Pół bochenka chleba i kostka margaryny – taką nagrodę Tadeusz Pietrzykowski otrzymał za swój pierwszy pojedynek z niemieckim kapo w KL Auschwitz. Potem były kolejne. Głodny, wyczerpany pracą ponad siły, ważący zaledwie 40 kg bokser raz za razem stawał na obozowym ringu. Pięściami wywalczył sobie życie.
Nie wiadomo kto i dlaczego wydrapał węglem na ścianie celi nr 18 bloku 11 (tzw. Bloku Śmierci) rysunek szykującego się do walki boksera. Wiele osób przypuszcza, że to wizerunek legendy „obozowego” boksu, Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego, pierwszego mistrza KL Auschwitz.
Numer 77 o pięściach ze stali
Urodzony 8 kwietnia 1917 roku w Warszawie Pietrzykowski już w młodości miał zadatki na świetnego pięściarza. Podopieczny słynnego Feliksa Stamma uczył się boksu w „Legii”. W 1937 roku zdobył tytuł mistrza Warszawy w wadze koguciej. Stołeczna prasa pisała o nim, że ma „żelazną wolę i pięści ze stali”. Wkrótce tego dowiódł, zostając wicemistrzem Polski.
Dobrze zapowiadającą się karierę „Teddy’ego” przerwała wojna. Aresztowany podczas próby przedostania się do Francji, był przetrzymywany przez Niemców w kilku więzieniach, by wreszcie 14 czerwca 1940 roku trafić z pierwszym transportem do „piekła na ziemi” – obozu w Auschwitz. Otrzymał numer 77.
Od pierwszych chwil strażnicy wystawiali na próbę wytrzymałość więźniów. Nawet ci, którzy jak Pietrzykowski byli przyzwyczajeni do dużego wysiłku fizycznego, szybko tracili siły. Marta Bogacka przywołuje wspomnienia Jerzego Bieleckiego:
Pod pozorem formowania rzekomo ciągle nierównych szeregów rozdzielali uderzenia na wszystkie strony. Bili po twarzach, po głowach, plecach i rękach. Kopali w brzuch, w nerki, w golenie nóg. Chodzili wolno pomiędzy wyprężonymi na baczność, sterroryzowanymi więźniami, wyszukując nowe ofiary dla swoich zbrodniczych poczynań. Stale dochodziły głuche odgłosy uderzeń, zmieszane często z jękami maltretowanych. (…) Krew, mieszająca się z potem, plamiła koszule i bluzy.
Katowany przez Niemców Pietrzykowski nawet jeszcze nie przypuszczał, że wkrótce będzie mógł odpłacić się oprawcom pięknym za nadobne.
„Dam sobie i w piekle radę”
Okazja do tego nadarzyła się pewnego marcowego dnia 1941 roku, krótko po tym, jak w obozie pojawił się nowy kapo. Walter Dünning z zamiłowaniem wyżywał się na więźniach. W ciągu kilku dni ponad 20 doprowadził do stanu, w którym nie nadawali się do pracy. Mówiono, że jest byłym mistrzem bokserskim Niemiec w wadze średniej.
Kiedy Pietrzykowskiemu zaproponowano, by stanął z nim do walki, bez wahania się zgodził. Jak później tłumaczył, był po prostu głodny, a za stoczenie pojedynku Niemcy obiecali mu… pół bochenka chleba i kostkę margaryny. Andrzej Fedorowicz w książce Gladiatorzy z obozów śmierci opisuje:
Prowizoryczny ring znajdował się w rogu obozowej kuchni. Gdy Teddy znalazł się w środku, zobaczył wbite w siebie oczy kilkunastu kapo. (…) Idąc przez szpaler ludzi, z których każdy nie raz dołożył mu pałką, pięścią lub kopniakiem, Pietrzykowski widział na twarzach wielu z nich drwiące uśmieszki pomieszane jednak z czymś w rodzaju podziwu (…).
W bandyckiej hierarchii kapo Teddy, niedoszły artysta z Warszawy, mógł mieć tylko dwie opinie – twardziela lub kompletnego szaleńca. Niezależnie jednak od tego, kto jak o nim myślał, w kuchni nie było nikogo, kto by postawił na niego w walce przeciwko Dünningowi.
I trudno się dziwić. Walter, dobrze zbudowany i odżywiony, ważący 70 kg, miał bić się z Pietrzykowskim, który (z natury drobny) w ciągu niespełna roku w obozie schudł do zaledwie 40 kg. Jednak wbrew wszystkiemu polski bokser zwyciężył.
Później wielokrotnie dowodził na ringu swych umiejętności i wytrzymałości. Szacuje się, że łącznie w Auschwitz stoczył ok. 40 (według innych źródeł nawet 60) walk. Przegrał tylko raz. W 1942 roku w grypsie do matki pisał: „Jestem dziś mistrzem wszech wag Auschwitz (…). Pamiętasz jak wszyscy mówili – co z niego będzie? On sobie w życiu nie da rady. Dam sobie radę i w piekle”.
„W Auschwitz to wy mieliście wczasy”
Początkowo oprawcy patrzyli na sukcesy Pietrzykowskiego z szacunkiem. Dali mu pseudonim Biała Mgła i stawiali na niego w zakładach o walki z coraz cięższymi i większymi przeciwnikami. W pewnym momencie podsunęli mu nawet do podpisania volkslistę (odmówił). W końcu jednak Niemcom przestało się podobać, że więzień numer 77 „bije ich jak chce”.
Kiedy pokonał na ringu niejakiego Ericha, kapo rzeźni o opinii „polakobójcy”, na którego obozowy lekarz Friedrich Entress postawił sporą sumę, ten ostatni „nakarmił” Teddy’ego zarazkami tyfusu. Schorowany pięściarz trafił do bloku szpitalnego i miał zostać wybrany podczas kolejnej selekcji. Tuż przedtem ocalił go jednak sam Witold Pilecki, który wyniósł go z baraku i pomógł mu się ukryć.
Następnym razem pomoc przyszła z jeszcze bardziej nieoczekiwanej strony. Wiosną 1943 roku obóz w Auschwitz wizytował SS-Hauptsturmführer Albert Lütkemeyer, który przed wojną był… sędzią bokserskim. Pamiętał Teddy’ego z jednego z turniejów i postanowił sprowadzić go do placówki w Neuengamme. Jak opisuje w Gladiatorach z obozów śmierci Andrzej Fedorowicz:
Neuengamme był obozem, do którego zwożono w tym czasie więźniów z całej Europy, by uzupełnić braki niewolniczej siły roboczej. Z powodu chorób, głodu i wyczerpania umierało w nim 500 ludzi miesięcznie, a mimo to obóz wciąż rósł.
Paradoksalnie, dla Pietrzykowskiego stał się on przepustką do życia, choć współosadzeni ostrzegali go: „W Auschwitz to wy mieliście wczasy”. W nowej placówce na ringu stawał 20 razy – i znów zwyciężał.
Swój ostatni „obozowy” pojedynek „Teddy” stoczył na początku 1945 roku w Salzgitter, filii KL Neuengamme, gdzie przeniesiono go miesiąc przed ewakuacją obozu. Dzięki temu ocalał, gdyż nie trafił z innymi więźniami na statek „Cap Arcona” omyłkowo zatopiony przez aliantów.
Po wojnie zeznawał w procesach nazistowskich zbrodniarzy. W 1946 roku wrócił do kraju. Ukończył studia i pracował jako nauczyciel i trener. Zmarł w kwietniu 1991 roku. W jego przypadku sprawdziła się przepowiednia dziennikarza „Przeglądu Sportowego”, który w 1939 roku pisał o młodziutkim „Teddym”:
Pomyśli sobie taki jeden z drugim: ot chuchro. A tymczasem „chuchro” może wrzepić takie cięgi, o jakich się wielu nie śniło! I dlatego radzę życzliwie: przyjrzyjcie się państwo fotografii. Jeśli tego młodzieńca o nieskalanej twarz spotkacie przypadkiem na swej drodze, ustąpcie mu przezornie miejsce. Leży to doprawdy w waszym interesie.
Bibliografia:
- J. Bielecki, Pierwszy transport [w:] J. Bielecki. W. Kielar, W. Koprowska, Wspomnienia, Wydawnictwo Państwowego Muzeum w Oświęcimiu 1965.
- M. Bogacka, Bokser z Auschwitz – losy Tadeusza Pietrzykowskiego, Demart 2012.
- A. Fedorowicz, Gladiatorzy z obozów śmierci, Bellona 2020.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS