Podeszły do nas kobiety, mówiły, że Basia leciała jak piórko. Widziały wypadek – mówi Krzysztof Salwerowicz, tata Basi, która zginęła, przechodząc przez pasy. Szuka ich, bo są ważnym świadkami w śledztwie. Kobiety rozpłynęły się.
Był wtorek, 8 października, ok. godz. 15.20. Basia, uczennica I klasy IV LO wysiadła na przystanku na os. Pomorskim w Zielonej Górze, tym niedaleko kościoła. Miała przejść przez jezdnię, chodnikiem pokonać kilkaset metrów. Na marketowym parkingu czekali na nią rodzice. Chcieli zjeść wspólnie obiad, wrócić do domu w podzielonogórskim Zaborze. Nigdy tak się nie stało. Czerwony seat potrącił dziewczynkę, gdy przechodziła przez pasy.
– Wiedzieliśmy, że Basia miała za chwilę wysiąść z autobusu. Gdy minęło 10 minut, a jej nadal nie było, zaczęliśmy się niepokoić. Telefon milczał. Żona sprawdziła aplikację, lokalizacja pokazywała przystanek autobusowy. Poszliśmy w stronę Basi i zobaczyliśmy tłum ludzi. Dokumenty Basi porozrzucane po jezdni – opowiada Krzysztof Salwerowicz, tata dziewczynki. Basia leżała w karetce, była reanimowana. – Chwilę po wypadku przejeżdżała karetka transportowa, ratownicy zatrzymali się. Pierwsi reanimowali Basię. Potem przyjechało pogotowie, zabrało ją do szpitala – opowiada tata.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS