Rosyjska inwazja na Ukrainę zwróciła uwagę świata na Mariupol. Ale epizod o doniosłym znaczeniu dla dziejów Europy rozegrał się w tym regionie nie pierwszy raz. Dokładnie 800 lat temu nad Kałką, niewielką rzeką noszącą dziś nazwę Kalczyk, nieco na północ od nieistniejącego jeszcze wówczas miasta, doszło do bitwy między koalicją Rusinów i Połowców a Mongołami prowadzonymi przez Dżebego i Subedeja. Rozbicie wojsk ruskich kniaziów mogło stać się początkiem inwazji na Europę Wschodnią, tymczasowo została ona jednak oszczędzona. Czyngis Chan potrzebował swoich dowódców gdzie indziej. Mimo to przemarsz Mongołów, choć wyhamowany, odcisnął trwałe piętno na całej Rusi.
Przeprawa przez Kaukaz
Po spektakularnych sukcesach Mongołów w Azji Wschodniej i Środkowej ich oddziały parły na zachód. Po rozbiciu Chorezmu i przemarszu przez Bucharę koczownicy kierowali się wzdłuż południowego wybrzeża Morza Kaspijskiego. W 1221 roku pojawiło się przed nimi wyjątkowe wyzwanie – Kaukaz. Przeprawa przez góry wymagała ostrożności i dobrego rozeznania w miejscowych stosunkach politycznych. W przypadku tej kampanii przeciwnikiem były nie tylko lokalne ludy, ale również warunki naturalne.
Stojący na czele ekspedycji Subedej (na zdjęciu tytułowym jego figura woskowa z muzeum w Tuwie) i Dżebe w 1220 roku spustoszyli tereny współczesnego Azerbejdżanu i spędzili zimę na stepach nadkaspijskich przygotowując się do dalszej drogi. Ich siły były osłabione niedawnymi walkami w Chorezmie, jednak dowódcy wiedzieli, że nie mogą się teraz zatrzymać. Każda niepotrzebna chwila zwłoki nie tylko narażała wyprawę na klęskę, ale również ściągnąć na nich gniew Czyngis Chana. Podczas zimowania Mongołowie nawiązali kontakty z miejscowymi plemionami kurdyjskimi, które wtajemniczyły ich w sytuację po obu stronach Kaukazu.
W 1221 roku siły mongolskie wkroczyły do królestwa Gruzji, na którego tronie zasiadał Jerzy IV. Jego agenci donosili o losie Azerbejdżanu, monarcha wiedział więc, że starcie z koczownikami jest sprawą egzystencjalną. Wezwał swoich lenników i postanowił wydać Mongołom bitwę nad Kurą. Tam zbyt agresywne i nieprzemyślane działania wciągnęły gruzińskie rycerstwo w prostą zasadzkę: koczownicy, wykorzystując większą mobilność swoich sił, zastosowali pozorowany odwrót. Zmęczeni pościgiem Gruzini do ostatniej chwili nie zorientowali się, że wpadli w pułapkę. Zrozumieli swój tragiczny błąd dopiero, gdy z pobliskiego lasu wypadły wypoczęte oddziały mongolskie. Pobity Jerzy IV wycofał swoje siły do Tiflisu, gdzie oczekiwał nadejścia armii mającej oblegać stolicę. Przygotowania do obrony trwały pełną parą. Mongołowie jednak nigdy nie nadeszli – nie zamierzali marnować czasu na zdobywanie twierdz, chcieli jak najszybciej przedostać się na drugą stronę gór.
Jerzy IV podjął jeszcze jedną próbę zatrzymania Dżebego i Subedeja. I tym razem Gruzini wpadli w pułapkę i zostali zmuszeni do odwrotu w kierunku fortec. W starciach poległo tak wielu rycerzy, że Gruzja de facto została całkowicie pozbawiona sił obronnych. Mongołowie tymczasem wycofali się na wschód, do Szyrwanu. Tamtejszy szach Raszid zdecydował się na uległość wobec Mongołów, nie był im jednak całkowicie lojalny i potajemnie informował plemiona Połowców z północy o tym, co dzieje się na Kaukazie.
Wielka koalicja koczowników
W chwili przybycia Mongołów na Ruś społeczność Połowców przechodziła fundamentalne przemiany. Gdy „dzikimi” Połowcami dowodził Konczek, doszło do połączenia grup wschodniej i zachodniej, tworzących luźne przymierze kilkudziesięciu grup plemiennych. Gdy zmarł twórca nowej, zjednoczonej połowieckiej konfederacji, tytuł chana przejęty został przez jego najstarszego syna, Kocjana. Do tej pory nie stosowano primogenitury, chana wybierano na drodze negocjacji między starszyznami poszczególnych społeczności. Kocjan musiał zręcznie balansować między różnymi grupami interesu, aby utrzymać władzę nad Połowcami. Był jednak sprawnym politykiem, dobrze orientującym się zarówno w sprawach wewnętrznych, jak i realiach międzypaństwowych.
Dzięki rozbudowanym kontaktom z lokalnymi koczownikami Kocjan doskonale znał aktualną sytuację na południowych zboczach Kaukazu i od dawna wiedział o zbliżających się Mongołach. Nieocenieni okazali się Kipczacy, którzy służyli jako najemnicy w oddziałach Jerzego IV z Gruzji i Muhammada II z Chorezmu. Porzucając swoich dotychczasowych sprzymierzeńców, uciekali na zachód i tak wielu trafiło pod skrzydła Kocjana. Z jednej strony bezpośrednie relacje kipczackich dezerterów, z drugiej zaś raporty od emisariuszy Raszida z Szyrwanu przekazywały zgodne informacje: przez góry przeprawia się straszliwa armia koczowników z drugiego końca świata. Wierząc w swoją siłę, połowiecki chan zaczął gromadzić wielką armię północnokaukaskich nomadów mającą uderzyć na Mongołów.
Zdobycie przychylności Bułgarów Nadwołżańskich, Chazarów, Alanów, Lezginów i Czerkiesów dało Połowcom złudzenie potęgi. Kocjan wierzył, że koalicja zniszczy zmęczonych przeprawą przez góry Mongołów. Nie wiedział wówczas, że ma przeciwko sobie najwybitniejszego dowódcę w historii — Subedeja.
Mongołowie wiedzieli o ruchach Kocjana i postanowili, zgodnie z zaleceniami Sun Zi, zaatakować strategię przeciwnika. Wieloetnicznej armii nie łączyło nic poza strachem przed Mongołami. Nie miała jasnej struktury dowodzenia, jej komponenty nie potrafiły ze sobą sprawnie współpracować. Kluczem do ich pokonania było więc rozbicie tymczasowej jedności. Subedej i Dżebe wysłali emisariuszy-szpiegów do obozu, w którym zebrali się dowódcy sprzymierzonych. Agenci bez większego problemu zidentyfikowali dowodzących Połowcami Jurija i Daniela (odpowiednio brata i syna chana) oraz określili ich słabe strony. Wykorzystując chciwość połowieckich wodzów, za pomocą cennych darów przekonali ich do porzucenia sprzymierzeńców.
Połowcy wycofali się pod osłoną nocy, a osłabiona koalicja ludów Kaukazu nie zdołała pokonać zmęczonych Mongołów i poniosła druzgocącą klęskę. Tymczasem Połowcy, którzy porzucili dotychczasowych sprzymierzeńców, liczyli na to, że obładowani darami zdołają bezpiecznie wycofać się do swoich siedzib. Część armii mongolskiej ruszyła jednak w pościg za Jurijem i dogoniła go nad Donem. Doszło do masakry Połowców i obnażenia wszystkich słabości zbudowanej na niepewnych fundamentach koalicji. Dla Kocjana był to wstrząs. Nie tylko zdradzili go najbliżsi dowódcy, ale również na własne oczy zobaczył, jakim złudzeniem była jego potęga. Połowiecki chan musiał wykorzystać ostatnią możliwość obrony przed najeźdźcami – zwrócił się o pomoc do zięcia, Mścisława Udałego z Halicza.
Ruska koalicja
Po rozbiciu Połowców i sprzymierzonych z nimi ludów północnego Kaukazu Mongołowie nie parli na północny zachód, w stronę serca Rusi, lecz kierowali się stepem na zachód, na wybrzeże Morza Czarnego. Jak się niebawem okazało, było to doskonałe posunięcie. Mogołowie natknęli się na placówki handlowe Wenecjan, którzy bezzwłocznie wykorzystali inwazję do swoich celów. W zamian za szczegółowe mapy Europy Wschodniej i dane wywiadowcze zażądali, aby koczownicy niejako przy okazji podboju zniszczyli ośrodki handlowe Genueńczyków. Wenecjan nie obchodziło, kto będzie rządził na stepach czarnomorskich. Ich celem było fizyczne wyeliminowanie konkurentów biznesowych. Dla Subedeja i Dżebego układ miał same zalety i żadnych wad, toteż obie strony wywiązały się uczciwie z umowy – koczownicy zyskali bezcenne informacje na temat przyszłych przeciwników, a w ramach zapłaty zaatakowali i zniszczyli położony na Krymie Sudak. Na wojnie informacja bywa najważniejszą bronią, a dzięki układowi z Wenecjanami Mongołowie zyskali ogromną przewagę nad wrogami. Mogli teraz czytać Ruś jak otwartą księgę.
W chwili przybycia Subedeja i Dżebego Ruś była cieniem dawnego państwa kijowskiego. Skłóceni książęta skupiali się na krótkoterminowych interesach i przez większość czasu zajęci byli knuciem intryg i spiskami, a nie odbudową państwa osłabionego rozbiciem dzielnicowym. Nie istniało poczucie wspólnoty między władcami. Jednym z najpotężniejszych kniaziów był książę halicki Mścisław Udały. Pod jego władaniem znajdował się między innymi strategicznie ważny garnizon w Torczesku, najważniejszy punkt kontaktu między osiadłymi Rusinami a stepowymi koczownikami. Nomadzi stanowili również ważny komponent sił zbrojnych Mścisława, który swoje bliskie związki ze stepem przypieczętował małżeństwem z córką połowieckiego chana. Jego awanturnicza polityka przysporzyła mu w równym stopniu szacunku co wrogości pozostałych kniaziów. Jego głównym rywalem w regionie był wielki książę Kijowa Mścisław III.
Wielki książę wsławił się między innymi walką przeciwko Węgrom, których rozbił w 1221 roku. Miał wówczas osobiście poprowadzić armię przeciw koczownikom zagrażającym Haliczowi. W momencie mongolskiej inwazji zasięg wpływów księcia kijowskiego nie obejmował już całej Rusi, lecz skupiał się w centralnej i południowej części regionu.
Gdy Kocjan przybył na dwór Mścisława Udałego, Mongołowie zimowali na stepach między Wołgą, Dnieprem i Donem. Ich armia nie korzystała z wozów, lecz używała ogromnej liczby koni jucznych i wielbłądów. Nawet najlepiej zorganizowane siły zbrojne muszą jednak liczyć się z koniecznością odpoczynku. Dalszy marsz w głąb Rusi byłby niezwykle ryzykowny, najpierw należało zebrać siły po wyczerpującej przeprawie przez Kaukaz. Podczas zimowania na stepie Mongołowie sprzymierzyli się z Brodnikami — protokozacką społecznością dezerterów mieszkających nad Donem. Dostarczyli oni bezcennych informacji na temat księstw, z których uciekli. W połączeniu z mapami i danymi dostarczanymi przez Wenecjan dało to Mongołom ogromny zasób wiedzy na temat regionu, w którym się znaleźli. Zima 1222/1223 roku minęła Subedejowi i Dżebemu na uzupełnianiu sił, zabezpieczaniu linii komunikacyjnych z Azją Środkową i zbieraniu informacji. W tym samym czasie formował się połowiecko-ruski sojusz.
Chan Połowców przekonał zięcia, że Mongołowie są zagrożeniem nie tylko dla koczowników, ale również dla całego regionu, a wsparcie Połowców będzie w żywotnym interesie Rusinów, którzy utworzą w ten sposób bufor oddzielający ich od zagrożenia ze stepu. Podczas rokowań Kocjan wysłał też pomniejszych dowódców do pozostałych książąt ruskich w celu budowy szerokiej koalicji. Opowieści o okrucieństwie i barbarzyństwie, jakim mieli wykazywać się przybysze, ułatwiły przekonanie książąt ruskich do wspólnego działania.
Ostatnim księciem, którego siły miały stanowić element rdzenia antymongolskiej koalicji, był zięć Mścisława Udalego, słynny Daniel Halicki, kontrolujący Wołyń. Musiał on mierzyć się z jedną z najtrudniejszych przeszkód stających na drodze młodego człowieka – przez lata żył w cieniu swojego ojca. Roman budził poważanie i strach wśród ruskiej arystokracji, u szczytu potęgi kontrolował Wołyń i Halicz, które po jego śmierci rozpadły się na dwa niezależne organizmy państwowe. Daniel za wszelką cenę próbował być godnym następcą ojca. W momencie starcia nad Kałką zaakceptował zwierzchnictwo wielkiego księcia, jednak miał nadzieję, że po odparciu inwazji powróci do domu i będzie dalej odbudowywał dawną potęgę swojego rodu.
Wiosną 1223 roku książęta zaczęli zbierać siły. Armia Rusinów składała się z trzech hufców: kijowskiego, czernihowsko-smoleńskiego i halicko-wołyńskiego. W obliczu zagrożenia sojusznicy próbowali pozyskać wszystkich kniaziów, ale w wyprawie nie wzięły udziału księstwa północne ani Nowogród, które nie były zainteresowanie wydarzeniami na stepach i skupiały się na polityce bałtyckiej. Zatrzymanie mongolskiej inwazji spadło na barki władców centralnej i południowej Rusi. Wielkim nieobecnym był władca Suzdalu, książę Jurij, który nie zamierzał osobiście brać udziału w wojnie, lecz wysłał kontyngent pod wodzą bratanka, księcia rostowskiego Wasilija. Do kwietnia prawie wszyscy uczestnicy koalicji spotkali się w Zarubie pod Kijowem, skąd mieli ruszyć do walki.
Dyplomatyczna zniewaga i pogoń
Przygotowania do wyprawy szły pełną parą, gdy do obozu dotarli mongolscy emisariusze, którzy – ponownie mieszanką dyplomacji i łapówek – próbowali wbić klin w rusko-połowieckie przymierze. Rusini przejrzeli jednak podstęp i nakazali zabić posłów. Było to zadanie, którego Połowcy podjęli się z ogromnym entuzjazmem. Według mongolskiego prawa zwyczajowego, jasy, taki czyn zasługiwał na karę śmierci.
Jak już widzieliśmy, Subedej i Dżebe posiadali doskonałe dane wywiadowcze. Wenecjanie, Brodnicy i Kipczacy byli ich oczami i uszami. Wiedza to jednak nie wszystko. Mongolscy dowódcy utrzymywali również stały kontakt z resztą imperium. Wcześniej odwlekali ostateczne starcie, gdyż liczyli na wsparcie ze strony oddziałów prowadzonych przez syna Czyngis Chana – Dżocziego. Teraz zdali sobie sprawę, że są zdani tylko na siebie.
Rusini wyruszyli wzdłuż Dniepru. Większa część koalicji zdążyła się zebrać – nie czekano na oddziały z Suzdalu, które pozostały daleko w tyle. Jednocześnie z południa nadchodziły siły halickie, które dołączyły do reszty armii 15 maja w pobliżu Hortycy. Tam też dojechali Połowcy z oddziałami składającymi się niemal wyłącznie z lekkiej kawalerii. Koalicji udało się zebrać imponującą armię, liczącą 80–100 tysięcy osób. Żołnierze nie stanowili jednak zwartej grupy. Każde księstwo walczyło za siebie, wojownikami dowodzili skonfliktowani kniaziowie, a obraz chaosu uzupełniali połowieccy nomadzi. Sprzymierzeni wyruszyli na wschód wzdłuż rzeki Kinki. W pobliżu góry Mohyła Belmak doszło do pierwszego kontaktu z przeciwnikiem. Rusini byli rozczarowani – zamiast demonów przypominających zwiastunów końca świata z wizji świętego Jana zobaczyli kilku zabiedzonych jeźdźców, przy których nawet Połowcy prezentowali się okazale. Nadmierna pewność siebie okazała się jednak zgubna.
Doszło do krótkiego starcia, po którym Mongołowie wycofali się na wschód. 16 maja książę halicki Mścisław zebrał swoje siły, wspieranie przez część oddziałów Połowców, i wyprawił się daleko w stronę stepu. Szybko znalazł i rozbił niewielką grupę Mongołów, udało mu się nawet pochwycić i stracić Hamabeka – dowódcę oddziału. Podobny sukces odniósł oddział wołyński, również prowadzący rozpoznanie daleko na stepie. Początkowe sukcesy Rusinów doprowadziły do czegoś, co nie udało się szpiegom – zasiały niezgodę wśród kniaziów. Książęta Wołynia i Halicza domagali się szybkiego i zdecydowanego uderzenia, podczas gdy Mścisław z Kijowa zalecał ostrożność, przeczuwając, że kampania przebiega zbyt łatwo. Połowcy nie mogli doczekać się walki, a każda godzina spędzona na naradach odwlekała ostatecznie rozprawienie się z najeźdźcami.
Przez dziewięć dni armia maszerowała na wschód. Na czele znajdowali się Połowcy wspierani przez księcia Daniela, prowadzącego wojowników z Halicza i Wołynia. Za nimi znajdowały się siły czernihowskie, a formację zamykała grupa prowadzona przez Mścisława z Kijowa. Doszło do kilku mniejszych stać, lecz Mongołowie za każdym razem wycofywali się na wschód. Nie była to jednak bezładna panika, lecz – podobnie jak we wcześniejszych bitwach – dobrze zorganizowany odwrót. Rusini nie zauważyli, że są powoli wciągani w pułapkę.
Bitwa nad Kałką
31 maja 1223 roku siły rusko-połowieckiej koalicji stanęły nad Kałką. W obliczu nieodległej już walnej bitwy Mścisław Udały zaczął powątpiewać w zdolności teścia, chana Kocjana, i próbował doprowadzić do przekazania władzy nad Połowcami w ręce chana Jaruna. Był on pomniejszym dowódcą, prowadzącym lekką kawalerię towarzyszącą księciu Danielowi, znajdującemu się z armią wołyńską na samym czele ekspedycji. Zasiało to pierwsze ziarna niezgody w armii, jednak nie spowolniło marszu. Spowolniła ją za to sama przeprawa, chaotyczna i źle zorganizowana.
Jaruna i Daniel przeprawili się przez Kałkę jako pierwsi. Tuż za nimi podążały oddziały halickie, a dalej maszerowali wojownicy prowadzeni przez księcia Mścisława Światosławowicza z Czernihowa. Daleko z tyłu znajdowały się siły kijowskie, które przyglądały się zamieszaniu nad rzeką z bezpiecznego dystansu. Oddziały halickie były jeszcze w trakcie pokonywania rzeki, tymczasem Połowcy i Wołynianie już dawno szli dalej na wschód. Brak scentralizowanego dowództwa i koordynacji działań sprawił, że każdy hufiec poruszał się w swoim tempie. Bezsensowności sytuacji dopełniała bierność wojsk kijowskich, które w tym momencie zdawały się niezbyt zainteresowane kontynuowaniem natarcia. Rozciągnięcie sił sprawiło, że między hufcami pojawiły się widoczne luki.
Był to moment, na który czekał Subedej, który zgodnie z mongolską tradycją wojskową, popularną niemal w całej Azji, obserwował przebieg bitwy z dystansu. Jak przystało na doskonałego taktyka, bezlitośnie wykorzystał błąd wrogów i, ponownie czerpiąc z zasad Sun Zi, uderzył „twardym w miękkie”. Przeciwko lekkiej kawalerii Połowców i siłom wołyńskim skierował ciężką konnicę wspieraną przez łuczników konnych. Połowcy zostali rozbici i rzucili się do chaotycznej ucieczki. Podczas walki zginęli dwaj wojewodowie towarzyszący księciu Danielowi, a on sam został ciężko ranny w pierś. Z odsieczą ruszył książę Mścisław z Łucka. Przewaga Mongołów rosła z minuty na minutę. Konni łucznicy zasypywali Rusinów strzałami, zmuszając ich do odwrotu.
Rozbicie rusko-połowieckiej awangardy oczywiście nie uszło uwadze Mścisława Udałego. Książę pospiesznie zaczął organizować obronę. Problemem pozostawał fakt, że znalazł się – znów przywołajmy terminologię Sun Zi – na terenie śmiercionośnym. Przed sobą miał uciekających Połowców i siły halickie ścigane przez Mongołów, za sobą – rzekę i przeprawiających się wojowników Mścisława Światosławowicza. Kiedy oddziały uchodzące z pola walki zmieszały się z sojusznikami, zaczęły ich praktycznie spychać w kierunku rzeki. Panujący już wcześniej chaos został spotęgowany do rozmiarów, które wykluczały opanowanie sytuacji za pomocą średniowiecznych systemów (mówiąc anachronicznie) dowodzenia i kontroli. Jedynie książę Oleg z Kurska zdołał przez chwilę zachować spójność swoich oddziałów i stawić opór.
W tej fazie bitwy z Mongołami starli się również wojownicy z Czernihowa, jednak i oni zostali rozbici. Armia rusko-połowiecka zmieniła się w bezładny, ogarnięty panią tłum. Subedej rozkazał utrzymanie tempa natarcia i przeprawę przez Kałkę. Tymczasem Mścisław z Kijowa, obserwując porażkę z bezpiecznego dystansu, zrozumiał, że jego sojusznicy ponieśli spektakularną klęskę – i że jego czas na zmierzenie się z Mongołami nadchodzi wielkimi krokami.
Siły kijowskie nie podejmowały próby kontrataku. Zamiast tego zdecydowały się na obronę taborem. Związane ze sobą wozy ustawione na wzniesieniu stanowiły prowizoryczny fort. O ile w przypadku walki z niezorganizowanymi Połowcami przyjęcie takich założeń taktycznych mogło mieć sens, o tyle w przypadku walki z największym z generałów było tragicznym błędem. Mongołowie nie przypominali koczowników, z którymi tradycyjnie mierzyli się Rusini. Tabory zamiast stanowić polowy fort, stały się pułapką.
Subedej wyznaczył dwóch chanów – Tesziego i Cugyra – aby oblegali obóz, podczas gdy reszta sił skupiła się na pościgu za uciekającymi bezładnie Rusinami. Po kilku dniach marszu oddziały halicko-wołyńskie dotarły do Dniepru, gdzie zajęły flotę rzeczną. Nadliczbowe łodzie zniszczono, tak aby utrudnić Mongołom pościg, ale jednocześnie oznaczało to odcięcie sojuszników od tej metody odwrotu. Mścisław z Czernihowa uciekał na północ, w kierunku swoich ziem. Nie zdołał dotrzeć do twierdzy – poległ z synem na stepie. Jako jedyny skutecznie oparł się Mongołom książę Daniel, który wycofał się w towarzystwie tysiąca wojowników, zadając w walkach odwrotowych poważne straty koczownikom. W chaosie nad Kałką doszło również do buntu w oddziałach Połowców, którzy obalili Kocjana i zaatakowali Rusinów.
Klęska
Część wycofujących się w panice Rusinów usiłowała przedrzeć się do prowizorycznego fortu Mścisława z Kijowa. Mongołowie zadbali jednak o to, żeby nikt nie mógł opuścić taborów ani przyjść im z pomocą. Obrońcy, nękani przez ciągły ostrzał ze strony konnych łuczników, oglądali masakrę uciekinierów. Udało im się utrzymać pozycje przez trzy dni. Po tym czasie zaczęło brakować wody, a nacisk ze strony przeciwnika nie słabł. Subedej obawiał się jednak, iż pozbawieni nadziei Rusini, choć wyczerpani, podejmą ostatnią, desperacką próbę wyrwania się z oblężenia. Chcąc uniknąć takiej sytuacji i oszczędzić siły na ewentualne kolejne starcia, wysłał posłów na rokowania.
Na czele delegacji stał Polskinia, przywódca sprzymierzonych z Mongołami Brodników. Wypracowano układ, na którego mocy Mongołowie zobowiązali się nie przelewać krwi kniaziów, w zamian za co złożą oni broń i opuszczą tabory. Gdy obrońcy wyszli, kilku zostało co prawda zabitych, ale liczono się z tym, że „dzicy” koczownicy mogą mieć problem z uszanowaniem w pełni porozumienia. Jeńców, którzy pozostali przy życiu, związano i ułożono na ziemi, po czym Mongołowie ułożyli na nich drewnianą platformę. Na tej platformie zorganizowali ucztę, która miała być celebracją zwycięstwa. Czy krew Rusinów została przelana? Według Mongołów nie, ponieważ więźniowie zostali zmiażdżeni, a nie ścięci.
Po tryumfie nad Kałką Mongołowie ruszyli dalej na zachód. Nie uszli jednak daleko, gdy dotarły do nich rozkazy od samego Czyngis Chana. Mieli zaniechać dalszej inwazji na Ruś i skierować się w stronę Donu, aby tam połączyć się z Dżoczim i wspólnie uderzyć na Bułgarów Nadwołżańskich. Atak okazał się znacznie mniejszym sukcesem, niż zakładano. Obie strony poniosły bolesne straty, co zmusiło koczowników do zaniechania wyprawy i wycofania się w kierunku Morza Kaspijskiego i dalej do domu na mongolskim stepie. Tak zakończyła się pierwsza próba podboju Rusi przez Czyngis Chana i jego synów. W 1238 roku Mongołowie powrócą – tym razem pod wodzą Udegeja i Batu – aby ostatecznie podbić wschodnioeuropejskie stepy. A my napiszemy o tym za jakiś czas w kolejnym artykule.
Anatomia porażki
Bitwa nad Kałką okazała się druzgocącą klęską Rusinów. Wspierane przez mobilne oddziały Połowców ruskie wojsko składało się z kompetentnych i zaprawionych w boju wojowników. Armia koalicji nie odbiegała możliwościami bojowymi od Mongołów. Głównych przyczyn upokarzającej porażki kniaziów należy upatrywać w dziedzinie, którą dziś nazwalibyśmy pracą sztabową: nieprzygotowaniu, braku jasnej struktury dowodzenia (i kompetentnego dowództwa), problemach z koordynacją działań i ogólnym chaosie.
Największą bolączką sił rusko-połowieckich był brak spójności decyzyjnej i strategicznej wizji działań. Nikt nie koordynował przeprawy przez rzekę, przez co awangarda wyrwała się daleko do przodu, zostawiając lukę, która została natychmiast wykorzystana przez Subedeja. Gdy już doszło do starcia, nie było osoby mogącej kontrolować ruchy poszczególnych oddziałów. Każdy dowódca walczył za siebie i w sposób, jaki uważał za stosowny. Wsparcie na poszczególnych odcinkach pojawiało się w nieodpowiednim czasie i było wynikiem osobistej inicjatywy poszczególnych książąt, a nie elementem spójnego pomysłu na bitwę.
Z drugiej strony Mongołów prowadzili jedni z najlepszych generałów w historii. Subedej i Dżebe walczyli już wcześniej z wieloma rodzajami przeciwników stosujących rozmaite strategie. Wiedzieli, kiedy stosować dyplomację, a kiedy najlepszym posunięciem jest użycie brutalnej siły. Dowodząc doskonale zorganizowanymi oddziałami stepowych wojowników, nie mieli sobie równych.
Od początku doskonale wciągali Rusinów w pułapkę, dając im złudzenie niezwyciężoności. Pod tym względem byli mistrzami wojny psychologicznej i doskonale kontrolowali sytuację, wielokrotnie udowadniając, że są znakomitymi dowódcami wcielającymi w życie założenia „Sztuki wojennej” Sun Zi. To właśnie dowódcy tworzyli największą różnicę między stronami na polu bitwy nad Kałką. Porównując ich, można łatwo dojść do wniosku, że to starcie nie mogło zakończyć się inaczej.
Przeczytaj też: Operacja Cerberus. Scharnhorst, Gneisenau i Prinz Eugen na kanale La Manche
Karak-Kyzyl, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS