A A+ A++

Jeśli czytacie mnie już jakiś czas, z łatwością jesteście w stanie stwierdzić, co czytam, co mi się podoba i co najczęściej znajdziecie na blogu. Czasami jednak lubię zaskoczyć i Was, i siebie, a dodatkowo naprawdę lubię te swoje szerokie i eklektyczne zainteresowania. Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich jest idealnym przykładem literatury, której teoretycznie nie czytam, a w praktyce jednak to różnie wychodzi. Tak jak w literaturze japońskiej znajduję coś, co mnie pociąga, a czego do końca nie rozumiem, tak doskonale wiem, co mnie przyciąga do skandynawskiej.

Roy Jacobsen jest norweskim prozaikiem, który o swoich książkach mówi, że nie są smutne, są prawdziwe. Białe morze to druga część trylogii, pierwszą byli Niewidzialni. Bohaterem zbiorowym tej opowieści jest rodzina Barroy zamieszkująca wyspę tak niewielką, że wystarcza tam miejsca tylko dla nich. W Białym morzu poznajemy dalsze losy Ingrid, która mieszka na wyspie już całkiem sama. Jej codzienność i ustalony rytm funkcjonowania przerywa katastrofa – na plaży Ingrid znajduje ciała kilku żołnierzy i jednego, któremu udało się przeżyć.

Mam po tej książce prawdziwą gonitwę myśli, a zupełnie się tego nie spodziewałam. Powiem Wam najpierw, co mnie tak przyciąga do literatury skandynawskiej, bo to właśnie odnajduję w prozie Jacobsena. To klimat, który tworzą miejsca i bohaterowie. Przede wszystkim wyspiarskość. Pisałam już kiedyś, że wyspy to mikroświaty, w których odbija się cała reszta, to przestrzeń, w której wszystko widać bardziej i wyraźniej – relacje między ludźmi, zachodzące procesy. Mimo że wyspiarze wydają się być odizolowani od reszty świata, okazuje się, że dziejąca się historia i o nich się potrafi upomnieć. Życie na wyspie kojarzy nam się trochę romantycznie, fascynuje nas to, bo wyspa w dalszym ciągu ma w sobie coś magicznego. Wyspiarskie społeczności są wyjątkowe, a ludzie mieszkający na wyspach są inni niż ci z lądu. I jako jednostka, i jako całe społeczeństwo. Mam świadomość, jak bardzo trudne, ciężkie i wymagające jest takie życie (a jeszcze bardziej wymagające było kiedyś), i dlatego tym bardziej zawsze zatrzymuję się przy takich historiach. Jacobsen opowiada o życiu, którego już albo w ogóle nie ma, albo jest w ostatniej fazie zaniku. Być może to jedyna szansa dla nas, by poznać ludzi mieszkających na małej wyspie, Ingrid, która w końcu została na niej sama, obserwować z bliska, na czym polega życie, w którym człowiek musi polegać tylko na sobie.

Jacobsen pisze dla mnie w bardzo ciekawy sposób – jego proza jest prosta, ale piękna, a jej odbiór wymaga wysiłku. Pewnie nie każdy to odczuje, ale jak zwykle czytam bez wysiłku, tak w prozie właściwie bez dialogów, muszę się bardziej skupiać i uważać na słowa. Doskonale się to zgrywa z samą opowieścią – bo to nie jest książka, którą można przeczytać szybko. Trzeba się nad nią pochylić, przeżuwać powoli kolejne zdania, poczuć zimne wiatry na wyspie, odczuć samotność, dostrzec podobieństwo kolejnych dni. To też powieść w pewien sposób nie nowoczesna – jest spokojna, momentami leniwa, dzień płynie za dniem, a człowiek dostosowuje swoje życie do otaczającej go przyrody. To wielka przyjemność przeczytać książkę, dzięki której choć na chwilę zwalnia to nasze szybkie współczesne życie.  

Jacobsen opowiada o ludziach, których już nie ma. Postawiliśmy na wygodę, a współczesny świat coraz bardziej odciąga nas od natury. Może autor nie mówi tego wprost, ale jest w nim i jego książkach tęsknota za tym, co było i jakiś fatalizm. Podoba mi się takie prawdziwe, odarte ze wszystkiego spojrzenie na wyspiarskie życie i człowieka. Książki Jacobsena są jak sama wyspa – konkretne, bezlitosne, prawdziwe, surowe. 

Na osobną uwagę zasługują jeszcze dwie rzeczy. Ja zawsze w literaturze szukam silnych postaci kobiecych. Myślę, że można do nich również zaliczyć Ingrid. Nie jest to postać jednoznaczna, a i jej siła też jest ukryta i przysłonięta przez inne tematy, sprawy, krajobrazy. Ale warto się przy niej zatrzymać i poobserwować ją trochę, zadać sobie pytanie, co ja bym zrobiła na jej miejscu i spróbować na nie odpowiedź. Nagle okaże się, że jej pozornie prosta i jednostajna egzystencja zawiera w sobie więcej życia niż moglibyśmy przypuszczać. Druga sprawa to tłumaczka. W tej opowieści styl autora i jego język jest niezwykle ważny – oddać ten wyspiarski klimat po polsku to naprawdę wielka sztuka. Iwona Zimnicka zrobiła to idealnie!

Jeśli szukacie lektury, która jest spokojna, ale jednocześnie poruszająca i zostająca na dłużej z czytelnikiem, to poznajcie się z Jacobsenem. To nie jest literatura dla każdego, gdzieś nawet spotkałam się z określeniem, że ta książka jest nudna. Być może można ją tak postrzegać na pierwszy rzut oka – ale gdy wgryziemy się w nią głębiej, nagle okaże się, że pełno w niej emocji i spraw, które z powodzeniem mogą zepsuć nasz spokój ducha. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrzerwa w pracy tomografu komputerowego w szpitalu na kieleckim Czarnowie. Będzie nowy od WOŚP
Następny artykułFrancja. Atak nożownika na policjantów. Nie żyją co najmniej cztery osoby