A A+ A++

Światowy indeks cen żywności, wyliczany przez FAO, oenzetowską agencję ds. wyżywienia i rolnictwa, już na kilka dni przed rosyjską inwazją wspiął się na najwyższy poziom w historii, rosnąc w skali roku o ponad jedną piątą. Teraz bije kolejne rekordy. I wszystko wskazuje, że w następnych miesiącach może być tylko gorzej.

Czytaj też: NBP prowadzi bardzo niebezpieczną grę. Belka: inflacja w pewnym momencie wymyka się spod kontroli

Panika na rynkach

Od początku wojny dilerzy na francuskiej giełdzie MATIF, decydującej o wycenie głównych płodów rolnych w Europie i nad Wisłą, nie mają spokojnego dnia. Rynek jest w stanie wrzenia, a rekordy notowań pszenicy, kukurydzy czy rzepaku padają z godziny na godzinę. Rano 8 marca cena najpopularniejszego ze zbóż, pszenicy konsumpcyjnej, przebiła psychologiczny poziom 400 euro za tonę.

Wydawało się, że to już apogeum panicznych kontraktów na jej kwietniowe dostawy. Ale po południu handlowano już po 420-430 euro. To o prawie o 80 proc. drożej niż przed rokiem. A w Polsce z racji gwałtownie słabnącego złotego skok ceny pszenicy był jeszcze pokaźniejszy. W połowie tygodnia w naszych portach płacono nawet powyżej nawet 2000 zł za tonę, w lutym ubiegłego roku było to w granicach 900 zł.

Pszenica nie była zresztą żadnym wyjątkiem, bo giełdowe szaleństwo na MATIF, potęgowane przez rynkowych spekulantów, ogarnęło wszystkie zboża. Za tonę kukurydzy płacono już ponad 350 euro, cena rzepaku zbliżyła się do 900 euro za tonę. A ziarno soi, którym handel koncentruje się na chicagowskiej giełdzie CBOT, wyceniane było już na niemal 630 dol. Takich cen nie notowano od ponad dekady, w wielu przypadkach od globalnego kryzysu 2008 roku.

Pod koniec zeszłego tygodnia ceny zbóż nieco spadły, ale niewielu ekspertów wierzy w trwalszą zmianę trendu.

Tak czy owak, są one obecnie prawie dwukrotnie wyższe niż średnio w latach 2014-2020. A relatywnie jeszcze droższe w skali roku są przetwory podstawowych produktów rolnych, od oleju rzepakowego i sojowego po śrutę kukurydzianą czy słonecznikową.

Jakie jest tło tej eksplozji cen? Nie tylko dramatyczne wydarzenia w Ukrainie. Rosnące napięcie na tym rynku widać już od dwóch sezonów, które nie były dobre dla rolnictwa na świecie. Słabsze plony wielu roślin były skutkiem licznych anomalii pogodowych, od zaskakujących, długotrwałych przymrozków w Brazylii, dotkliwych zarówno dla upraw kawy, jak i soi, po powodzie w Chinach i wielu krajach Europy, fatalnych zwłaszcza dla zbóż.

Braki w podaży świat odczuwał już w drugiej połowie 2020 r., gdy gospodarki zaczęły odreagowywać pierwszą falę pandemii. Przyniosło to mocny wzrost popytu na płody rolne i żywność ze strony konsumentów oraz przemysłu przetwórczego. Wtedy uwidoczniły się też problemy ze szwankującymi łańcuchami dostaw w handlu międzynarodowym, z zatykającymi się portami, do czego doszły jeszcze gwałtownie rosnące koszty transportu morskiego i lotniczego w ślad za zwyżką cen paliw.

Galopujące ceny energii i paliw uderzyły też w samo rolnictwo, podnosząc koszty prac polowych czy ogrzewania szklarni. A najbardziej dotkliwa okazała się eksplozja cen gazu, głównego składnika kosztów produkcji nawozów sztucznych, co wywindowało ich ceny do niebotycznego poziomu. Jeden z podstawowych nawozów, saletra amonowa, kosztował w połowie 2020 r. niespełna 1000 zł za tonę, obecnie jest z grubsza sześciokrotnie droższy.

Wysokie ceny nawozów sprawiają, że producenci rolni zużywają ich mniej, zwłaszcza mniejsze gospodarstwa. A to siłą rzeczy obniża plony. W sumie więc już u progu tegorocznego sezonu sytuacja w światowym rynku rolnym była bardzo niekorzystna. Dlatego wybuch wojny w Ukrainie tak mocno go zdestabilizował.

Czytaj też: „Boję się, że miejsca, z którymi wiążą się moje wspomnienia, zmieniły się w gruzy”

Wojna w spichlerzu

Choć gospodarka tego kraju nie należy nawet do europejskich średniaków, to jej rolnictwo i sektor rolno-spożywczy mają rangę globalną. Ukrainę, która eksportuje niemal połowę swej produkcji rolnej i zdecydowaną większość zbóż, od niepamiętnych czasów określa się mianem spichlerza Europy.

W przypadku wielu płodów rolnych należy zresztą do czołowych graczy w handlu międzynarodowym, dostarczając je kilkudziesięciu krajom na kilku kontynentach. To drugi na świecie eksporter jęczmienia, trzeci pszenicy – z niemal jedną ósmą udziału w handlu tym zbożem – i nr 4. w eksporcie kukurydzy. Ukraina liczy się także na rynku soi jako jej siódmy na świecie eksporter.

A prawdziwą potęgą jest w produkcji nasion słonecznika, która przekracza rocznie 17 mln ton – to niemal jedna trzecia globalnej produkcji. W dużej części Ukraina przerabia je na olej słonecznikowy oraz na śrutę wykorzystywaną jako pasza dla bydła, trzody, drobiu czy ryb.

Strategiczne znaczenie dla globalnego rynku żywności mają jednak dostawy ukraińskich zbóż, zwłaszcza pszenicy i kukurydzy, które w ostatnich dwóch latach wypełniały dużą część luki w coraz bardziej napiętym bilansie zbożowym świata.

W tym sezonie na zboża z Ukrainy liczono jeszcze bardziej, bo według szacunków resortu rolnictwa USA globalne zbiory ziarna, rzędu 776 mln ton, będą o kilkanaście mln ton mniejsze niż ich spożycie. A Ukraina, która w zeszłym sezonie zanotowała rekordowe ich zbiory, miała wyeksportować blisko 60 mln ton ziarna, głównie do Afryki Północnej, na Bliski Wschód, do Azji i do krajów UE.

Ale do rozpoczęcia przez Rosję inwazji zdołała wysłać w świat, według tamtejszych służb celnych, około 40 mln ton zbóż, w tym 18 mln ton pszenicy konsumpcyjnej i paszowej. I na tym na razie koniec. Od 24 lutego eksport jest wstrzymany, ukraińskie porty nad Morzem Czarnym, z Odessą na czele, są zamknięte i nikt nie wie, kiedy znów ruszą.

Trzeba przy tym pamiętać, że chodzi o zboże z zeszłorocznych zbiorów. A jeszcze większą niewiadomą są tegoroczne. Sezon wiosennych prac polowych powinien wkrótce ruszyć, a nie bardzo wiadomo, jak będzie wyglądał w warunkach wojennych, z wojskami agresora zwłaszcza na południu i wschodzie kraju, gdzie są główne tereny uprawy zbóż. A nawet jeśli uda się zasiać i zebrać, to co z późniejszym transportem zboża po zniszczonych drogach i torach kolejowych do portów ze zdewastowaną infrastrukturą? – Jeśli konflikt będzie trwał do późnej wiosny, może to mieć bardzo negatywny wpływ na uprawy i zbiory kukurydzy i pszenicy w sezonie 2022/2023 – ostrzega Warren Patterson, szef strategii surowcowej grupy ING.

Mówiąc o skutkach tej wojny dla globalnego rynku żywności, trudno zresztą ograniczać się tylko do Ukrainy. Na początku marca władze Rosji zapowiedziały wstrzymanie eksportu większości produktów rolnych oraz nawozów jako odpowiedź na sankcje Zachodu, ale też wobec obaw o bezpieczeństwo żywnościowe kraju. Zresztą większość zagranicznych koncernów z tego sektora zamknęło zakłady w Rosji, a największy na świecie operator kontenerowców Maersk zawiesił obsługę tamtejszych portów.

A przecież Rosja to także potężny gracz na tym rynku. Ma wprawdzie znacznie mniejszy niż Ukraina udział w eksporcie rzepaku czy kukurydzy, ale porównywalny w wypadku jęczmienia i olejów roślinnych, a niemal dwukrotnie większy w pszenicy. Co jeszcze istotniejsze, jest największym na świecie eksporterem nawozów, z prawie 13-proc. udziałem w rynku. My także dużo ich kupujemy. Według danych Polskiego Instytutu Ekonomicznego Rosja odpowiadała w 2021 r. za 27 proc. dostaw nawozów do Polski. Teraz ten eksport ma być bezterminowo wstrzymany.

To może dodatkowo pogłębić deficyt produktów roślinnych na światowym rynku, na czym ucierpią bezpośrednio ich najwięksi importerzy z Ukrainy i Rosji – Arabia Saudyjska, Maroko, Egipt, a także Turcja i wiele krajów z Azji. Konsumenci z innych regionów, w tym z UE, odczują to w portfelach – w dalszej zwyżce cen większości produktów spożywczych.

Oberwiemy rykoszetem

Polska praktycznie nie odczuje bezpośrednich skutków wojny w Ukrainie, zwłaszcza jeśli chodzi o zboża. W zeszłym roku trafiło na nasz rynek zaledwie 65 tys. ton ziarna z tego kraju o wartości ok. 15 mln euro, w większości zresztą mającego drugorzędne znaczenie żyta, gryki i owsa. Z Rosji – jeszcze mniej. Znacznie większy był udział importowanych z Ukrainy pasz oraz olejów roślinnych – słonecznikowego, sojowego i rzepakowego – sięgający 20-60 proc. krajowego zapotrzebowania.

Generalnie jednak Polacy nie muszą się obawiać problemów z zaopatrzeniem w produkty spożywcze. Jesteśmy wystarczająco dużym producentem żywności, mamy znaczącą, 25-30-proc. nadwyżkę produkcji w jej podstawowych kategoriach, takich jak mięso, nabiał, zboża i ich przetwory czy warzywa. – Nie sądzę, żeby wojna na Ukrainie mogła wpłynąć na bezpieczeństwo żywnościowe Polaków. Na ceny jednak będzie jednak miała bardzo duży wpływ – uważa Andrzej Gantner, wiceprezes Polskiej Federacji Producentów Żywności.

W tym problem. Nie jesteśmy samotną wyspą i ceny podstawowych produktów rolnych na naszym rynku odzwierciedlają te na rynku międzynarodowym, nawet jeśli faktycznych koszty wytworzenia wielu z nich są nieco niższe. Alternatywą dla producentów jest bowiem eksport.

W dodatku ceny bazowych płodów rolnych wpływają na ceny produktów bardziej przetworzonych, podwyższanych jeszcze rosnącymi kosztami energii, transportu czy wynagrodzeń pracowników. I tak rekordowe ceny zbóż i produktów oleistych przełożą się na ceny pasz, podnosząc koszty produkcji zwierzęcej. Zdrożeć będą więc musiały mięso, jaja, masło czy mleko.

Dodatkowym bodźcem wzrostu cen żywności będą bezprecedensowo wysokie ceny nawozów. Dotąd była to pochodna rekordowych cen gazu, głównego składnika kosztów ich produkcji, a teraz jeszcze ograniczeń w imporcie z Rosji, od którego cała Unia jest mocno uzależniona. Wielu ekspertów mówi wręcz o czekającym nas szoku nawozowym, skutkującym dalszym spadkiem ich zużycia w rolnictwie, które i tak jest już w nad Wisłą najniższe od ponad dekady. Rząd stara się w Brukseli o możliwość dopłat do zakupu nawozów przez producentów rolnych, bez których może dojść w Polsce do znaczącego spadku plonów i zbiorów, od zbóż po warzywa i owoce. A to rzecz jasna też wpłynie na ceny.

Podobnie zresztą jak osłabienie złotego po rosyjskiej inwazji. To będzie prowadzić do dodatkowego wzrostu cen w krajowej walucie, tak samych surowców rolnych, jak i nawozów, gazu czy paliw, mających coraz większy udział w kosztach żywności.

Jeśli więc chodzi o jej ceny, nie ma powodów do umiarkowanego choćby optymizmu. Sygnałem ostrzegawczym był już styczniowy, prawie 30-proc. w skali roku wzrost w skupie podstawowych produktów rolnych oraz mięsa czy mleka, który musi się przełożyć na ceny w detalu. Na razie osłabiła go obniżka VAT na żywność, ale wobec skutków wojny w Ukrainie dla tego sektora niedługo i ona straci na znaczeniu. – Marzec nie musi jeszcze przynieść dużego wzrostu cen żywności. Pełne efekty wojny będą dawać się we znaki dopiero w kolejnych miesiącach – uważa dr Marcin Czaplicki z SGH.

Nawet optymiści wśród ekspertów powątpiewają, czy dynamikę wzrostu cen żywności uda się ograniczyć w tym roku do 9-10 proc. Nie brak opinii, że może sięgnąć nawet 15-20 proc. Dla Polaków o skromniejszych dochodach, którzy na jedzenie wydają relatywnie więcej, może to być ogromne wyzwanie.

Czytaj też: Jak jeść, żeby być zdrowym i szczęśliwym? Jest kilka reguł, których należy przestrzegać

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTylko przetrwać
Następny artykułMniej PR, więcej RP