Jako dziennikarka specjalizująca się w tematyce kryminalnej poruszała już Pani w swoich tekstach różne sprawy i wątki. Skąd chęć skupienia się właśnie na instytucji świadka koronnego?
To ze zorganizowanej przestępczości, którą z uporem maniaka nazywa się mafią (nie do końca słusznie), rekrutują się przyszli świadkowie koronni. A zatem to dla mnie naturalny wybór tematu. Początkowo interesował mnie sam moment podjęcia decyzji o współpracy z policją i prokuraturą przez gangstera, dla którego ta strona barykady była przecież dotąd wroga. Chciałam zgłębić, jak rodzi się ta myśl i jak wygląda to pierwsze przyglądanie się sobie nawzajem, jak przebiegają negocjacje między zwaśnionymi dotąd stronami.
Do tego doszły co i rusz wybuchające afery związane ze „starymi”, czyli pierwszymi, świadkami koronnymi – popełniający przestępstwa Miron, Masa trafiający za kraty, wciąż będąc koronnym, pojawiający się i próbujący wszcząć quasi-polityczny skandal Broda.
Coś najwyraźniej albo przestało funkcjonować w samej instytucji świadka koronnego, albo od początku niewłaściwie było w niej wyregulowane. I chciałam znaleźć, co jest przyczyną.
Czy zaintrygowała bądź zainspirowała Panią konkretna postać, a może sytuacja?
Owszem, szczególnie ta pojawiająca się w relacjach policjantów ochraniających świadków koronnych słynna „roszczeniowość” ich klientów. Im, czyli świadkom koronnym, się po prostu należy: kasa, odpowiednia ochrona, wysoki standard życia. Bo jak nie, to… i tu pada wiele gróźb. Bo na przykład „nie pójdę do sądu zeznawać”.
I pokazywali swoje różki – Masa niejednokrotnie uciekał swoim ochroniarzom, a w ściganiu go przecież pomagał zośkowcom sam Sproket, prawa ręka Masy za czasów Pruszkowa, który z resztą parę lat później sam został koronnym. Jego historia także jest niezwykle ciekawa, bo mu tę koronę zdjęto. Policja znowu mówiła o jego roszczeniowej postawie – faktycznie Sproket odmówił wyjazdów do sądu na zeznania, więc decyzja nie mogła być inna i mu status odebrano. Ale dlaczego odmawiał wizyt w sądzie, wiedząc, co mu z tego tytułu grozi? Trzeba już sięgnąć po książkę.
Inną osobą, która z kolei pozytywnie mnie zaskoczyła był Żyd, czyli Artur P. To chłopak, który ostrożnie ważył argumenty za i przeciw przejścia na drugą stronę, a decyzję o współpracy uzależniał od tego, z którym konkretnie prokuratorem będzie rozmawiał. No a jak już zaczął, to chyba wszyscy byli w szoku – i muszę podkreślić, że chłopak ma zdolności krasomówcze. To był udany – że się posłużę piłkarską semantyką – transfer. A pamiętajmy, że Żyd wniknął w grupę mokotowską na tyle głęboko, że jego wiedza pozwoliła na przestawienie zarzutów wielu członkom tej owianej złą sławą grupy. Historia Żyda jest wyjątkowo barwna i jak w soczewce skupia polską przestępczość z lat 90., wejście w struktury najpoważniejszej grupy i dojście do ogromnych pieniędzy. No i ta inspiracja była na tyle znacząca, że Żyda namawiam już do kolejnego projektu.
Czy łatwo było Pani przeniknąć w ten – jednak zmaskulinizowany – świat, by porozmawiać z bohaterami reportażu?
Myślę, że kobiecie-dziennikarce jest z jednej strony łatwej w ten męski świat wniknąć, bo nie zawsze rozmówca traktuje cię poważnie. Może ona czegoś nie rozumie, nie dostrzega, zbagatelizuje nieścisłości? Czasami więc łatwiej zadać ważne pytanie, bo nikt nie spodziewa się ataku. A tak naprawdę to obchodzenie się, przyglądanie trwało zazwyczaj chwilę, bo najważniejsze jest zdobycie zaufania i poświęcenie uwagi swojemu rozmówcy w stu procentach. To właściwie zawsze działa i przynosi efektywne rozmowy.
Przekonanie gangstera do szczerej rozmowy. To musi być wyjątkowo trudne zadanie. Na pewno potrzebne jest zdobycie choć namiastki zaufania. Jak się to Pani udaje?
Pamiętam pierwszą, bardzo oficjalną rozmowę ze Sproketem. Był super poważny, wzbudzający strach i badał. Musiałam się przede wszystkim wykazać wiedzą na jego temat. Tak jest zazwyczaj zawsze – żaden gangster nie pogada, jeśli zobaczy, że nic o nim nie wiesz i nic nie kumasz. A zaufanie rodzi się ze spotkania na spotkanie, jak przy każdej normalnej rozmowie z nowo poznanym człowiekiem. Ważne, żeby takiego gangstera traktować na dokładnie tych samych warunkach, co każdego innego rozmówcę. Zawsze też staram się patrzeć prosto w oczy, nie uciekać wzrokiem, nie okazywać strachu. Trzeba przyznać, że ta strona barykady, gangsterzy, z dużą łatwością przechodzą do mniej formalnych kontaktów.
Jak przygotowywała się Pani do rozmów? Zarówno ze świadkami koronnymi, jak i z osobami „po drugiej stronie barykady” – policjantami, adwokatami…
Starałam się zbierać jak najwięcej informacji na temat danej osoby. Dajmy na to prokurator – jakimi grupami w swojej karierze zawodowej się zajmował, jakiego świadka koronnego powołał do życia. Trochę podpytywałam na przykład współpracujących z nim policjantów – jaki jest, jak oceniają pracę z nim, przy czym razem „robili” itd. Chyba najwięcej niesamowitych i często przezabawnych historii nasłuchałam się z ust policjantów z warszawskiego „terroru” na temat wspaniałego prokuratora Roberta Majewskiego.
Prokurator Piotr Woźniak uchodzi za srogiego i godnego (jak mówią o nim adwokaci) przeciwnika. Każdy ma do niego podejście naznaczone rewerencją, może czasem podszyte strachem. Tym większe było to wyzwanie i wyjątkowo ciekawa, a jednocześnie niepozbawiona ciętego dowcipu rozmowa. A dajmy na to dr Michał Gabriel-Węgłowski, prokurator, o którym słyszałam jest perfekcjonistą – w życiu nie spotkałam się z tak bezbłędnie i szczegółowo napisanym aktem oskarżenia jak jego. I to była prawdziwa przyjemność czerpać od niego wiedzę. No ale najwięcej anegdot zebrałam na temat świadków koronnych od funkcjonariuszy Zarządu Ochrony Świadka Koronnego. O świadkach koronnych dodatkowo czerpałam wiedzę z akt spraw sądowych.
Podczas lektury „Skruszonego gangstera” można sobie uświadomić, jak mało wiemy o tym świecie. Czy pokutuje w naszym codziennym myśleniu jakieś szczególnie błędne założenie/wyobrażenie na temat tego, jak żyją i działają świadkowie koronni?
Przede wszystkim kasa, jaką mają „zarabiać” koronni. To, co sobie wyobrażamy o ich życiu ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Oczywiście na początku ci pierwsi koronni, którzy wchodzili w program, dostawali relatywnie większe pieniądze i spełniano ich różne dziwne zachcianki.
No i tu kolejne zaskoczenie. Okazuje się, że ta ochrona wcale nie musi być 24-godzinna i dana na całe życie, a dotąd chyba tak właśnie myślałam. Policjanci w pierwszej fazie pracy z koronnym, czyli wtedy, kiedy przewozi się go z miejsca na miejsce, jeśli jest prawdopodobieństwo zagrożenia jego życia, są ciągle przy nim, mieszkają z nim. Oczywiście, jeśli takie są warunki wejścia w program ochrony świadka koronnego.
Zmiana ich tożsamości też była dla mnie zaskoczeniem. To, że nie wszyscy poddawani są operacjom plastycznym. Takie przekonanie pokutowało, przynajmniej na początku istnienia tej instytucji, , że koronny to pierwsze co robi, to zmienia sobie twarz. Do tego nowe dokumenty, nadawanie nowego nazwiska – nie jest obligatoryjne ani łatwe. Zwłaszcza dziś, kiedy wchodzi biometria. No i przecież numer PESEL ma się tylko jeden. Nie da się nadać nowego.
Jeden z Pani rozmówców, Gruzin, opisuje codzienność świadka koronnego jako „szarą, nudną i ponurą”. Co innego zdarza się wyczytać z materiałów dziennikarskich (albo to znów po prostu stereotyp). Czy prawda leży gdzieś pośrodku, czy jednak po rozmowach z wieloma świadkami koronnymi jest Pani w stanie ocenić jak zazwyczaj jest w rzeczywistości?
Te wille, domy z basenami, mieszkanie zagranicą, operacje plastyczne – tak się dzieje w przypadku może procenta koronnych. Rzeczywistość ich życia już po przejściu na drugą stronę nie jest aż tak atrakcyjna, kolorowa, jak sobie pewnie wyobrażali. No ale to co dostają, czyli życie i bezkarność, to jest bezcenne. Do tego dochodzi takie zwykłe codzienne życie, bez adrenaliny, hajsu, narkotyków, tych wielu kobiet u boku. Z tą jedną żoną, z którą niejednokrotnie nie potrafią rozmawiać, bo dotąd nigdy tyle czasu z nią nie spędzali! Nagle ten koronny żyje sobie dość zwyczajnie, choć w pierwszym etapie wśród nowych „kumpli”, czyli ochraniających ich policjantów.
Myślę, że wszystko zależy od perspektywy. Gruzin, jak z resztą większość z gangsterów z najwyższej półki, bo tylko ci mogą (czy też powinni) zostać koronnym, przyzwyczajony był do życia na najwyższym finansowym poziomie. Opływali w luksusy, szastali kasą. A tu jakiś stary rzęch w miejsce komórki, malutkie mieszkanko. To rozczarowanie dotyczyło większości koronnych, zwłaszcza tych, którzy już wyszli z programu i musieli zacząć żyć na własną rękę. Oczywiście zdarzały się spektakularne sytuacje, o których czytamy w mediach, ale właśnie dlatego, że były spektakularne, niezdarzające się na co dzień, z tych mediów się o nich dowiadujemy. Życie szaraczka w dzisiejszym świecie nikogo nie obchodzi, więc na żadną „jedynkę” czy nawet na ostatnią stronę gazety nie trafi.
Która z historii opisanych w książce zrobiła na Pani osobiście największe wrażenie?
Wrażenie robiła na mnie i wiedza moich rozmówców, w tym m.in. naczelników ZOŚKI oraz to, że zechcieli się nią ze mną podzielić. Niektóre sytuacje związane z organizacją spotkać z np. koronnymi. Ale o tym tak do końca mówić nie mogę. W każdej z historii znaleźć można jakiś smaczek, choćby tak nieistotny jak to, z ilu jaj potrafi zjeść jajecznicę niejaki Kastor.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS