A A+ A++

Zapraszamy do przeczytania najnowszego felietonu PAPA, tym razie o betonozie – nie tylko tej miejskiej.

Od kilku lat to modne słowo. Chcesz dobrze wypaść w dyskusjach na temat problemów nowoczesności podnosisz 2 tematy: problem mieszkaniowy i betonoza miast. Najczęściej przy tym w zakresie drugiego z powyższych nośnych zagadnień wymienia się zmodernizowane w ostatnich latach rynki wielu miast.

Drzewa mają to do siebie, że rosną wolno, ale wycina się je szybko. Jeśli wiąże się to z zastąpieniem ich innymi gatunkami, lepiej przystosowanymi do warunków miejskich, to wszystko jest w porządku. Drzewa dorosną i przez wiele dziesiątek lat spełnią swój cel. Wbrew wielu opiniom, patrząc na limanowski rynek, widzę, że wykonane w ramach przebudowy nasadzenia raczej się sprawdzą. Drzewa liściaste rozbudują korony, będą dawać upragniony cień i obniżać temperaturę powietrza.

Prawdziwy problem z betonozą jest jednak gdzie indziej. Nie w rynkach, które powinny mieć kamienną, równą nawierzchnię – przecież po to są rynki – żeby organizować na nich uroczystości, koncerty, obchody.

Zobacz również:

Betonoza to przede wszystkim problem naszych fos, strumyków, potoków i rzek. To tam robi się wszystko, żeby zamiast meandrującej strugi, w której rozwija się życie, powstał betonowy ślizg, którym woda po każdym deszczu rozpędza się niczym bobslej podczas zimowych igrzysk olimpijskich. Betonowe korytka zrobiły w ostatnich latach karierę równie wielką co betonowa kostka na chodnikach. Ambicja jest jedna – każdą przydrożną fosę, każdy strumyk najpierw „prostują” koparki, a następnie wyrównują betonowe korytka. Woda spływa nimi w tempie Adama Małysza na rozbiegu. A potem czytamy, że półgodzinny deszcz jest katastrofą.

Jak ma nie być, skoro rozpędzone w tych betonach deszcze nie mają szansy na spowolnienie, na nawodnienie łąk, na to, by wsiąknąć w ziemię. Efekt jest taki, że po paru dniach po takiej burzy widzimy oznaki suszy. Bo woda spłynęła, a betonowe korytka znowu świecą się w promieniach słońca, a jedyne strużki wody, które nimi płyną, pochodzą raczej od nielegalnie wyprowadzonych kanalizacji niż z naturalnego środowiska.

Wierzę, że kiedyś to wszystko zerwiemy. Że strumyki, potoki, rzeki będą tworzyć naturalne środowisko. Że oddamy miejsce żabom, żeby miały czas złożyć skrzek na wiosnę. Że dzieci będą mogły szukać ciekawych kamieni, które ukształtowała praca wody. Że strumyk i potok nie będą smutnym, prostym kanałem śmierci.

Przydrożna fosa powinna spełniać swój cel. Ale nie musi być betonowym korytem. Może przecież być porośnięta trawą, być pełna wilgoci od przepływającej w normalnym tempie wody. Dzięki temu przytrzyma wodę podczas deszczu, spowolni jej bieg – a w konsekwencji zmniejszy rozmiar szkód.

Bo przecież to szybkość niszczy i wywołuje szkody. Szybkość – nie woda. Teraz walczymy z wodą, zwiększając jej szybkość. I tak obraca się to koło głupoty. Spowolnijmy wodę – zmniejszymy szkody. Tak działano kiedyś, robiąc jazy, wytracając wodzie prędkość.

I jakoś mi się widzi, że i temperatury będą bardziej znośne. A i żaby pewnie by wróciły.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDroga Tarnawa – Kalnica z kolejnym dofinansowaniem na przebudowę
Następny artykuł80. Rocznica Wyzwolenia Lubartowa – plan obchodów