A A+ A++

Newsweek: Postanowił pan, że podda się domowej kwarantannie, gdy liczba zarażonych we Włoszech sięgnie dwóch tysięcy. Ja w tym czasie planowałem jeszcze podróż do Bolonii. Jak to się stało, że już na samym początku epidemii zrozumiał pan, co będzie dalej?

Paolo Giordano: Gdy epidemia zaczęła się we Włoszech, byłem na kolacji z przyjaciółmi. Wszyscy powtarzali: „To się skończy za kilka dni”. Albo: „Za tydzień będzie całkowicie normalnie i wszyscy zapomną o koronawirusie”. Gdy ktoś mnie zapytał, co o tym sądzę, wzruszyłem tylko ramionami, bo nie chciałem wyjść na panikarza. Ale nie tylko moi znajomi byli całkowicie zagubieni. Włoscy politycy udzielali wtedy wywiadów, w których zapewniali cudzoziemców, że nic takiego się nie dzieje, że jest bezpiecznie i żeby do nas przyjeżdżali…

Sam przyglądałem się sytuacji bardzo uważnie, od kiedy epidemia zaczęła nabierać tempa w Chinach. Już wtedy byłem niemal całkowicie pewny, że to samo będziemy mieli w Europie. To nie wymagało ani szczególnej inteligencji, ani wiedzy tajemnej. Liczby zakażonych były znacznie wyższe niż w przypadku SARS w 2002 r. Wystarczyło pamiętać, że SARS rozprzestrzenił się nie tylko w krajach azjatyckich, ale dotarł również do Kanady czy Australii. Nowy wirus przenosił się łatwiej, więc było jasne, że zawędruje do Europy i będzie znacznie gorzej.

Włochy były pierwsze…

– Straciliśmy mnóstwo czasu, zanim zareagowaliśmy właściwie. Przez dwa tygodnie prowadzono bezsensowną dyskusję, czy to jest nowa forma zwykłej grypy, czy też coś innego. Nie doceniono groźby, jaką niesie ze sobą koronawirus. Ale to było powszechne w Europie. Potem każdy myślał, że to tylko włoski problem, i w rezultacie w kolejnych krajach konieczne regulacje wprowadzano tydzień albo dwa za późno. Włochy nie przyjrzały się Chinom. Mediolan nie obserwował innych części regionu, a reszta Europy nie patrzyła na Włochy.

Pan mówi, że nie był ani szczególnie bystry, ani nie dysponował żadną tajemną wiedzą. Dlaczego w takim razie prawie nikt nie dostrzegał tego co pan?

– Przyzwyczailiśmy się do tego, że to my narzucamy swoje warunki naturze, a nie natura nam. Było nie do pojęcia, że jakiś wirus może zmienić nasze życie. Dlatego gdy już epidemia nadeszła, formułowaliśmy życzenia na wyrost – żądaliśmy, aby skończyła się po kilku dniach, co zresztą przynosiło nam jedynie niepokój i lęk. Bo im bardziej nierealne były nasze życzenia, tym większe było rozczarowanie.

Ale to nie wszystko. Niemal wszystkie rządy na świecie zareagowały zbyt późno, ponieważ nasza automatyczna reakcja jest zawsze taka sama – najpierw myślimy o gospodarce. Nikt nie chciał jej zatrzymywać. W połowie marca słyszałem, jak prezydent Bolsonaro mówi, że Brazylia nie może stanąć. Miesiąc wcześniej to samo słyszałem we Włoszech…

Zanim został pan pisarzem, pana specjalnością była fizyka teoretyczna cząstek elementarnych. Jak pan postrzega tę epidemię jako naukowiec, a jak jako pisarz?

– Myślałem, że pożegnałem się z matematyką, kiedy zostałem pisarzem. Ale matematyka do mnie wróciła i to w zaskakujących okolicznościach, bo jest chyba najlepszym narzędziem, żeby opisywać dzisiejszą sytuację. To nie przypadek, że ciągle mówimy o krzywych, o ich spłaszczaniu, o wzroście wykładniczym. Matematyka prowadzi nas nieustannie.

Kiedy byłem bardzo młody, matematyka była dla mnie lekarstwem na lęk. Teraz nie może odgrywać takiej roli. Liczby zgonów i zachorowań są zbyt duże. Matematyka nie daje ukojenia. Ale daje co innego.

W gazetach czytałem nieraz, że „epidemia wymknęła się spod kontroli” albo że sytuacja jest „dramatyczna”. Tymczasem liczby były po prostu takie, jakie miały być – do przewidzenia. Matematyka pozwala przynajmniej zrozumieć, a to jest konieczne, jeśli mamy formułować właściwe oczekiwania, co będzie za kilka dni czy miesiąc.

To było spojrzenie naukowca. A pisarza?

– Dawniej z radością izolowałem się w świecie fikcji literackiej. Dziś tak nie potrafię, bo cała moja uwaga zasysana jest przez media i newsy. Ale będę musiał się przemóc. Literatura zawsze była narzędziem tworzenia sensu. I taką rolę powinna odegrać dzisiaj… Pomóc ludziom, którzy czują się samotni w tej epidemii, którzy utracili kogoś bliskiego. Tylko literatura może odegrać taką rolę.

Ale czy ta epidemia ma jakikolwiek sens?

– Ma dokładnie taki sens, jaki jej przypisujemy. Może nie mieć żadnego. Możemy sobie w obliczu każdej tragedii powiedzieć, że to jest tylko pech czy przypadek, a potem o wszystkim zapomnieć. Ale możemy też nadawać jej jakiś sens. I ta druga opcja jest bardziej godna szacunku, bo przynajmniej staramy się wyciągnąć jakąś lekcję…

Próby nadania sensu epidemii bywają

bardzo różne. Gubernator regionu Veneto stwierdził, że to wina Chińczyków, bo jedzą żywe myszy. Ponad połowa Niemców jest przekonana, że Włosi mają to, na co zasłużyli, bo nie potrafią przyzwoicie rządzić własnym krajem.

– Staramy się opisywać tę pandemię jako problem albo czyjąś winę. Mówimy, że zawinili Chińczycy, Włosi, ktokolwiek. To jest głupia zabawa. Nie ma nic nowego w szukaniu kozła ofiarnego, tylko co to nam da? Powinniśmy skupić wszystkie siły na walce z epidemią. Tylko to się liczy. To jest najtrudniejszy test, jakiemu nasza cywilizacja została poddana od dziesięcioleci. Nie wiem, co się po nim ostanie, a co zniknie. I przyznam, że się tego boję, bo mogą zniknąć również te elementy naszej cywilizacji, do których jestem przywiązany. Ale najbardziej boję się jeszcze innego scenariusza: że gdy epidemia w końcu minie, wrócimy do tego, co było przedtem, jakby nic się nie stało. I to będzie najgorsze. To będzie katastrofa z setkami tysięcy zmarłych. I po co? Na nic?

Czego znakiem jest ta pandemia?

– Zniszczenia środowiska i globalizacji. Wielu ludzi nie widzi związku między niszczeniem środowiska naturalnego a rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Tymczasem nasze agresywne zachowania zwiększyły prawdopodobieństwo spotkania z nowymi patogenami. Naukowcy już dawno to udowodnili. Intensywna wycinka lasów zbliża nas do obszarów, na których nigdy nie byliśmy obecni. Z urbanizacją jest podobnie. Coraz więcej mikroorganizmów, które nie mają dziś nawet nazwy, musi szukać nowych miejsc do życia. A ludzie to dla nich wręcz idealne podłoże – są podatni na infekcję i nieustannie się przemieszczają. Wraz z globalizacją przemieszczamy się jeszcze szybciej. Nie chcę przez to powiedzieć, że powinniśmy od niej odstąpić. W 2020 roku nie ma nawet sensu mówić, czy globalizacja jest dobra, czy zła. Ona dziś przenika wszystkie aspekty życia. Nasz problem polega raczej na tym, że nie myślimy o globalizacji w wystarczająco zglobalizowany sposób. Pandemia jest globalnym problemem. I nie można jej przezwyciężyć, stosując odmienne strategie w ramach każdego państwa, podobnie zresztą jak w ten sposób nie będzie można ogarnąć nadchodzącego kryzysu gospodarczego, który jest ubocznym skutkiem pandemii. Ale my nie potrafimy w tej kwestii działać razem. Nawet w obrębie Unii Europejskiej, gdzie pomoc dla Włoch czy Hiszpanii przyszła za późno i nie ma nic wspólnego z potrzebami. Nie jesteśmy w stanie w tym strasznym momencie ukazać Europy, nawet w sensie symbolicznym, jako formy naszej solidarności. Każdy kraj skupia się na swych suwerennych instynktach. To narastało w ostatnich latach. I dziś za to płacimy. Coraz bardziej poddajemy się populistycznemu szantażowi.

Populistom epidemia pomoże?

– Oczywiście nie powinna. Trump zajmuje się koronawirusem w taki sposób, że już po jednym dniu powinien zostać odesłany do domu. To populiści stoją za odrzuceniem wiedzy. Nie respektowali kompetencji. I dzisiaj za to płacimy nie tylko w USA. Niestety, obawiam się, że populiści i tak na tym skorzystają. Bo to, co się dziś dzieje, może zwiększyć zapotrzebowanie na autorytarnych liderów, którzy dają złudzenie bezpieczeństwa.

To zmieni relacje między ludźmi? Bliźni – jako potencjalny nosiciel choroby – jawi się dziś jako zagrożenie.

– Będziemy żyć w cieniu koronawirusa przez długie miesiące. Dopóki nie powstanie szczepionka, musimy adaptować swoje zachowania społeczne do nowej sytuacji. To najprawdopodobniej zmieni nasze patrzenie na świat i sposób, w jaki definiujemy samych siebie. Dziś jest dziwnie. Jesteśmy jednocześnie wolni i siedzimy w areszcie domowym. Odczuwamy wielką potrzebę bycia z innymi, bo to jedna z głównych cech człowieka, ale musimy odsunąć się od innych, aby ich ochraniać.

Jak pan to wszystko znosi?

– Staram się nie liczyć na zbyt wiele i zachować spokój. W czwórkę tkwimy w naszym mieszkaniu. Na szczęście jest duże. Ale i tak każde z nas ma czasem dość. I bardzo łatwo rodzi się agresja. Tak więc skupiam się na tym, żeby nie stać się agresywny. A gdy czuję, że już nie daję rady, zamykam się w pokoju. I staram się przeczekać.

Od miesiąca nie wychodzi pan z domu…

– Ostatni raz w połowie marca, gdy bieganie w parku było jeszcze dozwolone. Zazwyczaj w tych okolicach koło Koloseum są tłumy, ale tym razem nie spotkałem prawie nikogo. Zawsze sobie myślałem, że nie znoszę tłumów. Ale spoglądając na puste ulice, poczułem niepokój.

Izolację jakoś znoszę, bo jako pisarz jestem do niej przyzwyczajony. Piekę ciasta i pizze, ale potem prawie ich nie jem. Chcę się po prostu czymś zająć. Nieustannie zapominam, jaki jest dzień, bo czas zmienił się w stojącą kałużę. Ogromnie brakuje mi kontaktu z naturą, ale nie rozpaczam. Jestem tak skupiony na tym, co dzieje się na północy Włoch, że zazwyczaj nie myślę zbyt dużo o sobie. Tak jest teraz. Ale jeśli potrwa to jeszcze długo, wszystko stanie się naprawdę trudne.

Paolo Giordano (ur. 1982) zajmował się fizyką teoretyczną cząstek elementarnych. W 2008 r. opublikował pierwszą powieść „Samotność liczb pierwszych”, której światowy nakład przekroczył 8 milionów. Jego dziennik „W czasach epidemii” – pierwsza na świecie książka znanego pisarza poświęcona koronawirusowi – został już przełożony na 20 języków. Właśnie ukazał się w Polsce.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDla Niemców odkrycie grobów w Katyniu to była idealna okazja. Polacy mieli potwierdzić makabryczne znalezisko
Następny artykułOd poniedziałku znika część ograniczeń: dozwolony spacer do lasu, więcej osób w kościołach i sklepach