zliczyć. Każdy z nich mógłby być scenariuszem na nowelę filmową.
Książka trafiła w moje ręce dlatego, że w listopadzie napisałem o bezimiennym grobie Polki i trzech Belgów znajdującym się na cmentarzu w Bezledach. Dziś wiemy, jakie Polka i jeden z Belgów nosili imiona.
Jutro (31 stycznia 2020 r.) w “Gońcu Bartoszyckim” przeczytacie więcej na ten temat. Ten wątek w książce się nie znalazł, bo pani Bolesława nie była świadkiem tej zbrodni.
W książce jest opowieść Alfredy Hilgraf o dramacie ucieczki przez zamarznięty Zalew Wiślany i ocaleniu z tonącego Gustloffa. Bolcia odwiedziła Alfredę w Niemczech w latach 80-tych i tak dowiedziała się o podwodnym cmentarzysku Gustloffa.
Tragedii w życiu Bolci nie brakowało. To choćby śmierć jej córki, urodziny martwego chłopczyka, tragiczna śmierć jej męża.
Niestety książka nie jest dostępna w księgarniach. Dzięki dobrej woli brata autora, pana Krzysztofa Bakuna, który gospodaruje w Dąbrowie, w dawnym gospodarstwie Alfredy Hilgraf objętym po wojnie przez jego mamę, dwa egzemplarze trafiły do biblioteki publicznej w Bisztynku. Dlaczego akurat do Bisztynka? Bo tu mieszka autor tego tekstu.
Pamięć o pierwszej właścicielce gospodarstwa i pracujących tu robotnikach przymusowych oraz wszystkich innych osobach związanych z gospodarstwem jest tu wciąż żywa. Pan Krzysztof postawił im nawet pomnik.
Ponieważ książka wzbudziła ogromne zainteresowanie już postanowiono o wydrukowaniu nowego nakładu. Potencjalni czytelnicy muszą na razie korzystać z uprzejmości tych szczęśliwców, którzy już ją mają i śledzić informacje choćby w mediach społecznościowych. Znajdą tam informację jak wpisać się na listę tych, którzy chcą książkę nabyć.
Andrzej Grabowski
[email protected]
Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania Gazety Olsztyńskiej razem z Gońcem Bartoszyckim kosztuje tylko 199 zł.Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS