Marcin Bartnicki
Na pozowanie do fotografii dała się namówić 12-letnia dziewczynka. To jej pierwsze zdjęcie w życiu, biedna matka nigdy nie dałaby pieniędzy na taki luksus. Fotograf zapewniał, że jeszcze nigdy nie widział tak pięknej buzi, dlatego portret wykona za darmo. Jest podekscytowana i zdenerwowana. Poszła z nim do mieszkania, w którym kilku elegancko ubranych starszych mężczyzn i jedna kobieta śmieją się oraz piją rozmaite trunki. Jest jeszcze wcześnie, ale zabawa trwa już w najlepsze. Zapraszają przestraszoną dziewczynkę bliżej i nalewają jej wino. Fotograf ociąga się, powoli przygotowuje sprzęt. Ostatecznie robi zdjęcie, ale prosi 12-latkę, aby jeszcze trochę została. Obiecuje za to kolejne fotografie i nalewa dziewczynce następną lampkę wina.
Kręci się jej w głowie, ale kolejni panowie zmuszają ją do picia. W towarzystwie bryluje szczególnie jeden, którego reszta nazywa „Pułkownikiem”. Dziecko rozumie coraz mniej z tego, co się dzieje. Mężczyźni są podekscytowani, rozbierają się i zaczynają robić dziwne, nieprzyjemne rzeczy. Coraz gorsze. Dziewczyna krzyczy, płacze, próbuje się wyrwać, ale eleganccy panowie są silniejsi. Fotograf robi w tym czasie obiecane wcześniej zdjęcia.
„To, co się działo za kulisami tego klubu, oczywista nie nadaje się do publikacji, ale jak śledztwo ustaliło, działy się tam rzeczy, które mogłyby się zrodzić w chorym mózgu zboczonego psychopaty” – pisze 25 marca 1932 r. poznański dziennik „Rekord Polski”.
Po wszystkim zdruzgotaną 12-latkę pocieszyć próbuje Marysia, starsza o rok dziewczyna, która przyszła, gdy było już po wszystkim. Mówi, że to nic takiego, prosi, aby nikomu nie mówiła. Małgosia – 24-letnia kobieta, która brała udział w całym zajściu, próbuje zastraszyć dziecko, grozi zemstą na niej i na matce, wciska jej też trochę drobnych. Gdy upewnia się, że 12-latka nikomu nic nie powie, wypuszcza ją. Dziewczynka do końca życia zachowa dla siebie to, co zrobili jej ludzie z miejskiej elity. Sprawa wyjdzie na jaw przez przypadek, ale o anonimowych ofiarach wszyscy zapomną.
Herszt degeneratów
W marcu 1932 r. najpierw Poznaniem, a później całą Polską wstrząsnęła pedofilska afera z udziałem przedstawicieli lokalnej elity. Gazety są bezlitosne. „Rekord Polski” wymienia ośmiu sprawców – na tym etapie jeszcze oskarżonych – z imienia i nazwiska, dodając także ich adresy. Największe wrażenie robi nazwisko Feliksa Piekuckiego. Bohatera narodowego, który w czasie powstania wielkopolskiego pełnił funkcję komendanta miasta i był jednym z inicjatorów całego zrywu przeciw Niemcom. W cywilu 49-letni podpułkownik był działaczem społecznym związanym z endecją. Przed ujawnieniem afery zorganizował widowisko religijne „Męka Pańska” podczas kongresu eucharystycznego. To właśnie jego prasa uznała za lidera całej grupy – „dowódcę sztabu erotomanów” – jak pisze „Rekord Polski”.
Wstrząs wywołują również kolejne nazwiska szanowanych obywateli, statecznych ojców rodzin mających dorosłe już dzieci. To Feliks Hirschberg, właściciel ekskluzywnej restauracji Hungaria, który na orgie przynosił trunki ze swojego lokalu. Alfons Pawlicki był kierownikiem fabryki mebli. Fotografie nagich dziewczynek i uczestników zajść wykonywał Władysław Andrzejewski, nazywany przez pozostałych „Andrzejkiem”, prokurent w firmie Foto-Greger.
Pomagały im kobiety, nazywane w prasie „organami wykonawczymi”. To one znajdowały dzieci i mieszkania na ekskluzywne burdele. Były to 24-letnia Małgorzata Genzler i jej matka Maria Hermann oraz Maria Mehring. Gazety wśród sprawców wymieniały również Helenę Stróżyk, podając również dokładny adres zamieszkania kobiety. Sąd uniewinnił ją jednak ze względu na brak dowodów winy.
Ofiarami molestowania były często przypadkowe dzieci. Według relacji prasowych były zwabiane do mieszkań podstępem. Niekiedy robił to Andrzejewski, namawiając dziewczynki do pozowania do zdjęć – tak jak w przytoczonym wcześniej przykładzie ilustrującym prawdopodobny schemat działania grupy. Częściej trudniła się tym jednak Małgorzata Genzler. Była matką dwojga dzieci, nie wzbudzała więc podejrzeń nastolatek, które zagadywała, wychodząc na spacery z własnymi dziećmi. Ile z nich zostało zaczepionych na ulicy, a następnie oszukanych i zgwałconych, a ile z góry otrzymało za swoje usługi wynagrodzenie – tego nie dowiemy się już nigdy.
W poszukiwaniu dzieci, najczęściej ubogich, Genzlerowej pomagały inne nastolatki, szczególnie 14-letnia (w chwili procesu, w sierpniu 1932 r.) Maria Szlage, która odgrywała rolę nieletniej „asystentki”, i jej 12-letnia koleżanka Izabella. Obie wyszukiwały inne chętne dziewczynki, zapraszały koleżanki ze szkoły, obiecując pieniądze, lub zwabiały niczego niespodziewające się dzieci. Przekonywały wykorzystane dziewczęta, aby zachowały zajścia w tajemnicy. Maria Szlage miała też specjalne zadanie – musiała śledzić męża Małgorzaty Genzler i upewniać się, że jest w pracy. Genzlerowa ukrywała bowiem cały proceder przed małżonkiem, który był przekonany, że podczas jego pobytu w pracy żona zajmuje się domem i dziećmi.
Za swoje usługi obie dziewczynki otrzymywały po 20 gr. Za doprowadzenie dziecka wykorzystywanego następnie w ekskluzywnym burdelu dla pedofilów Małgorzata Genzler miała dostawać po 25 zł. Wynagrodzenie było tym większe, im młodsze było dziecko. Siłę nabywczą tej kwoty można policzyć, porównując ceny podstawowych produktów. 25 zł miało wartość nabywczą odpowiadającą współczesnym 250–300 zł. Tyle za wykorzystanie seksualne dziecka płacili szanowani obywatele. Do nieletnich pomocników Genzlerowej trafiało nie więcej niż kilka procent tej kwoty.
W procesie wykazano wykorzystywanie dzieci 12–14-letnich. W prasie pojawiały się również informacje o 10-letnich, a nawet młodszych dziewczynkach. Trudno jednak ocenić, na ile informacje te były wiarygodne. Finał afery przypadł na 1932 r. – kolejny rok wielkiego kryzysu. To czas gigantycznego bezrobocia i wielkiej biedy. Musiało to ułatwiać znalezienie nieletnich, którzy byli skłonni brać udział w sesjach zwyrodnialców.
Cały proceder z udziałem Piekuckiego miał trwać od dziesięciolecia. Kilka lat przed ujawnieniem afery o jego praktykach doniosła żona. Piekucki, który akurat się rozwodził, przekonywał wówczas, że żona wszystko wymyśliła, jest zagorzałą Niemką i próbuje się na nim zemścić. Oficer wyszedł wtedy ze sprawy obronną ręką. Nie zrezygnował jednak z deprawowania nieletnich.
Żona murarza
Sprawa wyszła na jaw dzięki 30-letniemu Franciszkowi Genzlerowi – mężowi Małgorzaty Genzler, która odgrywała kluczową rolę w organizowaniu całego procederu, a także sama brała udział w orgiach. Mężczyzna był zaniepokojony dochodzącymi do niego informacjami, że żona znika na całe dnie i pojawia się dopiero przed jego przyjściem z pracy. Genzlerowa dbała, aby mąż, wracający po godz. 17 do domu, zawsze miał podany obiad. Burdele prowadziła pod jego nieobecność, ale wieczorem zawsze była z rodziną. Dzięki 14-latce, która śledziła męża, zawsze wiedziała, kiedy może wyjść z domu, aby Franciszek nie dowiedział się o jej działalności.
Genzler przypuszczał, że żona ma romans. Początkowo chciał wynająć prywatnego detektywa z poznańskiego biura Oko, aby śledził żonę. Genzler, który był murarzem w urzędzie telegraficznym i miał na utrzymaniu czteroosobową rodzinę, nie mógł pozwolić sobie na taki wydatek. Zaczął śledzić żonę i zbierać informacje samodzielnie. Wnioski, do jakich doszedł, musiały być dla niego wstrząsające. Zorientował się, że matka jego dzieci jest prostytutką. Żona początkowo zaprzeczała, ale gdy uciekła z domu, o swoich podejrzeniach poinformował policję. Przypadek sprawił, że rozżalony mąż pojawił się w odpowiednim momencie. „W ręce żeńskiej policji obyczajowej wpadła widokówka pornograficzna, na której uwieczniona była jedna ze scen orgij, urządzonych w klubie wtajemniczonych erotomanów” – pisał „Rekord Polski”. Na zdjęciu rozpoznano dziewczynkę, którą policja szybko odnalazła.
Nastolatki złożyły zeznania obciążające wykorzystujących je dorosłych. Do aresztu trafiło osiem osób. Sąd nie zgodził się na wypuszczenie ich za kaucją. Małgorzata Genzler i Maria Mehring po badaniach lekarskich zostały skierowane do szpitala na leczenie chorób wenerycznych.
Bilety na wyrok
Tłum gapiów, od wielu godzin wyczekujących na skazanie bohatera narodowego, szczelnie wypełnił korytarze poznańskiego sądu i gromadził się przed budynkiem. Wszyscy mają nadzieję, że uda im się chociaż na chwilę dostrzec któregoś z oskarżonych. Najlepiej Piekuckiego – bohatera powstania, który przez lata uchodził za obrońcę moralności. Gdy tylko jeden z oskarżonych o pedofilię pojawia się na korytarzu, w jego stronę lecą szyderstwa i wyzwiska. Sami oskarżeni starają się zachowywać swobodnie, jakby proces ich nie dotyczył. Podekscytowany tłum czeka na rozprawę, Piekucki nuci pod nosem piosenkę.
Gdy publiczność dowiaduje się, że proces został utajniony, wszyscy są zawiedzeni. Szczególnie dziennikarze, którzy również nie będą mogli śledzić ani relacjonować szczegółów pedofilskich orgii. Są gazety, które nie cofnęłyby się przed dokładnymi opisami. Na własne oczy zobaczyć będzie można dopiero ogłoszenie wyroku. Sąd zdecydował bowiem, że musi być ono jawne. Orzekający uznali jednak, że skoro nie wszyscy zmieszczą się na sali rozpraw, to trzeba wydać bilety. Są bezpłatne, ale wiadomo, że nie wystarczy ich dla wszystkich.
Nakłady gazet relacjonujących śledztwo, a później proces, rozeszły się błyskawicznie. Mimo ograniczenia liczby widzów w dniu ogłoszenia wyroku na sali panuje ścisk. „Duży procent stanowią kobiety żądne niezdrowej sensacji” – napisze później „Dziennik Poznański”.
Piekucki i siedmiu pozostałych oskarżonych stanęli przed sądem po niespełna pięciu miesiącach spędzonych w areszcie. Proces był błyskawiczny. Rozpoczął się w czwartek 11 sierpnia, a ogłoszenie wyroku zaplanowano na następny (!) dzień. Piątkowa rozprawa przeciągnęła się jednak do godz. 23 ze względu na długie przemowy stron. Sąd podjął więc decyzję, że ogłoszenie wyroku nastąpi następnego dnia, w sobotę (!), o godz. 11. Na rozstrzygnięcie słynnej afery czekała cała Polska.
Przed sądem oskarżonych reprezentowało siedmiu adwokatów. Kluczowe dla procesu okazały się zeznania 14-letniej Marii Szlage i 12-letniej Izabelli Trawickiej. Małgorzata Genzler w obliczu nieuchronnego wyroku obciążyła zeznaniami swoją matkę. Ważnym materiałem dowodowym było również ponad 150 zdjęć pornograficznych, w tym z pornografią dziecięcą, przedstawiających m.in. oskarżonych i dwie zeznające dziewczynki. Fotografie znaleziono w mieszkaniu Władysława Andrzejewskiego. Winę potwierdzały również przechwycone grypsy przesyłane przez sprawców z aresztu.
Dziewczynki oskarżały głównie Piekuckiego. Sąd nie chciał wyjawić, jakich czynów dopuszczał się podpułkownik ze względu na „obyczajność”. Sam oskarżony przyznał się do pozowania nago do zdjęć z dziewczynkami. Twierdził, że nic więcej nie robił.
Piekucki został uznany za winnego. Jednak mimo przytłaczających dowodów wyrok był zaskakująco niski. Skazano go na półtora roku więzienia. W uzasadnieniu sąd zaznaczył, że wzięto pod uwagę jego zasługi w działalności społecznej i to, że wcześniej był niekarany. Taki sam wyrok usłyszał również Władysław Andrzejewski – autor fotografii, który przyznał, że podczas sesji dotykał i całował nagie ciała dzieci. Pozostali panowie – Feliks Hirschberg i Alfons Pawlicki – zostali skazani na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu na pięć lat. W ich przypadku za okoliczność łagodzącą uznano to, że deprawowania nie dopuszczali się regularnie i szybko wycofali się z procederu, a Hirschberg podczas popełniania przestępstwa miał być pijany.
Najwyższy wyrok – trzy lata więzienia – usłyszała Małgorzata Genzler. Sąd uznał, że to ona zmuszała nieletnie do nierządu i nie dopatrzył się okoliczności łagodzących. Jej matka, Maria Hermann, została skazana na rok więzienia, a Maria Mehring na cztery miesiące.
Przy ogromnej presji społecznej i jednoznacznych dowodach wyrok musiał być skazujący. Kary były jednak wyjątkowo łagodne. Inni sprawcy, których świadkowie nie obciążyli, nigdy nie ponieśli kary, a wiele przypadków molestowania i gwałtów dokonywanych przez grupę prawdopodobnie na zawsze pozostanie tajemnicą.
Oddzielny temat stanowią relacje prasowe dotyczące ujawnienia afery. Endecka prasa początkowo próbowała przemilczeć sprawę lub publikowała zdawkowe komunikaty. Gdy okazało się, że temat poruszył społeczeństwo, odcięto się od Feliksa Piekuckiego. Relacjonujące szeroko aferę gazety – szczególnie „Ilustrowany Kurier Codzienny”, wydawaną przez to samo wydawnictwo bulwarówkę „Tajny Detektyw”, a także poznański dziennik „Rekord Polski” – atakowano za żerowanie na nieszczęściu, rozsiewanie demoralizujących informacji i utrzymywanie się z taniej sensacji. Samo pisanie o sprawie uznawano nawet za atak na Poznań i całe wielkopolskie społeczeństwo. Oskarżał o to m.in. endecki „Kurier Poznański”. Trzeba jednak przyznać, że szukając sensacji, a nawet próbując nadać sprawie kontekst polityczny, część gazet rzeczywiście przesadziła, robiąc z Piekuckiego czołowego działacza endecji. W 1932 r. cieszył się jeszcze szacunkiem za zasługi w czasie powstania i wcześniejszą działalność społeczną, ale jego znaczenie polityczne było już coraz mniejsze. Niewątpliwie należał jednak do lokalnej elity i w Poznaniu był człowiekiem powszechnie znanym.
Uderzające jest również to, że relacjonując aferę i proces, gazety podawały nie tylko dokładne personalia, lecz także adresy zamieszkania. Nie tylko oskarżonych, których dopiero aresztowano, a ich proces jeszcze się nie zaczął, lecz także świadków i molestowanych dziewczynek. „Tajny Detektyw” umieścił na okładce fotomontaż zdjęć Piekuckiego i małej dziewczynki. Wewnątrz gazety znalazły się również zdjęcia Genzlerowej z córką i jej męża z synkiem.
Podawanie tak szczegółowych danych było w latach 30. standardem. Jednak relacje prasowe z afery wyglądały jak komedia pomyłek. Dla ludzi, których to dotknęło, pomyłki te nie były raczej zabawne. Niemałe zamieszanie musiało wywołać pomylenie Małgorzaty Genzler z inną Genslerową (pisaną przez „s”) – 45-letnią wdową szanowaną w mieście za działalność społeczną. Gazety pomyliły obie kobiety i szacowną panią przedstawiły jako prostytutkę i deprawatorkę nieletnich. Aby nie było wątpliwości, że chodzi o działaczkę społeczną, zaznaczono, że to ta, która prowadziła wcześniej restaurację (wymienioną z nazwy).
Podobna pomyłka dotyczyła Andrzejewskiego, który fotografował nagie dzieci i zwabiał je do burdeli. Okazało się, że w Poznaniu jest dwóch fotografów o tym nazwisku i drugi z Andrzejewskich nie ma nic na sumieniu… Za miejsce schadzek uznano hotel Polonia, podając nawet dokładnie, w którym pokoju na pierwszym piętrze odbywały się orgie. Gdy okazało się, że oskarżono niesłusznie szacowną Genslerową, a miejscem przestępstw nie był hotel Polonia, opublikowano sprostowanie. Pod niektórymi artykułami dotyczącymi sprawy możemy znaleźć nawet dwa–trzy takie sprostowania. Regularnie publikował je poznański „Rekord Polski”. Nie oznacza to, że inne gazety się nie myliły. Po prostu ignorowały prostowanie faktów. Regularnie mylono np. imię jednego z oskarżonych. Alfons Pawlicki, człowiek o bardzo charakterystycznym przecież, szczególnie w kontekście takiej sprawy imieniu w niektórych gazetach występuje również jako Adolf oraz Alfred.
Po sprawie pozostało niewiele śladów, a wiarygodność niektórych szczegółów dotyczących afery seksualnej trudno dziś ocenić. Ponad 150 pornograficznych zdjęć, które znaleziono w mieszkaniu Andrzejewskiego, zgodnie z decyzją sądu po procesie zostało zniszczonych. Jeśli jednak prawdziwe są prasowe relacje ze śledztwa mówiące o tym, że grupa pozyskiwała część fotografii z zagranicy i sprzedawała tam zdjęcia własnej produkcji, możemy przypuszczać, że uczestnicy poznańskiej afery byli częścią międzynarodowej siatki dystrybucji nielegalnej pornografii. Niewykluczone więc, że gdzieś na świecie zachowały się nieobyczajne zdjęcia Piekuckiego i jego kompanów.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS