Jest 5 lipca 1950 roku, godzina 7 rano. 403 przemokniętych i niewyspanych żołnierzy siedzi w okopach na wzgórzach okalających drogę z Suwon do Osan. Zadaniem 1. Batalionu 21. Dywizji US Army, dowodzonego przez 34-letniego podpułkownika Charlesa Smitha, jest zatrzymanie natarcia wojsk Korei Północnej. Jednak najpotężniejsze uzbrojenie Amerykanów to ręczna bazooka kalibru 2,36 cala, o której już w 1945 roku wiedziano, że jest zbyt słaba na pancerze nowoczesnych czołgów.
Kiedy na obrońców ruszają północnokoreańskie T-34, porucznik Ollie Connors musi wystrzelić aż 22 rakiety, zanim uda mu się uszkodzić gąsienicę jednej z maszyn. Pozostałe czołgi wchodzą w amerykańskie pozycje jak w masło. Grupa bojowa Smitha idzie w rozsypkę, tylko 165 żołnierzom uda się dotrzeć pięć dni później do własnych pozycji w Ansong. Pierwsze w historii starcie wojsk Stanów Zjednoczonych z komunistyczną armią kończy się upokarzającą klęską supermocarstwa.
Fot.: Newsweek_redakcja_zrodlo
Tydzień wcześniej ponad 400 tysięcy żołnierzy przekroczyło 38. równoleżnik i przypuściło szturm na Koreę Południową. Tylko jedna trzecia jednostek południowokoreańskiej armii była na pozycjach bojowych. Źle wyszkolone i wyposażone wojsko – jedna trzecia pojazdów nie nadawała się do użytku, a zapasy amunicji wystarczały jedynie na sześć dni obrony – błyskawicznie uległo lepiej wyposażonym wojskom Północy. 29 czerwca komuniści zdobyli Seul.
Linie 38. równoleżnika
1 lipca do Korei przybyły z okupowanej Japonii pierwsze amerykańskie posiłki, jednak ich wartość bojowa była niewiele wyższa. Chociaż Stany Zjednoczone były u szczytu potęgi, ich żołnierze nie potrafili stawić oporu zdeterminowanej, ideologicznie zindoktrynowanej armii północnokoreańskiego dyktatora Kim Ir Sena.
Druga połowa lipca 1945 roku, konferencja zwycięskich mocarstw w Poczdamie. Ameryka ma już broń jądrową – pierwszy test bomby został przeprowadzony 16 lipca – ale wciąż nie pokonała zażarcie broniącej się Japonii. Amerykanie chcą uniknąć strat w okupowanej przez Japończyków Korei. Kiedy do wojny z Japonią włącza się Związek Radziecki, pozostawiają zdobywanie półwyspu wojskom Stalina.
Fot.: Ullstein/Bild/Newspix.pl / Newsweek_redakcja_zrodlo
Trzy tygodnie później sytuacja zmienia się diametralnie. Po atomowych bombardowaniach 6 i 9 sierpnia Japonia decyduje się na kapitulację. Tymczasem Armia Czerwona zajmuje Koreę niemal bez oporu. Jeśli weźmie ją całą, na półwyspie powstanie komunistyczne państwo. Zaledwie 24 godziny po zrzuceniu bomby na Nagasaki amerykański rząd podejmuje decyzję, że USA powinny uczestniczyć w okupacji połowy Korei, leżącej na południe od 38. równoleżnika.
Czy Armia Czerwona zatrzyma się na wyznaczonej linii? Stalin nie chce ryzykować starcia z uzbrojoną w broń jądrową Ameryką. Ważniejsze jest dla niego podporządkowanie sobie krajów Europy Środkowej i Bałkanów, które na mocy postanowień z Teheranu i Jałty znalazły się w strefie wpływów ZSRR. Zatrzymuje wojska na 38. równoleżniku. Na konferencji w Moskwie w grudniu 1945 roku Amerykanie i Sowieci podejmują decyzję o wspólnej okupacji Korei, która ma się zakończyć po pięciu latach przeprowadzeniem wyborów i zjednoczeniem kraju.
Szybko pojawia się pytanie, kto będzie jednoczył kraj. W Phenianie w lutym 1946 roku, przy wsparciu Moskwy, władzę obejmuje komunistyczny Tymczasowy Komitet Ludowy. Na jego czele stoi 34-letni Kim Ir Sen, który w czasie wojny dosłużył się stopnia majora w Armii Czerwonej. Słabo wykształcony, do tego niepewny ideologicznie – jego ojciec był działaczem partii chrześcijańsko-narodowej – Kim ma jednak cechę, która podoba się Stalinowi – bezwzględność. Na Północy rozpoczynają się rządy terroru.
Podobnie jest na Południu, gdzie władzę obejmuje 70-letni Li Syng Man, który ponad połowę życia spędził w Stanach Zjednoczonych. Zdeklarowany nacjonalista i antykomunista, natychmiast rozpoczyna represje wobec wszystkich podejrzewanych o lewicowe sympatie. Wykorzystuje do tego nawet ludzi kolaborujących z japońskimi okupantami. Pod koniec roku 1947 staje się jasne, że propozycja Zgromadzenia Ogólnego ONZ, by pod nadzorem organizacji przeprowadzić wybory w następnym roku, jest nierealna.
Wojna w Korei
Fot.: Hulton Archive/Getty Images / Getty Images
Wybory odbywają się osobno. W ich wyniku dyktatorską władzę zdobywają Kim Ir Sen i Li Syng Man. W 1948 roku powstają dwa państwa – Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna i Republika Korei. Po obu stronach 38. równoleżnika rozpoczynają się jeszcze bardziej brutalne prześladowania opozycji. O tym, co działo się na Północy, wciąż niewiele wiadomo. Szacuje się, że w ciągu dwóch lat mogło zginąć tam co najmniej 300 tysięcy „wrogów ludu”. Na Południu Li Syng Man podporządkowuje sobie wszystkie formacje policyjne, wprowadza cenzurę, każe zamordować głównego politycznego rywala Kima Ku. Organizuje „prewencyjne obławy” na opozycję, brutalnie tłumi antyrządowe powstanie na wyspie Czedżu, gdzie ginie niemal 60 tysięcy ludzi, a do więzień trafia 90 tysięcy podejrzanych o sympatie komunistyczne. Zostają objęci programem reedukacyjnym, znanym jako Liga Bodo. Podejrzani zostają podzieleni na cztery kategorie – A, B, C i D. Li nakazuje, by w przypadku ataku z Północy więźniowie z kategorii C i D natychmiast trafili przed pluton egzekucyjny. Obawy przed najazdem nie są bezzasadne – w 1948 i 1949 roku dochodzi do serii incydentów granicznych. Amerykanie są jednak przekonani, że komunistyczna Północ nie zdecyduje się na wojnę. Ku rozpaczy Li Syng Mana wycofują wojska z półwyspu.
14 maja 1950 roku w daczy w podmoskiewskim Kuncewie Józef Stalin spotyka się z Kim Ir Senem, który przyjechał, by prosić o błogosławieństwo i pomoc militarną w ataku na Koreę Południową. Cztery miesiące wcześniej, na spotkaniu w waszyngtońskim Narodowym Klubie Prasy, sekretarz stanu USA Dean Acheson powiedział, że „Korea leży poza strefą żywotnych interesów USA”. W Phenianie, stolicy Północy, jego słowa zostały zrozumiane dosłownie: jeśli dojdzie do wojny w podzielonym kraju, Ameryka nie będzie bronić reżimu Li Syng Mana.
Fot.: Interim Archives/Archive Photos/Getty Images / Newsweek_redakcja_zrodlo
Stalin nie jest takim optymistą. Jego agresywne działania w Europie – komunistyczny przewrót w Czechosłowacji w lutym 1948 roku i rozpoczęta w czerwcu tego roku blokada zachodnich sektorów Berlina – spowodowały, że Zachód zaczął integrować się przeciw Sowietom. W sierpniu 1949 r. powstała organizacja Paktu Północnoatlantyckiego – NATO – a Stany Zjednoczone przyjęły doktrynę powstrzymywania. Jej celem było niedopuszczenie do dalszego wzrostu wpływów ZSRR na świecie.
Sowiecki dyktator wie, że po Pradze i Berlinie musi spuścić z tonu. Ma już co prawda broń jądrową, jednak gotowych do użycia bomb jest niewiele, a ZSRR nie dysponuje skutecznymi środkami ich przenoszenia. Jedynym sowieckim bombowcem strategicznym jest Tu-4, bezlicencyjna, nieudolna kopia amerykańskiego B-29. Siły powietrzne i nuklearne USA są o niebo potężniejsze.
Perspektywa zdobycia przez komunistów całej Korei jest jednak dla Stalina kusząca. Pod warunkiem, że nie sprowokuje konfliktu, który mógłby przerodzić się w nuklearną III wojnę światową. Na tym etapie Związek Radziecki nie ma szans na zwycięstwo. Stalin postanawia działać tak, by nie zostawić „odcisków palców” na podejmowanych decyzjach. Mówi Kim Ir Senowi, by zwrócił się o pomoc do przywódcy ludowych Chin, Mao Tse-tunga. To największy sojusznik, ale też rywal Stalina w Azji.
Od kiedy w październiku 1949 roku została utworzona Chińska Republika Ludowa, Związek Radziecki przestał być największym komunistycznym państwem świata. Paranoiczny Stalin odbiera to jako zagrożenie dla swojej międzynarodowej pozycji. Chce rozegrać partię tak, by w razie otwartego konfliktu z Ameryką to nie on, lecz Mao znalazł się na linii strzału. Obiecuje chińskiemu przywódcy wsparcie sowieckiego lotnictwa, realizację umowy o pomocy wojskowej i działania wywiadowcze. W USA sowiecki szpieg śpioch, pracujący w CIA William Wolf Weisband, miesiąc przed wybuchem wojny paraliżuje odczytywanie przez Amerykanów tajnych depesz, które krążą w trójkącie Phenian – Pekin – Moskwa.
Jedyna taka rezolucja Organizacji Narodów Zjednoczonych
Atak, który następuje o świcie w niedzielę 25 czerwca 1950 roku, jest całkowitym zaskoczeniem. W Waszyngtonie jest jeszcze sobotni wieczór. Jednak tuż po północy urzędnicy administracji prezydenta Harry’ego Trumana spotykają się, by podjąć decyzje. Komunistyczny atak w Korei jest dla nich geopolitycznym koszmarem. To za mała i zbyt odległa wojna, by zaangażować w nią cały potencjał militarny USA. Nie ma dowodów na to, że w awanturze maczał palce Stalin. Politycy rozumieją jednak, że jeśli USA nie odpowiedzą na atak, ich autorytet w Europie i Japonii legnie w gruzach, a kolejne wywołane przez komunistów wojny będą tylko kwestią czasu.
Fot.: Bert Hardy/Picture Post /Getty Images / Newsweek_redakcja_zrodlo
Rozwiązanie podpowiada 41-letni Dean Rusk, asystent sekretarza stanu ds. Dalekiego Wschodu. „Powinny się tym zająć Narody Zjednoczone” – mówi. Ściągnięty z łóżka sekretarz generalny ONZ, Trygve Lie, zwołuje posiedzenie Rady Bezpieczeństwa, która zbiera się w niedzielne popołudnie w tymczasowej siedzibie nad jeziorem Success. Amerykanom sprzyja fakt, że od stycznia w posiedzeniach rady nie uczestniczy sowiecki delegat, Jakow Malik. To protest Moskwy przeciwko niezgodzie USA na to, by zastąpić w ONZ delegatów narodowego chińskiego rządu z Tajwanu delegatami komunistycznych Chin.
Tym razem to Stalin dał się przechytrzyć. Pod nieobecność Malika Rada Bezpieczeństwa podejmuje decyzję potępiającą napaść Korei Północnej i wzywa Kim Ir Sena do wycofania wojsk za 38. równoleżnik. Jednocześnie ONZ daje Stanom Zjednoczonym mandat do zorganizowania koalicji sił pokojowych, której zadaniem jest wkroczenie między walczące strony. W historii Narodów Zjednoczonych to pierwsza i jedyna taka rezolucja. Już nigdy później nie uda się zorganizować pod flagą ONZ sił, które pośpieszyłyby na pomoc napadniętemu państwu.
W Moskwie i Pekinie decyzja Rady Bezpieczeństwa wywołuje konsternację. Takiej akcji Stanów Zjednoczonych nikt się nie spodziewał. Wejście do gry armii supermocarstwa i to pod flagą ONZ zmienia dotychczasowe kalkulacje. Z drugiej jednak strony wojska Korei Północnej prą do przodu w zawrotnym tempie. Jest szansa, że żołnierze Kim Ir Sena zajmą cały półwysep, zanim Amerykanie zdążą zorganizować siły interwencyjne. Pekin i Moskwa postanawiają czekać.
Fot.: Omikron Photo /Photo Researches RM/Getty Images / Newsweek_redakcja_zrodlo
Przerażeni cywile w mundurach
Pierwsze amerykańskie oddziały pod dowództwem gen. Williama F. Deana docierają z Japonii 1 lipca 1950 roku. Szybko okazuje się, że są słabym przeciwnikiem dla komunistycznej armii. Nacierająca z różnych kierunków „ludzka fala” budzi panikę Amerykanów. Takiej wojny żołnierze z USA jeszcze nie widzieli. Przez pięć lat po wielkim zwycięstwie w Europie i na Pacyfiku spoczywali na laurach. Teraz to niezdolni do zachowania dyscypliny, przerażeni cywile w mundurach.
Nie lepiej jest z dowódcami. Generał Dean zamiast dowodzić, skrada się po ulicach Tedzonu, polując na północnokoreańskie T-34. Amerykańska prasa robi z niego bohatera, jednak dla weteranów II wojny światowej jest idiotą. „To się w pale nie mieści – notuje obserwujący te działania pułkownik John H. Michaelis. – Ludzi ogarnęła jakaś histeria. Nie ma mowy o żadnej dyscyplinie. Co też Deanowi, dowódcy dywizji, przyszło do głowy, by z bazooką uganiać się za czołgami?”.
W takiej atmosferze do Korei przybywają pierwsi alianci – Brytyjczycy. Pośpiesznie zmobilizowani, byle jak umundurowani i wyposażeni, zdobywają miano Brygad Woolwortha – od nazwy sieci sklepów sprzedających tanie ubrania. Wzajemnym złośliwościom nie ma końca. „Widzieliśmy, w jaki pasztet potrafiliście wpakować się na Pacyfiku” – witają amerykańskich kolegów. „Dobrze trafiliście, potrzebujemy takich jak wy specjalistów od odwrotów” – słyszą w odpowiedzi.
Fot.: Sovfoto/Universal Images Group /Getty Images / Newsweek_redakcja_zrodlo
Tymczasem na początku sierpnia wojska Północy zajęły już niemal cały półwysep z wyjątkiem południowo-wschodniego skrawka wokół miasta Pusan. Linia frontu liczy 200 km, połowa biegnie korytem rzeki Naktong. To ostatnia linia obrony, dalej pozostaje tylko ewakuacja przez morze do Japonii. Dowodzący 95 tysiącami obrońców „worka pusańskiego” generał Walton Walker, mały, żywiołowy Teksańczyk, decyduje: „Drugiej Dunkierki nie będzie. Odwrót doprowadzi do rzezi. Musimy walczyć do końca, jak zgrana drużyna”.
Walker dociera jeepem na linię frontu, dodaje otuchy, stawia żołnierzy do pionu. Dzięki niemu oblężona przez komunistów ostatnia placówka ONZ wytrwa sześć tygodni, a Amerykanie i Brytyjczycy zadadzą armii Korei Północnej ciężkie straty i wyhamują impet jej natarcia. Do „worka pusańskiego” nadejdą kolejne transporty żołnierzy, w tym amerykańska piechota morska. Plan Kim Ir Sena spalił na panewce. Jednak kontratak, który spowoduje całkowitą zmianę układu sił na froncie, nadejdzie z innej strony, a jego autorem będzie jeden z największych i najbardziej kontrowersyjnych bohaterów II wojny światowej.
Wielki powrót generała MacArthura
Wiadomość o ataku na Koreę Południową zastaje Douglasa MacArthura w sypialni jego tokijskiego pałacu. 70-letni generał, pogromca Japonii, a obecnie pan i władca tego kraju, w postrzępionym szlafroku i rannych kapciach zaczyna chodzić po pokoju. Po kilku godzinach rozmyślań, już w mundurze, każe wieźć się do swej kwatery głównej. Wygląda, jakby ubyło mu 10 lat życia.
Fot.: Spencer/Interim Archives/Archive Photos/Getty Images / Newsweek_redakcja_zrodlo
Pozycja MacArthura w Japonii jest wyjątkowa. Jako dowódca alianckich wojsk okupacyjnych może wszystko. Rządzi za pomocą dekretów wydawanych nie w imieniu Stanów Zjednoczonych, lecz własnym. Ma prawo rozwiązać parlament, delegalizować partie polityczne, zwalniać wszystkich urzędników z premierem włącznie. Sam nadał Japonii konstytucję, napisaną w jego sztabie, i przeprowadził reformę rolną. Zagraniczni dyplomaci akredytowani są przy nim, a nie przy cesarzu, który też musi stosować się do poleceń generała.
Funkcja władcy Japonii mogła być ostatnią w jego karierze. Jednak koreańska awantura była dla MacArthura okazją, by znów wpłynąć na losy świata. I nie zamierzał z niej rezygnować. 7 lipca generał obejmuje dowództwo nad siłami interwencyjnymi ONZ i oświadcza, że przerzucenie wojsk do „worka pusańskiego” to za mało. Potrzebne jest spektakularne wejście na tyły komunistycznych wojsk. Jego plan jest prosty, ale skrajnie ryzykowny. Desant żołnierzy USA powinien odbyć się po zachodniej stronie Półwyspu Koreańskiego, w okolicy położonego niedaleko Seulu miasta Inczhon.
Problem w tym, że aby okręty tam dotarły, potrzebny jest potężny, 10-metrowy przypływ. W grę wchodzą tylko trzy daty: 15 i 17 września lub 11 października. Do tego desant musi odbyć się zaledwie dwie godziny przed zmrokiem. Płomienna 45-minutowa mowa MacArthura przekonuje kolegium szefów sztabów. 15 września konwój transportowców dociera do przesmyku Inczhonu. O 16.45, po kilkugodzinnym ostrzale nabrzeża przez amerykańskie okręty wojenne i nalotach myśliwców, pierwsza barka dobija do falochronów portu. Marines wdrapują się na nie po drabinach, zajmują budynki w mieście. Wkrótce na mieliźnie koło plaży ląduje osiem okrętów desantowych. Kiedy woda opada, z ich wnętrza wyjeżdżają dziesiątki czołgów, jeepów i ciężarówek.
Zaskoczenie jest całkowite. Kosztem życia zaledwie 200 amerykańskich żołnierzy otwarta zostaje droga na Seul, odbity 26 września. Lądowanie pod Inczhon umożliwia 8. Armii gen. Walkera wydostanie się z „worka pusańskiego”. Teraz to Amerykanie, wraz ze wspierającymi ich pod flagą ONZ żołnierzami z kilkunastu krajów i z odbudowującą się armią południowokoreańską, ścigają uciekających komunistów. 1 października alianci docierają do 38. równoleżnika. Co dalej?
Nad tym pytaniem głowią się politycy, dyplomaci w Waszyngtonie i ONZ. Czy rezolucja Rady Bezpieczeństwa daje mandat do zajęcia i okupacji Korei Północnej? Czy zjednoczenie obu państw na drodze militarnej jest uprawomocnionym celem interwencji? Czy przekroczenie 38. równoleżnika zostanie potraktowane przez Chiny i ZSRR jako casus belli?
Tylko generał MacArthur nie ma wątpliwości, że trzeba iść dalej. Upadek dyktatury Kim Ir Sena wydaje się w zasięgu ręki. Chociaż po ataku Północy oddziały Li Syng Mana wymordowały co najmniej 100 tysięcy cywilów podejrzanych o sprzyjanie najeźdźcom, to zbrodnie, których dopuścili się komuniści na zdobytych terenach, przyćmiły ten koszmar. W USA euforia po lądowaniu pod Inczhonem jest tak wielka, że prezydent Truman nie ma odwagi powstrzymać słynnego generała.
Odtąd losy wojny koreańskiej znajdują się w rękach MacArthura. Ten decyduje się atakować aż do całkowitego zniszczenia komunistycznej armii. Ograniczeniem jest dla niego tylko decyzja sztabu, by pod żadnym pretekstem nie przekraczał granicy z Chinami i ZSRR. Jednak Mao Tse-tung nie zamierza czekać, aż Amerykanie znajdą się w pobliżu jego kraju. Pamięta upokorzenie z Tajwanu, gdzie pod osłoną swojej floty Stany Zjednoczone zainstalowały zwalczany przez niego rząd Czang Kaj-szeka. 8 października, dzień po przekroczeniu przez wojska koalicji 38. równoleżnika, Mao wydaje armii tajny rozkaz: „Dać odpór imperialistom”.
Nadchodzą Chińczycy
19 października Amerykanie zajmują Phenian i zmierzają w kierunku granicznej rzeki Jalu. Za nią są już Chiny. 25 października 70 kilometrów od celu dochodzi do pierwszych starć z wojskami Mao. Walki trwają do końca października. Chińskie uderzenia są silne, ale krótkotrwałe. To ostrzeżenia dla MacArthura – trzymaj się z daleka. Nie chcemy z tobą walczyć, ale nie pozwolimy, abyś doszedł do Chin.
Upojony zwycięstwami generał nie rozumie jednak przesłania, bierze bierność za przejaw słabości. 24 listopada amerykańscy żołnierze dochodzą do granicy z Mandżurią.
Dwa dni później na wojska ONZ spada potężny atak 300-tysięcznej chińskiej armii. Ofensywa MacArthura załamuje się, zamieniając się szybko w paniczny i bezładny, najdłuższy w historii amerykańskiej armii, 500-kilometrowy odwrót. Wojsko ucieka, zostawiając zabitych i rannych. Morale żołnierzy, którzy wierzyli, że wojna jest skończona i na święta będą w domu, upada całkowicie. Komuniści panują nawet w powietrzu: pojawienie się chińskich migów-15 wywołuje wstrząs. Do Korei zostają w pośpiechu wysłane najnowsze amerykańskie odrzutowce F-86 Sabre, jednak jest ich tylko 150.
5 grudnia chińska armia zajmuje Phenian, 24 grudnia dociera do 38. równoleżnika. MacArthur żąda, by dla powstrzymania ofensywy komunistów amerykańskie lotnictwo zrzuciło 26 bomb atomowych na cele w Chinach i Korei Północnej. W obliczu otwartej wojny prezydent Truman ogłasza stan wyjątkowy i rozważa użycie broni jądrowej. Jednak mimo namów doradców nie decyduje się na ten krok. Dla popadającego w coraz większą paranoję MacArthura to dowód na „zdradę” amerykańskich elit. Od tej pory dowódca sił ONZ będzie już jawnie bojkotował nadchodzące z Waszyngtonu polecenia.
Tymczasem 25 grudnia chińska armia przekracza 38. równoleżnik. Na początku stycznia 1951 r. zajmuje Seul, wkrótce odbija Inczhon. Amerykanie tracą niemal wszystko, co zdobyli w ciągu poprzednich czterech miesięcy. Jednak teraz to Mao Tse-tung daje się ponieść euforii zwycięstwa. Pogoń za uciekającymi wojskami ONZ wyczerpała jego armię, linie zaopatrzeniowe są rozciągnięte do granic możliwości. Na polu walki znajduje się 486 tysięcy żołnierzy chińskich i 365 tysięcy walczących pod flagą ONZ, jednak przewaga zaczyna przechylać się na stronę tych drugich.
Sytuację zmienia objęcie dowództwa amerykańskiej 8. Armii przez charyzmatycznego generała Matthew Ridgwaya, który zastępuje zmarłego w wypadku samochodowym gen. Walkera. „Ridgway jakimś magicznym sposobem przeistoczył to przegrane wojsko. Nie do wiary, jak zmienili się Amerykanie, jaka zapanowała wśród nich dyscyplina” – notował z podziwem płk. Michaelis. Pod dowództwem Ridgwaya ponownie odzyskują inicjatywę. W operacjach Killer i Ripper odbijają Seul z rąk komunistów, a 22 marca 1951 r. ponownie docierają do 38. równoleżnika.
Po 5 i pół miesiąca ciężkich walk, które kosztowały życie tysięcy żołnierzy, Amerykanie i ich sojusznicy są znów w punkcie wyjścia, tyle że uwikłani w wojnę z Chinami. Dla każdego dowódcy byłby to sygnał, że trzeba zmienić sposób działania. Ale nie dla Douglasa MacArthura.
Generał, który wciąż pełni funkcję głównodowodzącego wojsk ONZ, po sukcesie wiosennej ofensywy zwołuje konferencję prasową, na której żąda od władz w Pekinie bezwarunkowej kapitulacji. Upublicznia list, w którym krytykuje ograniczone cele wojny, wyznaczone przez prezydenta USA. Tego jest już za wiele. 11 kwietnia Truman dymisjonuje generała i powierza dowództwo wojsk ONZ Ridgwayowi.
Starcia wokół 38. równoleżnika trwają jednak jeszcze wiele miesięcy. Amerykanie powstrzymują kwietniową chińską ofensywę, bronią Seulu. Ich celem jest zdobycie tzw. żelaznego trójkąta niedaleko Phenianu, odgrywającego ważną rolę w zaopatrzeniu wojsk przeciwnika. Cel osiągają 12 czerwca. Dwa tygodnie później pekińskie radio ogłasza chęć zawieszenia broni. Jednak krwawa pozycyjna wojna na wyniszczenie na Półwyspie Koreańskim będzie trwała jeszcze ponad dwa lata.
Walkom towarzyszyć będą masowe bunty w 37 obozach jenieckich ONZ, w których zagęszczenie będzie czterokrotnie większe niż w amerykańskich więzieniach. A także masakry dokonywane przez służby obydwu dyktatorów, Kim Ir Sena i Li Syng Mana, na ludziach podejrzewanych o sprzyjanie przeciwnikom. Straci w nich życie ponad milion cywilów, a między oboma krajami wyrośnie przepaść nie do zasypania. Dopiero 27 lipca 1953 roku podpisane zostanie zawieszenie broni w Panmundżomie, przywracające granicę koreańskich państw na 38. równoleżniku.
Kto zyskał, a kto stracił na wojnie w Korei? Zdaniem Henry’ego Kissingera, największym politycznym przegranym w konflikcie paradoksalnie okazał się Józef Stalin, który zresztą zmarł kilka miesięcy przed zakończeniem konfliktu. Niedotrzymane przez niego obietnice udzielenia Chinom wojskowego wsparcia, a także odmowa umorzenia kredytów za przekazane samoloty, czołgi i broń doprowadziły do „rozwodu” Pekinu i Moskwy oraz napięć w komunistycznym bloku. Jednym ze skutków była polityczna odwilż w ZSRR i krajach podporządkowanych Sowietom. Jednocześnie konflikt w Korei doprowadził do odnowienia jedności państw Zachodu. Na półwyspie walczyli żołnierze z USA, Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii, Nowej Zelandii, Belgii, Kolumbii, Etiopii, Francji, Grecji, Holandii, Filipin, Tajlandii i Turcji.
Dla Ameryki ten pierwszy gorący konflikt zimnej wojny był egzaminem ze światowego przywództwa i dowodem na to, że opłaca się aktywnie przeciwstawiać komunistycznemu zagrożeniu nie tylko w Europie. Administracja i służby wywiadowcze USA zaczęły też inaczej patrzeć na sowiecki blok. Po Korei już nie tylko widziały w nim sterowany z Moskwy ogólnoświatowy spisek, lecz także nauczyły się dostrzegać różne, często będące ze sobą w konflikcie interesy komunistycznych państw, które można rozgrywać przeciw sobie. Skończyły się też powojenne redukcje wojskowych budżetów USA. Rozpoczęto modernizację systemu szkolenia armii i wprowadzanie – szczególnie w lotnictwie – nowych technologii militarnych.
Dla Chin, które straciły w konflikcie co najmniej pół miliona żołnierzy (straty armii USA wyniosły 33 tysiące zabitych, pozostałych państw koalicji – ponad 3 tysiące), wojna na półwyspie stała się dowodem na to, że nawet dysponując ogromną przewagą liczebną, nie da się pokonać o wiele lepiej uzbrojonej, wyposażonej i dysponującej większą siłą ognia armii amerykańskiej. Odtąd oba mocarstwa będą starannie unikały wchodzenia sobie w drogę. Korea pozostaje podzielona do dziś.
Fot.: Newsweek_redakcja_zrodlo
Andrzej Fedorowicz – niezależny dziennikarz zajmujący się tematyką historyczną, technologiczną, ekonomiczną i kryminalną. Publikował w „Polityce”, „Wprost”, „Gazecie Wyborczej”, „Focusie” i „Uważam Rze Historii”.„Fot. IPC Mahazines/Picture Post/Getty Images, Ullstein Bild /Newspix.pl (2), Interim Archives/Archive Photos/Getty Images, Bert Hardy/Picture Post /Getty Images, Omikron Photo /Photo Researches RM/Getty Images, Sovfoto/Universal Images Group/Getty Images, RV Spencer/Interim Archives/Archive Photos/Getty Images, Filip Miller”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS