Jakby jeszcze mało było zamieszania na świecie, minionej nocy zaczęło się robić gorąco na Kaukazie. Ale oczywiście to nie przypadek. Ba, to właśnie wojna w Ukrainie stała się czynnikiem wyzwalającym nową rundę walk między Armenią i Azerbejdżanem. Jako że główny protektor Erywania – Moskwa – brodzi teraz po pachy we własnym łajnie, Baku zwęszyło dogodną okazję, aby bezkarnie zaatakować Armenię. I dziś w nocy zaatakowało.
Podkreślmy, żeby nie było wątpliwości: to nie są walki w Górskim Karabachu. Azerbejdżan zaatakował obszary będące integralną częścią Armenii.Nawet podczas wojny stoczonej dwa lata temu ataki tego rodzaju były prawie że niesłychane. Owszem, zdarzały się, ale nigdy nie nosiły znamion systematyczności. Baku starało się ze wszystkich sił ograniczyć działania do terenów, które chciało opanować, tak aby przedstawić swoją pozycję jako moralnie słuszną, a żądania – jako ograniczone do historycznie uzasadnionego minimum.
—REKLAMA—
Ataki skupiają się w południowej Armenii, zwłaszcza w prowincji Sjunik, czyli w tej części kraju, która oddziela Azerbejdżan właściwy od Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej. Łatwo stąd wyciągnąć wniosek, że celem Baku może być aneksja pasa ziemi, który zapewni trwałe połączenie obu części Azerbejdżanu, albo nawet całej prowincji Sjunik. Na razie nie ma jednak dowodów świadczących o takich planach.
Azerbejdżańska artyleria ostrzelała między innymi miasto Dżermuk, leżące trzynaście kilometrów od granicy właśnie w południowej Armenii (w prowincji Wajoc Dzor). Wiadomo jednak również, że co najmniej jedna sztuka azerbejdżańskiej amunicji krążącej spadła na Martuni, czterdzieści kilometrów od granicy i daleko od wszelkich możliwych tras łączących obie części Azerbejdżanu.
Armenia’s #Jermuk city after today’s #Azerbaijani targeted shelling. #warcrimes with clear purpose of willful killings & destruction of the civilian community – a recreational area, w/ lottourists. Results of 🇦🇿 and Armenophobia policies! pic.twitter.com/LlS986GaZ0
— Arman Tatoyan (@atatoyan) September 13, 2022
Na razie nie ma pewności co do skali operacji. Dziś rano premier Nikol Paszynian mówił o czterdziestu dziewięciu ofiarach śmiertelnych. Gubernator prowincji Gegharkunik, otaczającej jezioro Sewan (właśnie tam leży Martuni), mówił o czterdziestu trzech rannych żołnierzach w tej jednej prowincji. Nie wiadomo, jak te liczby zmieniły się przez minione dwanaście godzin. Armenia przyznaje, że intensywność walk spadła, toteż można mieć nadzieję, że liczba ofiar także rośnie wolniej. Niemniej walki – a przynajmniej wymiana ognia – trwają nadal.
PM Pashinyan says 49 killed from the Armenian side.
— Ani Avetisyan (@AvetissianAn) September 13, 2022
Oświadczenia płynące z Baku wykazują inspirację kremlowskimi zagrywkami propagandowymi. „To oni zaczęli, to oni nas sprowokowali, my tylko reagujemy” – przekonuje Azerbejdżan. Wtóruje mu oczywiście Turcja. Tamtejszy minister spraw zagranicznych Mevlüt Çavuşoğlu „zaapelował” do Armenii, aby powstrzymała się od dalszych prowokacji. Według nieoficjalnych doniesień zginęło dwudziestu pięciu azerbejdżańskich żołnierzy.
Qazaxın Daş Salahlı kənd sakini, gizir Azad Zakir oğlu Kərimovun gecə baş verən döyüşlərdə şəhid olduğu deyilir. Məlumatı şəhidin ailə üzvləri təsdiqləyiblər. Hazırda adbaad məndəki siyahıya görə ümumi şəhid olan Azərbaycan hərbçilərinin son məlumata görə sayı 25 nəfərdir. pic.twitter.com/t5Wt0HAYqF
— Həbib Müntəzir (@muntezir) September 13, 2022
Przypomnijmy, że niecały rok temu pododdziały azerbejdżańskich sił zbrojnych wkroczyły na terytorium armeńskie na głębokość kilku kilometrów w pobliżu miasta Sisjan, leżącego w centralnej części prowincji Sjunik. Wówczas również istniały obawy o wybuch pełnoskalowej wojny, ale na szczęście skończyło się na krótkiej prowokacji.
Między młotem a kowadłem
Sieć sojuszy otaczających Armenię i Azerbejdżan jest nie mniej skomplikowana niż ta, którą widzieliśmy w Europie w przeddzień pierwszej wojny światowej. Uzależnienie Armenii od Rosji nie ulega wątpliwości, wynika ono jednak nie tyle z prorosyjskiego nastawienia Armeńczyków (czy nawet armeńskiej klasy politycznej), ale po prostu ze smutnej konieczności wynikłej z geografii. Armenia graniczy z czterema krajami – Iranem, Azerbejdżanem, Gruzją i oczywiście Turcją.
Kto mógłby zapewnić maleńkiej Armenii pomoc? Niewiele większa Gruzja? Oczywiście, że nie. Sojusz z Turkami po dokonanym przez nich ludobójstwie nie wchodzi w rachubę, nie wspominając już nawet o tym, że Turcja jest najbliższym sojusznikiem Azerbejdżanu. Poza Rosją jedynym kandydatem byłby Iran, ale sojusz z Iranem wypchnąłby Armenię na margines społeczności międzynarodowej. Toteż więzi na linii Erywań–Moskwa są jedynymi możliwymi, w przeciwnym razie Armenia będzie zdana sama na siebie, wciśnięta między dwa wrogie kraje.
Z drugiej strony często się zapomina, że Azerbejdżan także jest sojusznikiem Moskwy. Zarówno Recep Tayyip Erdoğan, jak i İlham Əliyev potrafią manewrować na arenie międzynarodowej, a ten drugi w przeddzień rosyjskiej napaści na Ukrainę spotkał się z Putinem i podpisał z nim nowe porozumienie o zacieśnianiu współpracy wojskowej i politycznej. Wielu obserwatorów uznało to za gest lojalności – obietnicę Əliyeva, iż nie będzie przeszkadzać sąsiadowi z północy w realizacji jego zaborczych planów. Czyżby jednak doszło do transakcji wiązanej i Putin złożył Əliyevowi analogiczną obietnicę?
Azerbejdżan zapewne liczył też na poparcie Unii Europejskiej, przed którą prezentował się jako źródło gazu – alternatywa wobec Rosji. Przekonamy się jeszcze, czy się nie przeliczył. W Parlamencie Europejskim francuski poseł François-Xavier Bellamy potępił atak na Armenię i oskarżył Azerbejdżan o przygotowywanie się przez dwa lata do kolejnej inwazji przy wsparciu Turcji. Armenia zwróciła się o pomoc nie tylko do Rosji, ale także do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym i Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Statement condemning Azerbaijan attacks by MEP @fxbellamy was received by a long and strong applause at @Europarl_EN #EPlenary today. pic.twitter.com/oRqgfA9S6G
— Marina Kaljurand MEP (@MarinaKaljurand) September 13, 2022
Wojna w Ukrainie komplikuje sytuację Armenii nie tylko ze względu na to, że Rosja, jako się rzekło, brodzi w łajnie. Samą Armenię kilkukrotnie wykorzystano w kontekście wojny w Ukrainie do rozgrywek propagandowych. Bodaj najgłośniejszy przypadek widzieliśmy w piątym tygodniu wojny, kiedy zaczęły krążyć plotki, jakoby Armenia oddała do dyspozycji rosyjskiego lotnictwa cztery myśliwce Su-30SM wraz z pilotami. Oczywiście ambasada Armenii w Ukrainie kategorycznie zdementowała te doniesienia. Zresztą tak na logikę nie trzymały się one kupy. Przekazać samoloty – to jedno. Ale przekazać samoloty z pilotami?
Jak wówczas pisaliśmy, pogłoski te zaczęła rozpowszechniać turecka korporacja mediowa Haber Global. W czasie poprzedniego konfliktu Armenia, mimo klęski, zyskała spory kredyt dobrej woli w społeczności międzynarodowej. Teraz, kiedy świat trzyma kciuki za Ukrainę, nadarzyła się okazja, aby wykorzystać wojnę u naszych wschodnich sąsiadów do podkopania reputację Armenii.
Przed rosyjską napaścią na Ukrainę w Armenii stacjonowało 3500–3800 żołnierzy rosyjskich tak zwanych sił pokojowych, mających być gwarantami stabilności na granicy. Nie wiadomo, jak wielu z nich przerzucono do Ukrainy, ale to tak naprawdę nie ma znaczenia. Trudno sobie wyobrazić, aby Kreml skierował ich do jakiejkolwiek walki.
Po zakończeniu wojny z 2020 roku Azerbejdżan – który już wcześniej dysponował nowocześnie wyposażonymi i sprawnie dowodzonymi siłami zbrojnymi – nie ustawał w szkoleniu swoich żołnierzy. Regularnie organizowano ćwiczenia wraz z Turkami. Armenia tymczasem nie miała pieniędzy na kompleksową (i jakże potrzebną po wojnie) modernizację sił zbrojnych, a Rosja nie paliła się do pomocy. Azerbejdżańskie siły zbrojne są zresztą szkolone na modłę zachodnią, tymczasem armeńskie – na modłę rosyjską, a jak to działa w praktyce, doskonale widzimy w Ukrainie.
Armenia wobec tego nie będzie w stanie się przeciwstawić pełnoskalowemu azerbejdżańskiemu natarciu, jeżeli do niego dojdzie. Tymczasem Əliyev dzięki konsekwentnemu budowaniu w kraju nastrojów nacjonalistycznych prawdopodobnie będzie mógł sobie pozwolić na poniesienie dużych strat w ludziach, jeżeli w zamian będzie w stanie pokazać narodowi kolejne zwycięstwo nad znienawidzoną Armenią. Znienawidzoną i osamotnioną.
Aktualizacja (01.55): Nie ma pewności, jak dokładnie wygląda sytuacja na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej. Władze Armenii informowały, że rozpoczęły się uderzenia na infrastrukturę cywilną, w tym elektroenergetyczną. Nieoficjalne doniesienia mówią, że obie strony straciły po mniej więcej 400 zabitych, rannych i jeńców, ale ta liczba wydaje się za duża w zestawieniu z dotychczasowymi opisami starć i uderzeń na terytorium Armenii. Azerbejdżan oficjalnie przyznał się do pięćdziesięciu zabitych.
Fighting between Armenia and Azerbaijan can be seen today via VIIRS detection… pic.twitter.com/mpik8ovnIy
— The Intel Crab (@IntelCrab) September 13, 2022
Pojawiają się sprzeczne doniesienia co do tego, czy nadal trwają walki. Większość źródeł twierdzi, że w nocy na granicy zapanowała cisza, ale niektóre podają, że Azerbejdżan nadal atakuje i że ostrzelano miasto Wardenis w prowincji Gegharkunik.
My sources denied any hostilities taking place. Good to be wrong for once!
— Cavid Ağa (@cavidaga) September 13, 2022
Zobacz też: Etiopia: Ujawniono skalę zbrodni w Tigraju
president.az
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS