Bywają takie remisy 0:0, które nieźle się ogląda. Dzieje się dużo, piłkarze chcą i potrafią, ale nie wpada, bramkarze też stoją na wysokości zadania i na koniec mamy podział punktów bez goli. Ale jednocześnie nie czujemy, że straciliśmy czas. Mecz Rakowa z Górnikiem nie był takim 0:0. Gdyby 100 lat temu (Raków świętuje stulecie) w piłkę grano w taki sposób, dzisiaj futbol by nie istniał. Wszyscy mieliby go w dupie. Zostałby oceniony jako zbyt nudny.
Naturalnie można szukać usprawiedliwień i powiedzieć, że piłkarze nie poruszali się po murawie, tylko po prostu w gównie. Murawa wyglądała jak z najgorszego koszmaru groundsmana, w okolicach piątki była po prostu czarna. Chcemy, żeby nasz futbol wyglądał profesjonalnie, a na końcu dostajemy coś podobnego. Oczywiście – jesteśmy po zimie, dywanów w marcu w Polsce nigdy nie będzie, ale syfu też być nie musi.
Jednakże! Zbyt wiele paździerzy letnią porą widzieliśmy, by wierzyć, że gdyby zawodników przenieść na równą płytę, daliby nam ciekawy spektakl. Może byłoby trochę lepiej, ale bez przesady. Natomiast dziś połączenie słabych zespołów i katastrofalnej płyty dało nam w rezultacie mecz, o którym chcemy zapomnieć. I zapomnimy bardzo szybko, bo naprawdę nie ma co wspominać.
Weźcie za przykład pierwszą połowę. Co się działo? Nic. Jeśli bowiem najgroźniejszymi sytuacjami były balony puszczane w kierunku Chudego przez Cebulę i Iviego, to naprawdę nie działo się nic. Raków chciał, ale nie umiał, Górnik nawet nie wyglądał, jakby chciał (ale jakby chciał, to i tak by nie umiał). Rozczulał nas Boakye. Chłop zarabia grubo ponad sto tysięcy złotych miesięcznie, tymczasem do tej pory wygląda, jakby powinien dostawać 10 złotych na drobne wydatki. Co on dzisiaj wyczyniał… Spróbował lobu, który nawet nie doleciał do bramki. Spróbował długiego podania do chorągiewki (one są neutralne i nie biegają, Richmond). Tyle dobrego, że bywał przydatny w tyłach, ale z przodu – dramacik.
No i tak sobie ten meczyk leciał. Niby widzieliśmy jakieś próby, ale gdyby single też tak próbowali, można by zlikwidować urzędy stanu cywilnego, bo nikt by się nie żenił. Marcin Brosz w przerwie chciał dać swojej ekipie impuls, żeby oddała jakiś celny strzał (!) i dokonał dwóch zmian. Przez pierwsze minuty drugiej połowy wyglądało, że wejście choćby Manneha rzeczywiście może w tym pomóc, ale Górnik jednak szybko wrócił do mocno, hm, dyskusyjnej gry.
Holec spiąć się musiał tylko raz, gdy obronił strzał z ostrego kąta w wykonaniu Nowaka. Poza tym – urlop.
Raków w tej beznadziei był jednak lepszy i powinien wygrać. I może zrobiłby to, gdyby miał napastnika, a nie, cóż, Araka. Były piłkarz Lechii najpierw mając sporo miejsca przed szesnastką nie trafił w bramkę, potem w ogóle nie trafił w piłkę, gdy był w piątce. Na koniec zmarnował główkę z jedenastego metra. Tutaj miał już trudniej, futbolówka go zaskoczyła, ale i tak powinien mieć tego jednego gola na swoim koncie.
Podobnie jak Lopez, którego w końcówce wypuścił Tijanić. Hiszpan wyszedł sam na sam, kąt był dość ostry, ale dla takiego piłkarza to nie powinien być problem. Ale był. Chudy obronił.
Dwa mecze za nami – zero goli. Jeden Lewandowski sieknął trzy sztuki. W trakcie trwania pierwszej połowy. A tutaj kilkudziesięciu chłopa nie może dojść do porozumienia i trafić w prostokąt. Ech, dajcie spokój, szkoda strzępić ryja.
Fot. FotoPyk
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS