A A+ A++

Sporo czasu poświęcili radni podczas wtorkowego posiedzenia rady miasta opisanemu przez Bochnianin.pl tematowi „tajnej” sesji. Nie udało się jednoznacznie ustalić winnego faktu, że informacja o jej terminie została udostępniona publicznie dopiero 20 minut przed rozpoczęciem, za to udało się – a jakże! – wieszać psy na dziennikarzach zarzucając im, że o sprawie informowali nie tak jak trzeba.

Zacznijmy od tego, że od czasu pamiętnej sesji wielu radnych czuje dyskomfort, bo wiedzą, że wyszło źle, ale wskazują, że przecież mieli ograniczony, a nawet żaden, wpływ na przebieg wypadków (nie chodzi tu o samo głosowanie nad podwyżkami, ale okoliczności sesji nadzwyczajnej). To dlatego we wtorek radny Edward Dźwigaj (Bochniacy dla Bochni) próbował od przewodniczącego rady uzyskać informację, dlaczego zawiadomienie o sesji zostało opublikowane tak późno.

W odpowiedzi Bogdan Kosturkiewicz (PiS) prawił o „hejterowskich” i „nieprawdziwych” informacjach – jego zdaniem sesja nie była tajna, bo on przecież wysłał do radnych maile już w poniedziałek. Gdy radny Dźwigaj próbował się wtrącić, że przecież nie to jest sednem sprawy, a przewodniczący przeinacza fakty, został zakrzyczany i usłyszał, że… „powiela informację hejterską”. Pan przewodniczący do swojej Tyrady-Nie-Na-Temat tak się przygotował, że nawet odczytywał z systemu stosowne metryczki, podając kiedy radni otwierali maile (jakby to miało jakiekolwiek znaczenie). Ale gdy w trakcie dyskusji w końcu dobrnęliśmy do zasadniczego pytania: kiedy do publicznej wiadomości podano informację w BIP? to stwierdził, że on nie wie, bo w sumie to tego nie sprawdzał (ha-ha).

Zatem specjalnie na tę okoliczność „metryczka” publikacji na BIP:

Na to kompromitujące wykręcanie kota ogonem nie warto poświęcać więcej czasu, przejdę więc do drugiego znaczącego wystąpienia, którego autorem był radny Jan Balicki (PiS).

Od razu zaznaczę, że mam do Pana Radnego dużo szacunku i bardzo sobie cenię jego wypowiedzi, bo z zasady unika on popadania w skrajności i stara się ważyć słowa. Tym razem chyba jednak emocje wzięły górę (o tym będzie jeszcze dalej), a część tego co usłyszałem mocno mnie zaskoczyła. Bo choć radny Balicki dopuścił możliwość współwiny za zamieszanie i burmistrza i przewodniczącego, to najwięcej miejsca poświęcił trzeciemu w jego przekonaniu winowajcy – dziennikarzom, którzy o zamieszaniu informowali w zły sposób.

Jan Balicki stwierdził, że w naszych artykułach było mnóstwo „niezgodności z prawdą” – ale nie wymienił żadnego przykładu. Przywołał za to prawo prasowe i kartę etyki dziennikarskiej, uznając, że działaliśmy nieetycznie. Mówił to, choć prowadzona dyskusja potwierdziła fakty, o których napisaliśmy: że sesja nadzwyczajna została zwołana kilka dni wcześniej (jak się okazuje już w poniedziałek), ale opinię publiczną poinformowano o niej dopiero w czwartek 20 minut przed rozpoczęciem, a do mediów nigdy nie wysłano żadnej informacji w tej sprawie. Potwierdziło się nawet to o czym pisałem w formie przypuszczenia – że urzędnicy czekali z publikacją w BIP, aż przewodniczący fizycznie podpisze zaproszenia na sesję (zastanawiający zwyczaj). Radny wyraził też pretensję, że nie opisaliśmy tła sprawy podwyżek w bocheńskiej radzie – choć przecież wspominaliśmy o tym we wcześniejszych artykułach:

TUTAJ i TUTAJ.

Oczywiście domyślam się, że radnemu mogło chodzić nie o same fakty, ale tych faktów interpretację. Ale po to mój tekst został wyraźnie oznaczony jako „Felieton” i został zamieszczony w dziale „Opinie”, by dla każdego Czytelnika było jasne, że jest to mój subiektywny punkt widzenia i subiektywna ocena wspomnianego ciągu zdarzeń oraz tego jak według mnie cała sytuacja wygląda i jak zostanie odebrana (swoją drogą wyraz „tajna” za każdym razem ubierałem w cudzysłów, traktowanie tego przez niektórych dosłownie jest niepoważne). Można się z taką moją oceną nie zgodzić, uznać za nieuprawnioną, albo niesprawiedliwą. Ach, gdyby tak ktoś wyszedł i powiedział na przykład: „Źle się stało, to ja zawaliłem. To był jednak błąd/niedopatrzenie, żadne celowe działanie, dlatego doszukiwanie się drugiego dna jest niedorzeczne” – byłoby to przynajmniej jakoś wiarygodne i wydatnie stępiło moje ostrze krytyki. Ale winnego nadal nie ma, jest chocholi taniec, pozostają więc jedynie domysły i interpretacje takiego stanu rzeczy.

Na koniec Jan Balicki wyraził jeszcze swoje rozczarowanie lokalnymi mediami uznając, że „media powinny nas łączyć”. Trochę zaskakująca i idealistyczna to wizja, właściwie wykluczająca poruszanie przez dziennikarzy kontrowersyjnych tematów, bo te przecież z założenia są sporne i potrafią dzielić. Wiem, że chodziło o budowanie lokalnej wspólnoty, a nie stanie murem za władzą, ale mimo to, taka definicja roli mediów wydaje mi się mocno nietrafiona, albo co najmniej hm… niepełna.

Jan Balicki mówił ostrzej niż zwykle i wydawał się być poruszony. Możliwe, że dodatkowo zadziałała na niego wcześniejsza emocjonalna wypowiedź koleżanki Pani Marty Babicz (Bochniacy dla Bochni), w sumie zresztą radny sam to przyznał zaczynając swoją wypowiedź: – Myślę, że część emocji opada, a część – przynajmniej mnie – się odnawia, bo jednak te tematy są nieprzyjemne, jak to zostało powiedziane przed chwilą.

Co powiedziała Pani Marta Babicz, a co jak się wydaje, nie pozostało bez wpływu na emocje Pana Jana Balickiego? Bardzo proszę, aby przeczytać uważnie:

„Boli jedno: że w prasie, w ogóle w mediach pojawiają się rzeczy nieprawdziwe. Proszę państwa, zwykły przykład: przed chwilą głosowaliśmy nad przedłużeniem terminu rozpatrywania skargi na burmistrza. O tym, że przedłużamy termin ja się dowiedziałam wczoraj, ponieważ wczoraj mieliśmy posiedzenie komisji. Szłam na tą komisję z myślą, że będziemy procedować te dwie uchwały. Tymczasem w prasie, znaczy w mediach bocheńskich, już kilka dni temu pojawia się informacja, że członkowie komisji wniosków, skarg i petycji przedłużyli sobie rozpatrzenie skargi na miesiąc luty, no bo dostali podwyżki to sobie robią co chcą. No proszę państwa jest to po prostu dla mnie… podłe. Powiem po prostu: podłe. Kto ma takie informacje? Skąd te informacje bierze? I dlaczego obraża członków komisji, którzy w ogóle nie wiedzieli, że taka decyzja będzie podjęta? To jest właśnie najgorsze, że pojawiają się opinie zupełnie niesprawdzone, nie wiadomo skąd wzięte i uderzające w osoby najmniej po prostu winne. Ja nie wiem jak taki problem można rozwiązać, ale wydaje mi się, że pod koniec roku, który mija, warto by było uderzyć się w piersi [radny Balicki wspomni chwilę potem o „panach dziennikarzach, którzy chętnie biją się w nasze piersi” – przyp. red.], przynajmniej ci, którzy najbardziej po prostu zamieszczają nieprawdziwe informacje w mediach, żeby się zastanowili ile krzywdy można w ten sposób wyrządzić ludziom. Zwykły, ludzki gest – zastanowienia się: czy jeżeli coś powiem, coś napiszę, czy to nie uderzy w innego człowieka? Bo można wszystko napisać, można oceniać każdą rzecz, ale trzeba po prostu ją sprawdzić. Przynajmniej ja tak uważam. A nie uderzać w ciemno, albo tylko po to, żeby komuś po prostu zaszkodzić. Naprawdę. I taka refleksja powinna towarzyszyć i nam wszystkim i tym osobom, które tak lekką ręką wypisują po prostu co chcą.”

No to teraz się trzymajcie: żaden dziennikarz, na żadnym portalu niczego takiego nie napisał. Dacie Państwo wiarę, że radna podając konkretny przykład i używając przy tym sformułowania „w mediach pojawiają się rzeczy nieprawdziwe” oraz grzmiąc o „zamieszczaniu nieprawdziwych informacji w mediach” tak naprawdę odnosiła się do… komentarza internauty?!

Gdybym miał temperament przewodniczącego, nazwałbym to perfidną i ordynarną manipulacją (na dodatek skuteczną, bo przecież u następnego w dyskusji Jana Balickiego podgrzało to emocje – gratulować?). Ale szczerze mówiąc myślę, że raczej mamy tu do czynienia z jakimś nieumiejętnym sformułowaniem myśli. Nie zmienia to jednak faktu, że odbiór u słuchaczy mógł być tylko jeden: radna w przejmującym wystąpieniu krytykuje dziennikarzy i podaje przykład opublikowanego przez nich podłego kłamstwa (sprawdziłem zresztą czy taki ów odbiór był, rozmawiając z kilkoma radnymi – byli zaskoczeni, że nie chodziło o żaden artykuł!). Z przykrością należy uznać, że Pani Marta Babicz (mimo wszystko sądzę, że jednak nieświadomie) de facto zniżyła się do poziomu pewnego radnego, który w przeszłości używając podobnego mechanizmu twierdził, że ona apelowała o zdjęcie krzyża w sali obrad (kto wie, ten wie – nie będę rozwijał tego wątku).

Jakże inaczej w tym kontekście brzmi teraz kończący wypowiedź radnej, skądinąd słuszny, apel o „zwykły, ludzki gest – zastanowienia się: czy jeżeli coś powiem, czy to nie uderzy w innego człowieka?”.

Refleksja na koniec

Może rzeczywiście w poświątecznym okresie i po tych sesyjnych emocjach warto wziąć głęboki oddech i oddać się refleksji? Trochę czuję się adresatem takiej sugestii ze strony niektórych radnych, a pisanie tego tekstu zmusiło mnie do przemyśleń. W związku z tym zrewanżuję się czytającym (w tym radnym) podobną radą.

Parafrazując słowa Pana Balickiego: uważam (i z całą pewnością w tym poglądzie nie jestem odosobniony), że Przewodniczący Rady powinien łączyć. Tak on sam (Radny Balicki), gdy pełnił tę funkcję w poprzedniej kadencji, starał się postępować – zyskując tym szacunek i autorytet.

Zastanówcie się Państwo Radni, co było praprzyczyną konieczności zwołania sesji nadzwyczajnej, zastanówcie się, kto w radzie jest nieustającym źródłem napięć, kto od lat generuje zbędne, czasem kuriozalne konflikty, publicznie niewybrednie mówi o nieobecnych (jedną osobę niedawno przepraszał), a jednocześnie najgłośniej krzyczy o hejcie? Czy rada miasta i 30 tysięcy mieszkańców Królewsko-Górniczej Bochni nie zasługują na więcej powagi?

Co możecie i zechcecie z tym zrobić?

Szczęśliwego Nowego Roku!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW ligowym meczu z młodzieżowymi rezerwami Gdyni wróciły na boisko Christowa i Owczarzak
Następny artykułZamiast w Danii mieli wylądować w Serbii. Pasażer i jego żona próbowali wyjść z lecącego samolotu