Zadaliśmy trójce bohaterów i świadków Bydgoskiego Marca 1981 dwa pytania.
1. Czym dla nich były tamte wydarzenia?
2. Co nam dała ich walka?
Jan Rulewski, przewodniczący zarządu Regionu Bydgoskiego NSZZ “Solidarność” w latach 1980-1981. Internowany w stanie wojennym. Poseł w latach 1991-2001. Potem założył własną firmę i naprawiał kserokopiarki. Od 2007 senator. Zrezygnował z aktywności politycznej w 2019 roku
Fot. Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
1. Ani to nie była lokalna pyskówka, ani też zwykła bijatyka, co niektórzy ciągle mówią, próbując pomniejszać znaczenie Bydgoskiego Marca dla rozwoju ruchu solidarnościowego i lat 1980-1981. Prawda – zdarzyło się to wszystko w siedzibie Wojewódzkiej Rady Narodowej, która w tamtym czasie nie miała szacunku i znaczenia. Była bez wpływu na scenę polityczną. To jednak nieważne. Marzec był istotnym elementem naszej pokojowej walki, której cele były zapisane już w postulatach Porozumień Gdańskich z sierpnia. Mam na myśli postulaty o wyżywieniu narodu.
Dziś, gdy o tym mówimy, brzmi dziwacznie, ale wtedy w czasach pustych półek, miało wielkie znaczenie.
1 marca 1981 roku w Polsce wprowadzono kartki żywnościowe na wszystkie praktycznie artykuły, co oznaczało bankructwo PRL. W poprzednich latach władza komunistyczna manipulowała cenami. Często kończyło się to tragedią, kiedy w swej obronie wysyłała na ulice czołgi. Tym razem ludzie mieli pieniądze, bo uruchomiono wówczas system dodatków drożyźnianych, ale nie było towaru.
Zostałem mianowany przez władze związku na komisarza ds. żywności. Przypadła mi rola realizacji postulatów dotyczących wyżywienia z Porozumień Sierpniowych. Niewiele osób o tym już pamięta, ale w Bydgoszczy odbyła się tzw. konferencja żywnościowa z udziałem naukowców, działaczy związkowych z całej Polski. Co ustalono? Przekonywaliśmy, że w obliczu żywnościowego bankructwa PRL, rozwiązaniem może być tylko przyznanie wolności i przywrócenie pełnych praw chłopom do swej ziemi.
A oni chcieli założyć swoją wiejską “Solidarność”. Naśladowali naszą drogę. Związek przejął odpowiedzialność za powodzenie ich misji. Władza natomiast pisała dość grubymi literami, że nie pozwolono na powstanie “Solidarności” Rolników Indywidualnych, aby nie dopuścić do poszerzenia sfery wolności o wieś, do powstania nowej wspólnoty. To już nie miał być socjalistyczny sojusz robotniczo-chłopski, tylko związek samopomocy między miastem a wsią, w ramach “Solidarności”.
Powstaje pytanie: dlaczego Marzec wydarzył się w Bydgoszczy, w stolicy dawnego województwa bydgoskiego? Ano dlatego, że tutaj było najwięcej chłopów gospodarujących na swojej ziemi, inaczej niż w szczecińskim czy wrocławskim, gdzie było dużo PGR-ów. W naszej działalności nie chodziło wtedy wyłącznie o “michę”, ale były w niej elementy ideowe. Ważne też, że nasze dążenia i dążenia wsi bardzo mocno błogosławił Kościół. Prymas, ostrożny w innych sprawach, w tej stanął z całą mocą po stronie rolników i ich wolności. Ogromną rolę odegrał biskup Jan Michalski.
I to jest ważne tło, które nas zaprowadziło 19 marca na salę Wojewódzkiej Rady Narodowej. Poszliśmy tam z pokojowym nastawieniem, niczego złego się nie spodziewając. Okazało się, że służba bezpieczeństwa i milicja w ramach planu “Sesja” już czekały na poddaszach budynku na sygnał. Tajniacy patrolowali ulice. Sami się trochę obawialiśmy, czy nasze wystąpienie na sesji WRN będzie miało jakieś znaczenie: wysłuchają, pokiwają głowami, pójdą po dodatkowe kostki masła i tyle z tego wyjdzie. Scenariusz był inny. Odmówiono nam prawa do wystąpienia, które zresztą wcześniej szczegółowo pertraktowaliśmy, razem z liczbą członków naszej delegacji.
Podobno pierwotny zamiar był taki, żeby nas wysłuchać i wytupać. Służby miały jednak inne rozkazy i dlatego zostaliśmy, protestując w sali. Zostaliśmy upokorzeni, a w końcu pobici. Władza celowo podeptała prawa legalnego związku, w którego imieniu tam poszliśmy. Odzew był jednak potężny – 17 milionów stanęło w odpowiedzi do strajku powszechnego, największego w czasach “Solidarności”, większego niż w Sierpniu ’80, a w konsekwencji komuniści pozwolili na rejestrację “Solidarności” Rolników Indywidualnych.
***
2. Po 40 latach ta sesja nadal trwa, choć wydała już owoce. Głównym najważniejszym efektem jest instytucja samorządu. Wtedy poniewierana i nikogo nieobchodząca, a dziś posiadająca duże znaczenie, jako jeden z filarów przemian w Polsce.
Oczywiście, i w obszarze samorządności nasza sesja symbolicznie ciągle trwa. Czego im brakuje? Samodzielności w zakresie finansów. W samorządach panuje uzasadniona obawa, że Kurski, Obajtek czy ktoś innych nie pożre kolejnych miliardów z budżetu. Żałuję, że brakuje inicjatyw, w których władza centralna i samorządowa spotykałyby się w ramach wspólnych działań, a szczególnie w obecnych czasach tego nie ma.
Drugim owocem Marca stała się wieś. PRL chciał ją zamienić w zbiór gospodarstw, w których chłopi byliby tylko skolektywizowanymi pracownikami. Do tego prowadził przecież zamysł Gierka, aby wykupywać od nich ziemię w zamian za głodowe emerytury. W PRL wydawano kilka miliardów dolarów na import żywności, której i tak brakowało, a chłopskie dziecko dostawało kartki na kostkę masła na miesiąc. Dziś z mięsem, masłem, żywnością kłopotów w Polsce nie ma. Polska sprzedaje żywność, jest eksporterem na cały świat. Dzięki członkostwu w Unii Europejskiej rolnictwo ma otwarte ścieżki dla pół miliarda ludzi. Otrzymuje pomoc techniczną i finansową. Jest chronione przed amerykańskimi koncernami. Wieś wygrała i zbliża się w dochodach do mieszkańców miast.
Innym nierozwiązanym problemem jest kontrola nad służbami bezpieczeństwa. Uważam, że ciągle w Polsce wiele spraw decyduje się w zaciszu gabinetów służb.
Kolejny problem do rozwiązania to media obywatelskie, publiczne. Jakie one są – widzimy jak na dłoni. Telewizja i radio publiczne są sekundantami władzy politycznej. W latach 80. lizusowskie media PRL działały w ten sam sposób i w końcu odebrały ekipie Jaruzelskiego i Rakowskiego resztki wiarygodności. Naród uznał, że ma prawo do prawdy. Marzec ’81 jest naszym dziedzictwem i tożsamością. Polacy, w wielkiej liczbie, wykazali swój wspólnotowy opór wobec złej władzy.
Antoni Tokarczuk, działacz NSZZ “Solidarność” w Regionie Bydgoskim. Internowany w stanie wojennym. Uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu. Po 1989 roku senator i poseł. Minister środowiska w rządzie Jerzego Buzka
ŁUKASZ ANTCZAK
1. Ciągle istnieje próba umniejszenia znaczenia wydarzeń z Marca ’81. Nawet ostatnio czytałem artykuł im poświęcony. Tekst w “Newsweeku” duży, a zaczyna się od tego, że gdyby Rulewski miał lepszą protezę, może sowieccy żołnierze nie grzaliby silników czołgów przy polskiej granicy. A mamy przecież prawo być dumni z Bydgoskiego Marca.
To nie była zwykła rozróba i bijatyka, powodująca wielkie napięcie, z powodu których cała Polska i świat patrzyły wtedy na Bydgoszcz. Patrzę na to w ten sposób – mamy powód do dumy, jako działacze ówcześni bydgoskiej “Solidarności”, bo podjęliśmy sprawę, która nie miała lokalnego wyłącznie wymiaru, jak sugerują niektórzy.
Marzec miał wymiar ogólnopolski. Nasze żądania, choć oczywiście nie braliśmy pod uwagę reakcji władz, były związane z poparciem praw chłopów w całym kraju do zorganizowania się w wolny związek zawodowy na wzór istniejącego już, miejskiego NSZZ “Solidarność”. Chcieli mieć swoją “Solidarność” Rolników Indywidualnych. Popieraliśmy zdecydowanie to ich domaganie się wolności. Przypominam mszę, którą odprawił biskup Jan Michalski i przemarsz na Stary Rynek. W Bydgoszczy podjęliśmy temat, który był dla wielu działaczy “Solidarności” trudny. Nie mieli kontaktu z wsią i nie bardzo ją rozumieli. Dla nas to było poszerzanie zakresu naszej wspólnej wolności.
Idąc na sesję WRN nie przypuszczaliśmy, jaki będzie finał, a był on przecież pomyślny. “Solidarność” Rolników Indywidualnych, mimo wcześniejszych sprzeciwów władzy, powstała szybko. Spowodował to dramatyzm bydgoskich wydarzeń i masowa reakcja Polaków. Strajk powszechny, który potem wybuchł, był przecież najliczniejszy.
Druga rzecz – z której wtedy zupełnie sobie nie zdawaliśmy sprawy, a dziś mówi o tym wielu historyków – wydarzenia bydgoskie zapobiegły wprowadzeniu stanu wojennego już w marcu, bo wtedy był planowany. Mobilizacja wykazana w strajku powszechnym była tak ogromna, że władza się przestraszyła i odłożyła decyzję do grudnia. Dowodem, że tak było, jest np. historia Bogdana Lisa. Był na liście internowanych po 13 grudnia, ale zdołał się wymknąć, bo na nakazie internowania był jego gdański adres z marca. Były więc już wtedy przygotowane listy internowanych.
Nie jest więc tak, że to myśmy w Bydgoszczy nieomal nie sprowokowali władzy do wprowadzenia stanu wojennego, a wręcz przeciwnie – wydarzenia marcowe dały czas. Dzięki tej determinacji pracowniczej “Solidarności” i rolników strajkujących na Dworcowej zapobiegliśmy wjazdowi radzieckich czołgów. Jeden z publicystów podkreślił, że Polacy w tym wypadku postąpili nietypowo: zazwyczaj zatrzymujemy się już w przepaści, a w tym wypadku zrobiliśmy to krok przed nią. Były oczywiście wtedy i inne głosy. Andrzej Rozpłochowski z Katowic mówił, że trzeba tak czerwonym przyłożyć, żeby kuranty na Kremlu zapiały Mazurka Dąbrowskiego.
Marzec był sukcesem. Nie ma co gdybać, co by było w przypadku, gdybyśmy nie odpuścili i ogłoszono bezterminowy strajk powszechny.
Nie mieliśmy żadnych szans z gołymi pięściami i emocjami. A na pewno, gdyby w marcu ruszyli komuniści, ofiar byłoby znacznie więcej niż w grudniu. Krew polałaby się w wielu miejscach. A poza tym zyskaliśmy jeszcze czas do grudnia. Zdaję sobie sprawę, że komunistom łatwiej było spacyfikować zimą protesty, ale udało się przeprowadzić pierwszy zjazd “Solidarności”, który przygotował podwaliny pod Okrągły Stół. Program reformy państwa był gotowy dzięki pracom na zjeździe.
***
2. Bardzo boleję nad tym, że nasza pierwsza, wspaniała “Solidarność”, w której się spieraliśmy, ale umieliśmy nastawiać głowę jeden za drugiego, odeszła do historii. Boleję, że obecny związek o tej nazwie jest zaprzeczeniem tamtych idei. NSZZ “Solidarność” dziś to nieszczęście dla pamięci ruchu społecznego, który gromadził 10 milionów. Malutki liczebnie związek rości sobie pretensje do ciągłości tradycji organizacji z lat 80. Pozostał tylko szyld.
Jestem zdania, że zrobiono wszystko, aby zniechęcić i zohydzić młodzieży naszą najnowszą historię. Jeśli młodzi mają pojęcie o “Solidarności”, tylko w oparciu o postawę dzisiejszych działaczy, których złośliwie nazywam “pasibrzuchami związkowymi”, jak mają z zaciekawieniem i sympatią patrzeć na historię pierwszej “Solidarności”. Dlatego piszę nową wersję swoich wspomnień, bardziej przystępną dla młodych. Chcę pokazać, jaki to był piękny okres, w którym nie myśleliśmy, czy warto coś zrobić, bo to się nie opłaca.
We współczesnej Polsce najgorsza jest moim zdaniem obsesja oskarżeń o kolaborację, agenturalność, wszędzie szuka się konfidentów i współpracowników SB. Oczywiście to miało miejsce i – jak teraz wychodzi na jaw – byliśmy naszpikowani agentami. I co? Moim zdaniem dziś nie warto się tym przejmować. Niech się tym zajmą tylko historycy.
“Solidarność” zmieniała Polskę mimo to. Współczesne podziały, wskazywanie, że istnieje drugi sort Polaków jest zaprzeczeniem idei “Solidarności”. Wtedy liczyły się intencje, a nie skąd kto przyszedł i gdzie należał.
Tacy jesteśmy jako Polacy – różni po prostu. Stąd się brała, jak sądzę, siła moralna ruchu społecznego, jaką była pierwsza “Solidarność”.
Pseudoreformy w sądownictwie uda się w miarę szybko odesłać w przeszłość. Natomiast głęboki podział, jaki wykopano między Polakami w ciągu ostatnich lat i wynikającej stąd demoralizacji nie uda się wyplenić w ciągu jednego pokolenia.
Zamiast być dumnymi z tego, co my Polacy zrobiliśmy 40 lat temu, w tej chwili odpieramy zdziwienie całego świata, bo zaprzeczamy tamtym pięknym ideom polskiej solidarności. Zaprzeczamy także samej istocie chrześcijaństwa, bo nienawiść stoi z nią w najgłębszej sprzeczności.
Wojciech Mojzesowicz, rolnik spod Koronowa, działacz związkowy i polityk. Po 1989 roku poseł. Minister rolnictwa w rządzie PiS w latach 2006-2007
ROMAN BOSIACKI
1. Rozpoczęliśmy strajk rolników 16 marca 1981 roku i można właściwie powiedzieć, że on się wziął trochę z zaskoczenia. Zaplanowaliśmy spotkanie wojewódzkiego związku kółek rolniczych, oficjalnej struktury, z nowymi niezależnymi kółkami, których prezesem został mój ojciec, Stanisław. Wiadomo, że władza bała się wtedy jak ognia wszystkiego, czego nie kontrolowała. Spotkanie miało się odbyć na ul. Zygmunta Augusta, ale jak przyszliśmy, wszystko było zamknięte i zaplombowane. Władze zablokowały możliwość spotkania.
No cóż – 100 metrów dalej była siedziba Wojewódzkiego Komitetu ZSL przy Dworcowej 87. Stanęliśmy naprzeciwko i ktoś rzucił hasło: Idziemy do siedziby partii ludowej. Służby nie były na to przygotowane. Weszliśmy i zostaliśmy. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że nie wszyscy działacze chłopscy od razu ten strajk poparli. Wydarzenia na sesji w dniu 19 marca i zdecydowane wsparcie naszego protestu przez NSZZ “Solidarność” spowodowały, że wszystko się zmieniło i nabrało nowego tempa.
Natomiast te trzy dni między 16 a 19 marca były ważne, bo rolnicy wzięli na siebie ciężar strajku. Oczywiście bez poparcia działaczy regionu bydgoskiego, panów Rulewskiego, Tokarczuka, Perejczuka nasz strajk zostałby spacyfikowany. Stu rolników, którzy zostali w budynku przy Dworcowej 87, nie wytrzymałoby naporu, szczególnie że był taki moment, kiedy zbierały się siłowe oddziały służb.
Trzeba mieć szacunek do zdarzeń i faktów. W tamtym czasie liderem całej robotniczej “Solidarności” był Wałęsa, a w regionie bydgoskim – Rulewski, Tokarczuk, Perejczuk, Mazurowicz. Oni wszyscy podjęli decyzję, żeby działać wspólnie z nami rolnikami. Dzięki temu nie doszło do pacyfikacji naszego strajku. Władza komunistyczna się cofnęła.
Wydarzenia na sesji WRN, a potem przyjazd Wałęsy do Bydgoszczy spowodowały, że nasz protest urósł do rangi sprawy ogólnopolskiej. Dzięki temu wszystkiemu wieś uzyskała prawo do rejestracji swojej “Solidarności” Rolników Indywidualnych, a chodziło wtedy o wolność, prawo własności.
***
2. Żałuję, że współcześnie zapomina się o roli chłopów w wydarzeniach z marca 1981 roku, dlatego jestem wdzięczny, że prezydent Rafał Bruski zaprosił nas do komitetu obchodów organizowanych przez miasto. Widzę, że robi to profesjonalnie i z dużym zaangażowaniem. Nas, przedstawicieli rolników, spotkały zarzuty, że zgodziliśmy się wejść w skład komitetu, który działa pod patronatem Lecha Wałęsy. Małostkowe to i dziwne.
Zdaję sobie sprawę ze współczesnych podziałów między Polakami, ale fakty historyczne powinny stać poza dyskusją. Wałęsa był przewodniczącym “Solidarności” i choćby Jarosław Kaczyński stanął na głowie, to jego świętej pamięci brat, nie zastąpi Wałęsy w tej roli.
Dziś dla wielu ludzi z prawej strony to tylko “Bolek”. Chcę im powiedzieć jedną rzecz. W 1981 roku zabrali mnie z gospodarstwa na komisariat w Koronowie. Mama jeszcze ostrzegała mnie: Uważaj, żeby cię nie zamknęli, bo ojciec już siedzi i kto będzie pracował na gospodarstwie.
Usiadło naprzeciw mnie trzech smutnych panów. Jeden położył przed sobą pistolet na stole. Wtedy nie było okazji i czasu, żebym im powiedział, że przyjdzie mój prawnik. Miałem zerowe doświadczenie, co zrobić.
Był też i niepokój. Miałem 26 lat. Nie podpisałem żadnego kwitu, ale nie wiem, co bym zrobił, gdyby mnie rzucili na dołek i zamknęli na dłużej. A dziś, gdy słyszę tych wszystkich “dzielnych ludzi”, “przemądrzałych gówniarzy” – mnie to szalenie denerwuje.
Smuci mnie, że w obecnej Polsce lewicujące środowiska atakują Ojca Świętego, a ci z drugiej strony atakują Wałęsę. Niszczą razem dwie postacie, oczywiście nie bez skazy, ale będące symbolami Polski w świecie.
40 lat temu walczyliśmy o demokrację o to, aby władza w Polsce nie była dana na wieczność. Każda partia polityczna powinna się z tym liczyć.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS