A A+ A++

Magda rodziła w Słupsku. Poród w 30 tygodniu wywołało zatrucie. To dzięki chorobie z Nikolą mogła zostać w szpitalu jeszcze przez ponad miesiąc.

O swoim wypisie dowiedziała się z dnia na dzień.

Szpital nie prowadził odwiedzin, zrozumiała, że córki nie zobaczy do dnia jej wyjścia. Postanowiła działać.

– Zapytałam Marcelinę, z którą leżałam na sali czy zna w mieście kogoś ważnego – wspomina. – Potem zadzwoniłyśmy do Agnieszki, która leżała z nami jeszcze na patologii ciąży. Ją wypisali wcześniej, od dwóch tygodni nie widziała syna. Jak tylko nas wyrzucili uruchomiłyśmy wszystkie możliwe kanały. Zrozpaczona dzwoniłam do dyrektora szpitala, Marcelina znalazła numer do prezydentki Słupska i bombardowała ją telefonami, a Agnieszka kontaktowała się z jakimś ważnym profesorem od położnictwa. We wszystkim wspierała nas nasza pani neonatolog i już następnego dnia okazało się, że jednak możemy odwiedzać nasze dzieci. Byłyśmy pierwszymi mamami w słupskim szpitalu, które zawalczyły i dostały zgodę. Córkę może odwiedzać dwa razy w tygodniu.

Mniej szczęścia miała Alicja z Wałbrzycha. W Specjalistycznym Szpitalu Ginekologiczno-Położniczym, gdzie rodziła, jest całkowity zakaz odwiedzin. O stan urodzonej w 30 tygodniu córki dowiadywała się przez dyżurkę, na której zostawiała odciągnięte mleko.

Paulina (prosi by nie podawać miasta, w którym mieści się szpital), błagała lekarzy żeby ojciec jej dzieci mógł zobaczyć bliźnięta urodzone w 27 tygodniu. Deklarowała, że testy na COVID-19 zrobią na własny koszt. Lekarze zgodzili się dopiero, gdy jeden z bliźniaków umierał.

Podobne historie dzieją się w całym kraju, szpitale położnicze na przemian zamykają się lub otwierają na odwiedzających swobodnie interpretując zalecenia publikowane przez Ministerstwo Zdrowia. Ryszard Lauterbach, prezes Polskiego Towarzystwa Neonatologicznego oraz kierownik Oddziału Klinicznego Neonatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie tłumaczy, że dzieje się tak, ponieważ wspólny dla wszystkich szablon jest niemożliwy do realizacji. – Muszą być uwzględnione różne warianty, bo każdy ze szpitali jest inaczej sprofilowany i urządzony. Do tego ma nieco inną obsługę lekarską i pielęgniarską – wyjaśnia. – Wszystko zależy od konkretnego oddziału, od jego możliwości w zakresie izolacji, od tego jakie ma obłożenie, a także od tego jaka część personelu aktualnie choruje. Dużo większe możliwości w tym zakresie mają rozbudowane oddziały w innych krajach. W naszych warunkach największym problemem okazały się ograniczenia lokalowe – podkreśla profesor.

Takie tłumaczenie zdaje się jednak nie przekonywać Alicji.

– Rozum wie, że zakaz odwiedzin jest potrzebny, żeby nikt na oddział nie przyniósł wirusa. Ale ten szpital ma świeżo dobudowaną część hotelową, która z powodu pandemii została zamknięta – mówi wyraźnie zdenerwowana.

Joanna Pietrusiewicz z fundacji Rodzic Po Ludzku przestrzega, że taka izolacja będzie miała poważne konsekwencje zdrowotne. – Czy matka stwarza ryzyko zakażenia dla własnego dziecka? Takie samo stwarza personel medyczny. Przecież lekarze i pielęgniarki po pracy też chodzą po ulicach, spotykają się ze swoimi rodzinami – podkreśla. – Trudności organizacyjne w szpitalach są ważną przeszkodą, ale jesteśmy w stanie zorganizować opiekę tak, aby rodzic mógł być z dzieckiem.

Ilona*

Czasem ratunkiem okazuje się zatrucie ciążowe, źle zagojona rana po cesarce czy gorsze wyniki badań. W ten sposób matki wcześniaków zyskują czas, by dłużej zostać przy dziecku. Zdarza się, że pomaga personel. Położne przymykają oko na dobry stan zdrowia pacjentki, bez słowa dzień po dniu mierzą temperaturę, badają krew. Jak tylko mogą, odsuwają moment wypisu, by wcześniak nie został sam. Gdy wyczerpie się każda możliwość zostaje desperacja.

Jak u Ilony, która na wieść o wypisie złożyła podanie o pracę w szpitalu żeby być bliżej dziecka. Stanowisko? Nie miało znaczenia. W uzasadnieniu napisała, że Szymek urodził się w 25 tygodniu i ważył 750 gram.

– Wszystko przebiegało książkowo, do szóstego miesiąca ciąży gdy pojawiły się plamienia – opowiada. – Rano karetka zawiozła mnie na oddział, a wieczorem wywoływano poród. Ryzyko sepsy było zagrożeniem dla mojego życia. Zdążyłam zadzwonić do męża, chciałam żeby wiedział, że ja ten poród przeżyję.

Obudziłam się nad ranem, przez okna widziałam czarne wierzchołki drzew.

Przez pierwsze godziny bałam się pytać co z dzieckiem. Dopiero na obchodzie dowiedziałam się, że ma przyjść pediatra. To wtedy uświadomiłam sobie że mój syn żyje.

W sali wybudzeniowej byłam sama. Potem przewieźli mnie na oddział położniczy, gdzie leżałam z innymi mamami, jedyna bez dziecka. Unikały ze mną rozmowy, wiedziały jak jest. Pielęgniarki przychodziły po dzieci, a ja mówiłam, że mojego kąpać nie trzeba, bo walczy o życie.

Urodziło się dziecko, ale o dużo za wcześnie. Zamiast pępkówki walczymy o życie. Znajomi nie gratulują, nie robią „wow”. Najczęściej po prostu nie wiedzą jak się zachować.

Personel

Proszę nie teraz.

Jest już za późno.

Może pani wejść, ale tylko na chwilę.

Ilona: Niektóre położne, ograniczenia w wizytach rodziców traktują jako przyzwolenie na władzę absolutną. Ktoś nagle wydziela mi czas z dzieckiem, a ja nawet nie wiem jak długo ono będzie żyło. Jaką wartość mają takie minuty? Jak to obliczyć I czy pani pielęgniarka odda mi ten czas, kiedy mój syn odejdzie?

Ale te osoby, które najprostszym słowem wspierają matki wcześniaków są na wagę złota – podkreśla Ilona. – Pamiętam każdą taką sytuację, każdą pielęgniarkę mogłabym wymienić z imienia. Kogoś kto sprzątał, roznosił obiad. Wsparcie tych osób gdy jest się kompletnie samą jest nie do przecenienia.

Magda: Byłyśmy gotowe do wyjście, jednak położne przez kolejne dni jakby udawały, że traktują nas jak pacjentki. Mierzyły ciśnienie, monitorowały, tylko po to, aby był pretekst do pozostawienia nas blisko dzieci w szpitalu. Tak samo lekarki, które walczyły o nas do końca.

– Personel się boi, jest im bardzo trudno, i tym powinni zając się dyrektorzy placówek – komentuje Joanna Pietrusiewicz. – Powinni zorganizować pomoc psychologiczną dla położnych, pracować z emocjami, z lękiem, ale nie rozwiązywać tych kwestii kosztem dzieci.

Położna

Na oddziale neonatologicznym jednego z krakowskich szpitali panuje kompletna cisza. Przerywa ją jedynie pikanie maszyn, kształtem przypominających gigantyczne klocki dla dzieci.

Ewelina, położna pracuje tutaj kilkanaście lat. Oddział po wybuchu pandemii określa krótko: Pustka.

– Z dnia na dzień zniknęli rodzice, bo z początkiem lockdownu zamknęliśmy się na odwiedzających – opowiada. – Dla personelu to niby wygodne, ale te z nas, które mają dzieci, rozumieją ból matek. Czasem rodzice przychodzą pod okno, a my pokazujemy malucha. Robimy zdjęcia, kręcimy filmiki, żeby mogli chociaż zobaczyć jak to ich dziecko wygląda. Jeśli maluch nie jest podpięty do aparatury wyjmujemy, przytulamy, nosimy. Dużo częściej niż przedtem.

Niektóre z nas ta sytuacja uczy człowieczeństwa. Szczególnie przy przedwczesnych porodach, gdy dziecko zostaje w szpitalu, a matka wychodzi po kilku dobach. Te matki po kilku miesiącach czują, że dziecko nie jest ich. Przy wypisie maluchów mają wrażenie jakby je właśnie adoptowały.

– Co w takim razie muszą czuć dzieci? – zastanawia się Joanna Pietrusiewicz i przekonuje, że dla noworodka, brak mamy w pierwszych tygodniach życia oznacza, że został sam. Dziecko przechodzi w stan emocjonalnej żałoby, a konsekwencje tej traumy w przyszłości mogą być znacznie gorsze niż ryzyko zakażenia koronawirusem.

Wtóruje jej Ryszard Lauterbach: – Wcześniak nie odbiera tego, co dzieje się wokół, za to doskonale wyczuwa stan emocjonalny rodzica. Wyraźnie widać to w trakcie wizyt. Gdy matka do niego mówi, głaszcze lub bierze na ręce. Obserwujemy wtedy spadek zapotrzebowania na tlen, normuje się akcja serca. Ważne, żeby mama w tym kontakcie była spokojna i emocjonalnie stabilna – podkreśla profesor i dodaje jak wielka w tym procesie jest rola psychologów, normowanie napięcia u kobiet, stabilizowanie ich emocji. –Tak, aby dziecko w tych ograniczonych kontaktach, mogło odbierać tylko rzeczy pozytywne.

Ale o pozytywne nastawienie niełatwo. Matkom rodzącym przedwcześnie często towarzyszy strach o zdrowie i życie dziecka, a w czasie koronawirusa dodatkowo ogromna samotność.

To jest właśnie najgorsze – mówi Magda. – Nie ma się do kogo przytulić, komu wybeczeć w rękaw, człowiek zostaje ze wszystkim kompletnie sam.

Drugi rodzic często dziecko widzi dopiero przy wypisie – podkreśla. – To trudne, bo przez siedem lat starania o ciąże we wszystkim byliśmy razem. A tu nagle okazuje się zwykłe odwiedziny męża w szpitalu to jakieś kombinowanie i partyzantka.

Romeo i Julia. Sceny parkingowe

Siłowe wtargnięcia na oddział żeby zobaczyć dziecko, potajemne wizyty pod przykrywką bez wiedzy szpitalnego epidemiologa, albo położne, które przymkną oko, powiedzą: przywieźcie to mleko po południu jak na oddziale będzie pusto, to was wpuścimy.

Czasem by móc pobyć z bliskimi musi wystarczyć okno i skrawek parkingu.

Magda: w gorące dni mąż przychodził pod okno i przynosił nam lody. Haczykiem mocował je na sznurku a ja wciągałam je przez okno. W ten sam sposób podawałam mu też brudne rzeczy do prania i zapas mleka dla małej. Pomrożone buteleczki zawijałam w ręczniki. Mąż łapał je na dole, pakował w przenośną lodówkę i szybko jechał do domu dwadzieścia pięć kilometrów, żeby się nie popsuło.

Ilona: W krytycznym momencie mąż przyjechał pod szpital. Na dachu miał przyczepiony karton z napisem: wolne odwiedziny. Rozłożył się z tyłu samochodu z jedzeniem, a ja wzięłam swój talerz do okna. Tak jedliśmy razem niedzielny obiad.

– Jestem zdumiona jak łatwo zrezygnowaliśmy z wartości, które wydawały się juz przez wszystkich przyjęte. Standardy opieki okołoporodowej, dobrostan psychiczny rodzącej nagle przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Cofnęliśmy się mentalnie do czasów reżimowych, jakby bezpieczeństwo było tylko w opresyjnych procedurach – podsumowuje Joanna Pietrasiewicz. – Może i w ten sposób unikniemy wirusa, ale trauma spowodowana izolacją u tych matek i dzieci będzie już nie do nadrobienia.

Wcześniaki w Ministerstwie Zdrowia

Zapytaliśmy Ministerstwo Zdrowia jaki jest jego stosunek do apelów środowisk neonatologicznych i położniczych dotyczących nierozdzielania matki z dzieckiem do momentu wypisu obojga z placówki? Co dzieje się z petycją „W obronie noworodków” wystosowaną do Państwa przez Fundację Rodzić Po Ludzku i czy jest szansa na wypracowanie nowego standardu w tym zakresie dla wszystkich oddziałów neonatologicznych w Polsce. Czekamy na odpowiedzi.

* imiona niektórych bohaterek i ich dzieci zostały zmienione na ich wyraźną prośbę.

Czytaj też: Najmniejsze dziecko świata. Amerykańscy lekarze uratowali dziewczynkę ważącą 245 gramów

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułFugaku bije rekordy wydajności. Japoński superkomputer jest teraz jeszcze potężniejszy
Następny artykułPiłka nożna. Młodzi lechiści z awansem